Выбрать главу

– W tej skrytce zostawiła nie tylko zdjęcia – ciągnąłem.

Hoyt ostrożnie odstawił drinka.

– W środku była broń mojego ojca. Trzydziestkaósemka. Pamiętasz ją?

Hoyt odwrócił wzrok i nagle odezwał się znacznie łagodniejszym tonem:

– Smith and Wesson. Sam pomagałem mu wybrać.

Znowu zacząłem drżeć.

– Wiedziałeś, że z tej broni został zastrzelony Brandon Scope?

Mocno zacisnął powieki, jak dziecko usiłujące uciec przed złym snem.

– Powiedz mi, co się stało, Hoyt.

– Wiesz, co się stało.

Nie byłem w stanie powstrzymać drżenia.

– Mimo to powiedz mi.

Każde jego słowo było jak cios.

– Elizabeth zastrzeliła Brandona Scope’a.

Potrząsnąłem głową. Wiedziałem, że to nieprawda.

– Pracowała z nim w tej organizacji charytatywnej. Było tylko kwestią czasu, zanim odkryje prawdę. To, że Brandon prowadzi na boku mały interes, bawiąc się w twardziela z ulicy. Narkotyki, prostytucja, nie wiem co jeszcze.

– Nie powiedziała mi.

– Nie powiedziała nikomu, Beck. Mimo to Brandon się dowiedział. Pobił ją, żeby nastraszyć. Oczywiście nie wiedziałem o tym. Opowiedziała mi tę samą bajeczkę o stłuczce.

– Ona go nie zabiła – upierałem się.

– Zrobiła to w samoobronie. Kiedy nie zaniechała śledztwa, Brandon włamał się do waszego domu, tym razem z nożem. Zaatakował ją… a ona go zastrzeliła. To była samoobrona.

Wciąż kręciłem głową.

– Zadzwoniła do mnie… zapłakana. Przyjechałem do was. Kiedy dotarłem na miejsce… – urwał i nabrał tchu – on już nie żył. Elizabeth miała tę broń. Chciała wezwać policję. Namówiłem ją, żeby tego nie robiła. Samoobrona czy nie, Griffin Scope zabiłby ją i nie tylko. Powiedziałem, żeby dała mi kilka godzin. Była roztrzęsiona, ale w końcu się zgodziła.

– Przewiozłeś ciało.

Skinął głową.

– Wiedziałem o Gonzalezie. Ten śmieć zapowiadał się na skończonego kryminalistę. Widziałem wielu takich jak on. Dzięki kruczkom prawnym uniknął już wyroku za jedno morderstwo. Kto lepiej od niego nadawał się na ofiarę? Wszystko stawało się jasne.

– Tylko że Elizabeth nie pozwoliła na to.

– Tego nie przewidziałem – rzekł. – Usłyszała w telewizji o aresztowaniu i wtedy postanowiła zapewnić mu alibi. Uratować Gonzaleza przed… – skrzywił się sarkastycznie – „rażącą niesprawiedliwością”. – Potrząsnął głową. – Bez sensu. Gdyby nie ratowała tego bezwartościowego śmiecia, cała sprawa zakończyłaby się już wtedy.

– Ludzie Scope’a dowiedzieli się o tym, że zapewniła mu alibi – podsunąłem.

– Owszem, ktoś z wydziału puścił farbę. Zaczęli węszyć wokół i dowiedzieli się o jej prywatnym śledztwie. Reszta stała się oczywista.

– Tak więc wtedy nad jeziorem chodziło o zemstę.

Zastanowił się nad tym stwierdzeniem.

– Częściowo tak. A także o to, aby ukryć prawdę o Brandonie Scopie. Był martwym bohaterem. Jego ojcu bardzo zależało na podtrzymaniu tego mitu.

Mojej siostrze również – pomyślałem.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego trzymała to wszystko w skrytce depozytowej – powiedziałem.

– Jako dowód.

– Czego?

– Tego, że zabiła Brandona Scope’a. I że zrobiła to w samoobronie. Obojętnie co jeszcze miało się wydarzyć, Elizabeth nie chciała, by jeszcze ktoś został oskarżony o to, co sama uczyniła. Naiwność, nie sądzisz?

Nie, wcale tak nie uważałem. Siedziałem tam i powoli oswajałem się z prawdą. Z trudem. Sporym. Ponieważ to jeszcze nie była cała prawda, o czym wiedziałem lepiej niż ktokolwiek. Spojrzałem na mojego teścia, na jego obwisłe policzki, rzednące włosy, rosnący brzuch – na całą wciąż imponującą, lecz starzejącą się postać. Hoyt myślał, że wie, co naprawdę się przydarzyło jego córce. Nie miał pojęcia, jak bardzo się myli.

Usłyszałem huk gromu. Deszcz zabębnił w szyby małymi piąstkami.

– Powinieneś mi powiedzieć – stwierdziłem. Pokręcił głową, tym razem przez długą chwilę.

– I co byś zrobił, Beck? Podążył za nią? Uciekł razem z nią? Dowiedzieliby się prawdy i zabili nas wszystkich. Obserwowali cię. Wciąż to robią. Nie powiedzieliśmy nikomu. Nawet matce Elizabeth. A jeśli potrzebujesz dowodu, że postąpiliśmy słusznie, to rozejrzyj się wokół. Minęło osiem lat. Ona przysłała ci tylko kilka anonimowych wiadomości. I spójrz, co się stało.

Trzasnęły drzwiczki samochodu. Hoyt jak wielki kot skoczył do okna. Wyjrzał na zewnątrz.

– Ten sam samochód, którym przyjechałeś. W środku dwóch czarnych mężczyzn.

– Przyjechali po mnie.

– Jesteś pewien, że nie pracują dla Scope’a?

– Całkowicie.

W tym momencie zadzwonił mój telefon komórkowy. Odebrałem.

– Wszystko w porządku? – spytał Tyrese.

– Tak.

– Wyjdź na zewnątrz.

– Po co?

– Ufasz temu glinie?

– Sam nie wiem.

– Wyjdź na zewnątrz.

Powiedziałem Hoytowi, że muszę iść. Był zbyt wyczerpany, żeby się sprzeciwiać. Podniosłem glocka i pospieszyłem do drzwi. Tyrese i Brutus czekali na mnie. Deszcz jeszcze się nasilił, ale nam to nie przeszkadzało.

– Jest do ciebie telefon. Odejdź na bok.

– Po co?

– Prywatna sprawa – odparł Tyrese. – Nie chcę tego słuchać.

– Ufam ci.

– Rób, co mówię, człowieku.

Odszedłem poza zasięg głosu. Z boku dostrzegłem szparę w zasłonie. Hoyt przyglądał się nam. Popatrzyłem na Tyrese’a. Pokazał mi, żebym przyłożył słuchawkę do ucha. Zrobiłem to. Po chwili ciszy usłyszałem jego głos.

– Linia czysta, możesz mówić.

Odezwała się Shauna.

– Widziałam ją.

Milczałem.

– Powiedziała, żebyś spotkał się z nią wieczorem w „Delfinie”.

Zrozumiałem. Rozłączyła się. Wróciłem do Tyrese’a i Brutusa.

– Muszę pojechać gdzieś sam – powiedziałem. – Tak, żeby nikt nie mógł mnie wyśledzić.

Tyrese zerknął na Brutusa.

– Wsiadaj – rzucił.

42

Brutus prowadził jak wariat. Wjeżdżał pod prąd w jednokierunkowe uliczki. Gwałtownie zmieniał kierunek jazdy. Nieprzepisowo skręcał i przejeżdżał przez skrzyżowania na czerwonym świetle. Mieliśmy wspaniały czas.

Z MetroPark w Iselin za dwadzieścia minut odjeżdżał pociąg do Port Jervis. Tam będę mógł wynająć samochód. Kiedy wysiadałem przed stacją, Brutus pozostał w wozie. Tyrese odprowadził mnie do kasy.

– Radziłeś mi, żebym uciekał i nie wracał – powiedział Tyrese.

– Zgadza się.

– Może powinieneś zrobić to samo.

Wyciągnąłem rękę. Tyrese zignorował ją i mocno mnie uściskał.

– Dziękuję – powiedziałem cicho.

Puścił mnie, poruszył ramionami, wygładzając kurtkę, i poprawił okulary.

– Taak, nie ma za co.

Nie czekając na dalsze podziękowania, ruszył z powrotem do samochodu.

Pociąg przyjechał i odjechał zgodnie z rozkładem. Znalazłem wolne miejsce i opadłem na nie. Próbowałem nie myśleć o niczym. Nie udało mi się. Rozejrzałem się wokół. Wagon był prawie pusty. Dwie dziewczyny z college’u z wypchanymi plecakami, trajkoczące jak najęte i co chwila wtrącające, „jakby” i „no wiesz”. Przeniosłem wzrok dalej. Zauważyłem gazetę – ściśle mówiąc, bulwarowe piśmidło – które ktoś zostawił na siedzeniu.

Przesiadłem się i podniosłem pismo. Krzykliwa okładka przedstawiała młodą gwiazdkę, którą aresztowano za kradzież w sklepie. Przerzuciłem strony, mając nadzieję pooglądać komiksy lub poczytać wiadomości sportowe – byle się czymś zająć. Mój wzrok jednak przyciągnęło zdjęcie… czyje, jeśli nie moje. Poszukiwany. Zdumiewające, jak złowrogo wyglądałem na przyciemnionej fotografii, niczym środkowowschodni terrorysta.