Выбрать главу

Woźnica zatrzymał konie na rogu ulicy St. Mary, tej samej, po której przemaszerował rektor Howard ze swoim małym oddziałkiem, niosąc lichtarze, krzyże i pułkowy sztandar uratowany z płonącej katedry.

— Ni mogie dali ichoć puwuzem — oznajmił woźnica w niezrozumiałym dialekcie.

— On mówi, że nie może dalej jechać — przetłumaczył Baine. — Widocznie droga do katedry jest zagrodzona.

Wychyliłem się do przodu.

— Powiedzcie mu, żeby dojechał tą ulicą do Małej Parkowej. Wtedy podjedziemy do zachodnich drzwi kościoła.

Baine przekazał polecenie. Woźnica pokręcił głową i wymamrotał coś pod nosem, ale zawrócił konie i ruszył z powrotem ulicą Earl.

— O, już czuję obecność duchów — oznajmiła pani Mering, przyciskając dłoń do łona. — Coś się stanie. Wiem o tym.

Skręciliśmy w Małą Parkową i ruszyliśmy w stronę katedry. Widziałem już wieżę na końcu ulicy, i nic dziwnego, że ze stacji kolejowej nie zobaczyliśmy iglicy. Od jednej trzeciej wysokości aż do samego szczytu osłaniały ją drewniane rusztowania, na których rozciągnięto szare brezentowe płachty zamiast błękitnego plastiku, poza tym jednak wyglądała zupełnie tak samo jak w zeszłym tygodniu, kiedy działem ją z furtki dla pieszych w Merton. Lady Schrapnell sama nie wiedziała, jaka jest autentyczna.

Bloki czerwonego piaskowca i sterty piachu na kościelnym dziedzińcu również wyglądały tak samo. Zaniepokoiłem się, ze wszystkie drogi do kościoła będą zagrodzone, ale nie były. Woźnica podjechał powozem aż pod zachodnie drzwi. Na drzwiach wisiała duża, ręcznie wypisana tablica.

— Był tu kierownik komitetu parafialnego z Iffley — powiedziałem, a potem zobaczyłem napis:

ZAMKNIĘTE Z POWODU REMONTU

od 1 czerwca do 31 lipca

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Serce samo tworzy swój los

Philip James Bailey
Fatalny dzień — Następna rozmowa z robotnikiem — Reklamuję kiermasze staroci — Duch w katedrze — Zwiedzanie — Próbuję poznać nazwiska dwóch robotników — Strusia noga biskupa wreszcie odnaleziona — Reakcja Tossie — Egzekucja Marii, królowej Szkocji — Baine wyraża estetyczną opinię — Reakcja Tossie — Piękno Albert Memorial — Wycieraczki do piór — Popularność kwiatowych imion w czasach wiktoriańskich — Złe przeczucie — Próbuję poznać nazwisko wikarego — Kłótnia — Nagły odjazd

— Zamknięte! — zawołała Tossie.

— Zamknięte? — powtórzyłem i obejrzałem się na Verity. Krew odpłynęła jej z twarzy.

— Zamknięte — stwierdziła pani Mering. — Dokładnie tak, jak mówiła madame Iritosky. „Strzeż się”. Próbowała nas ostrzec.

Jakby na poparcie jej argumentu zaczęło padać.

— Nie może być zamknięty — wymamrotała Verity, spoglądając z niedowierzaniem na tablicę. — Jak mogli go zamknąć?

— Baine, o której jest następny pociąg? — zapytała pani Mering — Niech Baine nie wie, pomodliłem się w duchu. Jeśli nie zna rozkładu, zyskamy co najmniej kwadrans, zanim pobiegnie sprawdzić na stacji i wróci, piętnaście minut, żeby coś wymyślić.

Ale przecież chodziło o Baine’a, pierwowzór Jeevesa, a Jeeves wiedział wszystko.

— Druga osiem, jaśnie pani — odpowiedział. — Pociąg do Reading. Albo ekspres o drugiej czterdzieści sześć do Goring.

— Pojedziemy tym o drugiej osiem — zdecydowała pani Mering — Goring to takie pospolite.

— Ale co z lady Godivą? — rzuciła desperacko Verity. — Skoro kazała nam przyjechać do Coventry, na pewno miała jakiś powód.

— Wcale nie jestem przekonana, że to był jej duch, zwłaszcza w tych okolicznościach — oświadczyła pani Mering. — Moim zdaniem madame Iritosky słusznie podejrzewała, że działał tu jakiś zły wpływ. Baine, powiedzcie woźnicy, żeby zawiózł nas na stację.

— Czekajcie! — krzyknąłem i wyskoczyłem z powozu prosto w kałużę. — Zaraz wracam. Zostańcie tutaj.

Ruszyłem wzdłuż muru wieży.

— Dokąd on idzie? — usłyszałem głos pani Mering. — Baine, dogońcie pana Henry’ego i każcie mu natychmiast wracać.

Pobiegłem za róg wieży, stawiając kołnierz płaszcza dla ochrony przed mżawką. Z wizyty w ruinach i z rekonstrukcji zapamiętałem, że są drzwi w południowej ścianie katedry i następne w północnej. W ostateczności będę walił w drzwi zakrystii, dopóki ktoś nie otworzy.

Ale nie musiałem. Południowe drzwi były otwarte i stał w nich robotnik, schowany pod daszkiem przed deszczem, kłócąc się z młodym człowiekiem w koloratce.

— Obiecaliście, że górny rząd okien będzie gotowy na dwudziestego drugiego, a dzisiaj jest piętnasty i nawet jeszcze nie zaczęliście lakierować nowych ławek — mówił wikary, blady i z wytrzeszczonymi oczami, chociaż może to przez robotnika.

Robotnik miał taką minę, jakby wysłuchiwał tego nie po raz pierwszy.

— Ni możem lakirować, póki nie skuńczom z uknami, przez tyn kurz.

— No to skończcie z oknami. Robotnik pokręcił głową.

— Ni możem. Bill, co zakładał stalowe dźwigary w belkach, leży w domu chory.

— No więc kiedy wróci? Prace trzeba zakończyć do następnej soboty. W sobotę urządzamy wentę dobroczynną.

Robotnik wzruszył ramionami identycznie jak elektryk, którego odziałem przed trzema tygodniami rozmawiającego z lady Schrapnell. Szkoda, że jej tutaj nie ma, pomyślałem. Dałaby mu po uszach skończyliby prace do piątku. Albo do czwartku.

— Może jotro, może za misionc. Jo tom ni wim, po co wom nowe łowki. Tamte stare łowki mnie siem podobały.

— Nie jesteście duchownym — syknął wikary, jeszcze bardziej wybałuszając oczy — ani ekspertem od nowoczesnej kościelnej architektury. Przyszły miesiąc to za długo. Musicie skończyć remont do dwudziestego drugiego.

Robotnik splunął na mokry ganek i bez pośpiechu zawrócił do kościoła.

— Przepraszam najmocniej — zawołałem, biegnąc do wikarego zanim on również zniknął. — Chciałem zapytać, czy możemy zwiedzić kościół.

— O nie! — zaprotestował wikary, tocząc wokoło dzikim wzrokiem niczym gospodyni zaskoczona przez niespodziewanych gości. — Jesteśmy w trakcie generalnego remontu arkadowych okien i dzwonnicy. Kościół jest oficjalnie zamknięty do trzydziestego pierwszego lipca, a po tym terminie pastor z przyjemnością państwa oprowadzi.

— To za późno — odparłem. — My właśnie chcemy obejrzeć prace remontowe. Kościół w Muchings End koniecznie wymaga odnowienia. Ołtarz jest dosłownie średniowieczny.

— Och, ale — zaczął niechętnie wikary — chodzi o to, że trwają przygotowania do kościelnego kiermaszu i…

— Kościelny kiermasz! — wykrzyknąłem. — Co za cudowny zbieg okoliczności! Pani Mering właśnie zorganizowała kiermasz w Muchings End.

— Pani Mering? — powtórzył wikary, oglądając się na drzwi, jakby miał ochotę czmychnąć. — Och, ale kościół w takim stanie nie nadaje się dla pań. Nie można obejrzeć chóru ani ołtarza. Wszędzie lezą trociny i narzędzia robotników.

— Paniom to nie przeszkadza — zapewniłem i stanowczo zastąpiłem mu drogę do drzwi. — One właśnie przyjechały obejrzeć trociny.

Przybiegł Baine z parasolem, który mi wręczył. Oddałem mu parasol.