Выбрать главу

— Poduszki — oznajmiła. — Te kolejowe ławki są bardzo niewygodne.

— Tak, jaśnie pani — powiedział Baine i wybiegł galopem — Wrócił po minucie, zadyszany i rozczochrany, niosąc brokatową poduszkę.

— Pociąg z Reading ma korytarz, jaśnie pani — wysapał — ale w tym są tylko oddzielne wagony. Przyjdę jednak usłużyć pani na każdej stacji.

— Czy nie ma bezpośredniego pociągu do Coventry? — zapytała pani Mering.

— Jest, jaśnie pani — powiedział Baine. — O dziesiątej siedemnaście. Pociąg zaraz ruszy, jaśnie pani. Coś jeszcze?

— Tak, bedeker. I dywanik pod stopy. Podłogi w tych kolejowych wagonach są w okropnym stanie.

Najwyraźniej pani Mering nigdy nie jechała metrem. To uniwersalna prawda temporalna, że ludzie nigdy nie doceniają swoich czasów, zwłaszcza transportu. Współcześni w dwudziestym wieku narzekali na odwołane loty i ceny benzyny, współcześni w osiemnastym wieku narzekali na błotniste drogi i rozbójników. A Grecy profesora Peddicka z pewnością narzekali na krnąbrne konie i odpadające koła rydwanów.

Jeździłem już wcześniej pociągami w 1940 roku, ostatnio do Lucy Hampton sprawdzić, czy nie zabrali tam strusiej nogi biskupa razem ze wschodnimi oknami, ale tamte pociągi były wypełnione żołnierzami, okna miały zasłonięte czarnym zaciemnieniem i całe wyposażenie zdjęte w celu przerobienia na amunicję. Zresztą wojna czy nie wojna, i tak nie mogły się równać z naszym.

Siedzenia o wysokich oparciach były obite zielonym pluszem, a wyżej ściany pokrywała wypolerowana mahoniowa boazeria intarsjowana kwiatowym deseniem. W oknach wisiały grube zielone aksamitne kotary, po obu stronach w kinkietach tkwiły gazowe lampy osłonięte kloszami z trawionego szkła, a górna półka na bagaże, poręcze, podłokietniki, kółka od zasłon były zrobione z wypolerowanego mosiądzu.

Stanowczo to nie metro. A kiedy pociąg ruszył powoli (zaś Baine wykonał ostatni sprint, żeby dostarczyć bedeker i dywanik i wrócić do wagonu drugiej klasy), i nabierał szybkości jadąc przez piękny, zamglony krajobraz, stanowczo nie było powodów do narzekania.

Co bynajmniej nie powstrzymało pani Mering przed narzekaniem na sadze wpadające przez okno (Terence zamknął okno), duchotę w przedziale (Terence otworzył okno i zaciągnął kotary), mglisty dzień, niewygodną jazdę, twardą poduszkę dostarczoną przez Baine’a.

Wydawała mały okrzyczek za każdym razem, kiedy pociąg przystawał, ruszał albo zakręcał, i duży okrzyk, kiedy konduktor przyszedł zabrać nasze bilety. Był jeszcze starszy od bagażowego, ale Verity wychyliła się i spojrzała na jego plakietkę z nazwiskiem, a po jego wyjściu markotnie opadła na ławkę.

— Jak się nazywał konduktor? — zapytałem, kiedy pomagałem jej wysiąść na stacji Reading, gdzie mieliśmy przesiadkę.

— Edwards — odparła, rozglądając się po peronie. — Widzisz kogoś, kto chciałby ożenić się z Tossie?

— Co powiesz na tamtego Crippena? — Ruchem głowy wskazałem bladego młodego człowieka o nieśmiałym wyrazie twarzy, który ciągle wypatrywał pociągu i nerwowo wpychał palec za kołnierzyk.

— Żadna z żon Crippena nie przeżyła z nim pięćdziesięciu lat — odparła, patrząc na okazałego jegomościa z bokobrodami, który daremnie nawoływał: „Bagażowy! Bagażowy!” Baine sprawnie zaanektował wszystkich, zanim jeszcze pociąg się zatrzymał, i dyrygował rozładunkiem bagaży pani Mering.

— A ten? — zaproponowałem, pokazując pięcioletniego chłopczyka w marynarskim ubranku.

Młody człowiek w kapeluszu panama i z wąsikiem wbiegł na peron i rozejrzał się nieprzytomnie. Verity chwyciła mnie za ramię. Młodzieniec zobaczył Tossie, stojącą obok pani Mering i Jane, i ruszył w jej stronę z uśmiechem.

— Horacy! — zawołała jakaś dziewczyna z innej grupki trzech pań, a Horacy podbiegł do niej i zaczął wylewnie przepraszać za spóźnienie.

Spojrzałem ze skruchą na Terence’a, wspominając decydujące spotkanie, które go ominęło przeze mnie.

Młody człowiek odszedł z trzema paniami. Mężczyzna z bokobrodami sam chwycił swoje bagaże i odmaszerował pieniąc się ze złości. Pozostał tylko Crippen, który teraz uważnie obserwował zawiadowcę.

Ale nawet gdyby jego lub młodzieńca z wąsikiem nagle poraziło uczucie, Tossie nie zwróciłaby na nich uwagi. Była zbyt zajęta planowaniem swojego wesela.

— Będę miała bukiet z kwiatu pomarańczy — mówiła — albo białe róże. Jak myślisz, Terence?

— „Dwie róże na łodydze, na jednej gałązce — zacytował Terence spoglądając tęsknie na kobietę z terierem na ręku — w słodkiej komunii kwitną”.

— O, ale kwiat pomarańczy pachnie tak słodko.

— Za dużo jest tych pociągów — oceniła pani Mering. — Na pewno nikt nie potrzebuje aż tylu pociągów.

Baine wreszcie wyładował wszystko i wszystkich z wagonu, umieścił w następnym, jeszcze bardziej zabytkowym przedziale i ruszyliśmy do Coventry. Po kilku minutach konduktor, tym razem znacznie młodszy i całkiem przystojny, nadszedł korytarzem, żeby skasować nasze bilety. Tossie, zaabsorbowana swoją ślubną wyprawą, nawet nie podniosła wzroku, więc dlaczego zakładaliśmy, że po przyjeździe do Coventry ona w ogóle zauważy pana C, pochłonięta planami matrymonialnymi wobec Terence’a? Dlaczego zakładaliśmy, że ona w ogóle zauważy strusią nogę biskupa?

Zauważy. Musi. Wycieczka do Coventry odmieniła jej życie i zainspirowała jej pra-pra-prawnuczkę do zatruwania nam życia.

Po kilku milach zjawił się Baine, rozłożył nam na kolanach białe lniane serwetki i podał obfity lunch, który znacznie poprawił wszystkim humory (z wyjątkiem samego Baine’a, który wykonał chyba dwieście kursów pomiędzy pierwszą a drugą klasą, żeby przynieść rostbef na zimno i kanapki z ogórkiem, i dla pani Mering czystą chusteczkę, drugie rękawiczki, nożyczki krawieckie oraz, z niepojętych przyczyn, rozkład pociągów Bradshawa).

Terence wyjrzał przez okno i oznajmił, że się wypogadza i że już widać Coventry; zanim Jane i Baine zdążyli wszystko pozbierać oraz złożyć pled pani Mering, staliśmy na peronie w Coventry, czekając, żeby Baine wyładował bagaże i sprowadził powóz. Wcale się nie wypogodziło, wręcz przeciwnie. W powietrzu wisiała lekka mgiełka, kontury miasta była szare i rozmazane.

Terence znalazł wiersz odpowiedni na tę okazję i zaczął deklamować:

— „Niedawnom czekał w Coventry na pociąg / I wpatrzon w smukłe trzy wieżyce miasta…” — urwał i zrobił zdumioną minę. — Powiadam, gdzie jest trzecia wieża? Widzę tylko dwie.

Spojrzałem tam, gdzie wskazywał. Jedna wieża, druga wieża i wysoka pudełkowata konstrukcja rysująca się na tle szarego nieba.

— Wieża św. Michała jest w naprawie — oznajmił Baine, zgięty pod, ciężarem szali i dywaników. — Bagażowy poinformował mnie, że kościół właśnie przechodzi ogólną renowację.

— To wyjaśnia, dlaczego lady Godiva do nas przemówiła — powieka pani Mering. — Widocznie naruszono miejsce spoczynku ducha.

Mgiełka zmieniła się w mżawkę i Tossie wydała okrzyczek.

— Moja podróżna suknia!

Zjawił się Baine i rozłożył parasole.

— Znalazłem kryty powóz, jaśnie pani — powiedział do pani Mering i podał parasole mnie oraz Terence’owi, żebyśmy osłaniali panie.

Jane została wsadzona do dorożki razem z szalami, dywanikami oraz koszem na lunch i otrzymała polecenie, żeby spotkać się z nami w kościele, po czym wjechaliśmy do miasta. Konie stukały kopytami na wąskich brukowanych uliczkach, przy których stały stare, pochylone do przodu domy z muru pruskiego. Tudorowska gospoda z malowanym szyldem nad drzwiami, wąskie ceglane sklepy sprzedające wstążki i rowery, jeszcze węższe domy z gotyckimi oknami i wysokimi kominami. Stare Coventry. To wszystko razem z katedrą zniszczył ogień w listopadową noc 1940 roku, ale trudno było w to uwierzyć jadąc spokojnymi, wilgotnymi ulicami.