– Słyszała pani kiedyś o udzielaniu pomocy przestępcy?
– Niech mnie pan nie straszy – odparła z wystudiowaną obojętnością – bo posiusiam się na ten tani chodnik.
– Sądzi pani, że blefuję?
Wyciągnęła ręce, składając dłonie.
– Aresztuj mnie, przystojniaku. – Rozejrzała się wokół. – Czy wy, chłopcy, zwykle nie podróżujecie parami?
– Przyszedłem sam.
– Widzę. Mogę już iść?
Carlson starannie poprawił okulary.
– Nie sądzę, by doktor Beck zabił kogokolwiek.
Zatrzymała się.
– Niech mnie pani źle nie zrozumie. Mamy mnóstwo dowodów, że to zrobił. Wszyscy moi koledzy są pewni, że jest winny. Wciąż są prowadzone szeroko zakrojone poszukiwania.
– Uhm – mruknęła podejrzliwie Shauna. – Tylko pan jakimś cudem ujrzał prawdę?
– Po prostu uważam, że tu chodzi o coś innego.
– Na przykład?
– Miałem nadzieję, że pani mi to powie.
– A jeśli podejrzewam, że to podstęp?
Carlson wzruszył ramionami.
– Nic nie mogę na to poradzić.
Zastanowiła się.
– Nieważne – powiedziała w końcu. – Ja nic nie wiem.
– Wie pani, gdzie on się ukrywa.
– Nie wiem.
– A gdyby pani wiedziała?
– Nie powiedziałabym panu. To także pan wie.
– Owszem – rzekł Carlson. – Dlatego domyślam się, że nie wyjaśni mi pani, dlaczego chciał, żeby wyprowadziła pani na spacer jego psa.
Pokręciła głową.
– Wkrótce i tak się pan dowie.
– On poważnie ucierpi, zdaje sobie pani z tego sprawę. Pani przyjaciel napadł na policjanta. Nie wymknie się nam.
Shauna wytrzymała jego spojrzenie.
– Nic nie mogę na to poradzić.
– No tak, chyba nic.
– Mogę pana o coś spytać?
– Proszę strzelać – odparł Carlson.
– Dlaczego pan uważa, że on jest niewinny?
– Sam nie wiem. Mnóstwo drobiazgów… – Carlson przechylił głowę na bok. – Czy wiedziała pani, że Beck zarezerwował miejsce w samolocie do Londynu?
Shauna spojrzała w głąb holu, usiłując zyskać na czasie. Jakiś mężczyzna wszedł i uśmiechnął się do niej z uznaniem. Zignorowała go.
– Bzdura – orzekła w końcu.
– Właśnie wracam z lotniska – ciągnął Carlson. – Zarezerwował miejsce trzy dni temu. Oczywiście nie pokazał się. Najdziwniejsze było jednak to, że za bilet zapłacono kartą kredytową wystawioną na Laurę Mills. Czy to nazwisko coś pani mówi?
– A powinno?
– Pewnie nie. Wciąż pracujemy nad tym, ale to zapewne pseudonim.
– Czyj?
Carlson wzruszył ramionami.
– Zna pani Lisę Sherman?
– Nie. A co ona ma z tym wspólnego?
– Zarezerwowała miejsce na ten sam lot do Londynu. Miała siedzieć obok naszego podejrzanego.
– I też się nie zjawiła?
– Niezupełnie. Zgłosiła się do odprawy, ale kiedy zapowiedziano lot, nie weszła na pokład. Dziwne, nie sądzi pani?
– Nie mam pojęcia, co o tym myśleć – odparła Shauna.
– Niestety, nikt nie jest w stanie udzielić nam żadnych informacji o Lisie Sherman. Nie miała żadnego bagażu, a bilet kupiła w automacie. Dlatego zaczęliśmy sprawdzać wszelkie możliwe powiązania. I jak pani sądzi, co odkryliśmy?
Shauna potrząsnęła głową.
– Nic – rzekł Carlson. – To wygląda na następny pseudonim. Czy zna pani nazwisko Brandon Scope?
Shauna zesztywniała.
– O co chodzi, do licha?
– Doktor Beck w towarzystwie jakiegoś czarnoskórego mężczyzny odwiedził dziś adwokata, niejakiego Petera Flannery’ego. To on bronił podejrzanego o zamordowanie Brandona Scope’a. Doktor Beck wypytywał go o to i o rolę Elizabeth w tej sprawie. Domyśla się pani powodu?
Shauna zaczęła grzebać w torebce.
– Szuka pani czegoś?
– Papierosa – odrzekła. – Ma pan jednego?
– Przykro mi, nie.
– Do licha. – Przestała grzebać w torebce i napotkała jego spojrzenie. – Dlaczego mówi mi pan to wszystko?
– Mam cztery trupy. Chcę wiedzieć, co się dzieje.
– Cztery?
– Rebecca Schayes, Melvin Bartola, Robert Wolf… to ci dwaj mężczyźni, których znaleźliśmy nad jeziorem. I Elizabeth Beck.
– To KillRoy zabił Elizabeth.
Carlson przecząco pokręcił głową.
– Dlaczego pan tak uważa?
Pokazał jej brązową kopertę.
– Przede wszystkim dlatego.
– Co to jest?
– Protokół jej sekcji.
Shauna przełknęła ślinę. Poczuła dreszcz lęku, od którego mrowiło w palcach. Ostateczny dowód, wyjaśniający wszystko. Bardzo starała się zachować spokój.
– Mogę spojrzeć?
– Po co?
Nie odpowiedziała.
– A co ważniejsze, dlaczego Beck tak bardzo chciał to zobaczyć?
– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła, ale te słowa zabrzmiały tak nieszczerze, że agent z pewnością też to wyczuł.
– Czy Elizabeth Beck była narkomanką? – zapytał Carlson.
To pytanie zupełnie ją zaskoczyło.
– Elizabeth? Skądże.
– Jest pani pewna?
– Oczywiście. Pracowała z uzależnionymi. Uczono ją wystrzegać się narkotyków.
– Znam wielu gliniarzy z obyczajówki, którzy chętnie spędzają kilka godzin z prostytutkami.
– Ona nie była taka. Elizabeth nie była chodzącym aniołem, ale narkotyki? W życiu.
Ponownie pokazał jej brązową kopertę.
– Badanie toksykologiczne wykazało obecność kokainy i heroiny w jej organizmie.
– Zatem pewnie Kellerton wmusił w nią te narkotyki.
– Nie – rzekł Carlson.
– Skąd pan wie?
– Są tu również wyniki innych badań. Tkanek i włosów. Wykazują, że zażywała narkotyki co najmniej przez kilka miesięcy.
Pod Shauna ugięły się nogi. Oparła się o ścianę.
– Posłuchaj, Carlson, przestań się ze mną bawić w ciuciubabkę. Pokaż mi ten raport, dobrze?
Rozważył tę propozycję.
– A może tak – powiedział. – Będę pokazywał po jednej kartce. W zamian za kolejne informacje. Co ty na to?
– Carlson, co to ma być, do diabła?
– Dobranoc, Shauno.
– No dobra, dobra, zaczekaj chwilkę.
Oblizała wargi. Pomyślała o dziwnych e-mailach. O Becku uciekającym przed policją. O zamordowaniu Rebekki Schayes i tych niewiarygodnych wynikach badań toksykologicznych. I nagle ta przekonująca demonstracja możliwości cyfrowej obróbki obrazu przestała być wiarygodna.
– Zdjęcie – rzuciła. – Pokaż mi zdjęcie ofiary.
Carlson uśmiechnął się.
– Cóż, właśnie to jest bardzo interesujące.
– Co takiego?
– Nie ma żadnych zdjęć.
– Myślałam, że…
– Ja też tego nie rozumiem – przerwał jej agent. – Zadzwoniłem do doktora Harpera. To on przeprowadzał sekcję Elizabeth. Sprawdzi, kto jeszcze miał wgląd do tych akt. Właśnie teraz to robi.
– Chce pan powiedzieć, że ktoś ukradł te zdjęcia?
Carlson wzruszył ramionami.
– No, Shauno. Powiedz mi, co się dzieje.
O mało tego nie zrobiła. O mało nie powiedziała mu o e-mailach i obrazie z ulicznej kamery. A przecież Beck wyraził się jasno. Ten człowiek, pomimo całej tej gładkiej gadaniny, mógł być wrogiem.
– Czy mogę zobaczyć resztę protokołu?
Powoli wyciągnął do niej rękę. Do diabła z rezerwą, pomyślała. Zrobiła krok w przód i wyrwała mu akta z ręki. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej pierwszą kartkę. Kiedy prześlizgnęła się wzrokiem po stronie, poczuła, że żołądek zmienia jej się w bryłę lodu. Zobaczyła wzrost i wagę ofiary. Z trudem powstrzymała krzyk.
– Co? – spytał Carlson. Nie odpowiedziała.
Zadzwonił telefon komórkowy. Carlson wyrwał go z kieszeni.