Pokiwałem głową, teraz rozumiejąc już wszystko.
– Dlatego Bartola i Wolf powiedzieli ludziom Scope’a, że przyczają się po zabójstwie. Zastanawiałem się, dlaczego ich zniknięcie nie wzbudziło podejrzeń, ale dzięki tobie uznano, że Bartola i Wolf opuścili kraj.
– Tak.
– I co się stało? Wykiwałeś ich?
– Tacy ludzie jak Bartola i Wolf… ich słowo nic nie znaczy. Obojętnie ile bym im zapłacił i tak wróciliby po więcej. Znudziłby im się pobyt za granicą albo upiliby się i zaczęli przechwalać w jakimś barze. Przez całe życie miałem do czynienia z takimi śmieciami. Nie mogłem ryzykować.
– Więc zabiłeś ich.
– Yhm – przytaknął bez cienia żalu.
Teraz wiedziałem już wszystko. Nie miałem tylko pojęcia, jak to rozegrać.
– Porwali małego chłopca – stwierdziłem. – Obiecałem, że oddam się w ich ręce, jeśli go wypuszczą. Zadzwoń do nich. Pomóż zorganizować wymianę.
– Oni już mi nie ufają.
– Przez długi czas pracowałeś dla Scope’a – przypomniałem. – Wymyśl coś.
Hoyt siedział i myślał. Ponownie zapatrzył się na swoje narzędzia i zastanawiałem się, co też tam widzi. Potem, powoli, podniósł pistolet i wycelował w moją twarz.
– Chyba mam pomysł – rzekł.
Nawet nie mrugnąłem okiem.
– Otwórz drzwi garażu, Hoyt.
Nie ruszył się.
Powoli wyciągnąłem rękę i nacisnąłem zdalnie sterowaną bramę. Silnik ożył i zawarczał. Hoyt patrzył na unoszące się drzwi. Elizabeth stała tam, czekając. Kiedy otworzyły się całkiem, spojrzała ojcu w twarz.
Drgnął.
– Hoyt?
Gwałtownie odwrócił do mnie głowę. Jedną ręką chwycił mnie za włosy i przycisnął lufę pistoletu do mojego oka.
– Powiedz jej, żeby zeszła z drogi.
Milczałem.
– Zrób to albo umrzesz.
– Nie ośmielisz się. Nie przy niej.
Przysunął się do mnie.
– Zrób to, do licha.
Zabrzmiało to bardziej jak żałosna prośba niż kategoryczny rozkaz. Spojrzałem na niego i podjąłem decyzję. Hoyt przekręcił kluczyk w stacyjce. Popatrzyłem przed siebie i skinąłem na Elizabeth, żeby zeszła nam z drogi. Zawahała się, ale w końcu odeszła na bok. I wtedy Hoyt nacisnął pedał gazu. Przemknęliśmy obok niej. Gdy buick sunął naprzód, odwróciłem się i patrzyłem przez tylną szybę na Elizabeth. Jej sylwetka malała i zacierała się w oddali, aż zupełnie znikła.
Znowu.
Usiadłem prosto, zastanawiając się, czy jeszcze ją zobaczę. Wcześniej udawałem pewnego siebie, ale wiedziałem, jak niewielkie mam szansę. Spierała się ze mną. Wyjaśniłem, że muszę to zrobić. Tym razem to ja muszę chronić niewinnych. Elizabeth nie spodobało się to, lecz zrozumiała.
W ciągu kilku ostatnich dni dowiedziałem się, że ona żyje. Czy oddałbym za to życie? Chętnie. Zrozumiałem to, idąc na spotkanie przeznaczenia. Teraz, jadąc z człowiekiem, który zdradził mojego ojca, byłem dziwnie spokojny. Poczucie winy, które ciążyło mi od tak dawna, nagle zniknęło. Teraz miałem pewność, co muszę zrobić – co muszę poświęcić – i zastanawiałem się, czy w ogóle mogło być inaczej, czy też wszystko musiało potoczyć się w ten sposób. Odwróciłem się do Hoyta Parkera.
– Elizabeth nie zabiła Brandona Scope’a – oświadczyłem.
– Wiem – przerwał mi, a potem powiedział coś, co wstrząsnęło mną do głębi: – Ja to zrobiłem.
Zamarłem.
– Brandon pobił Elizabeth – dodał pospiesznie. – Zamierzał ją zabić. Dlatego zastrzeliłem go, kiedy włamał się do domu. Potem wrobiłem Gonzaleza, tak jak ci mówiłem. Elizabeth wiedziała, co zrobiłem. Nie chciała, by niewinny człowiek stał się kozłem ofiarnym. Dlatego zapewniła mu alibi. Ludzie Scope’a usłyszeli o tym i zaczęli się zastanawiać. Potem pojawiły się podejrzenia, że zabiła go Elizabeth… – Zamilkł i nie odrywając oczu od drogi, szukał czegoś w pamięci. – Pozwoliłem im na to, niech mi Bóg wybaczy.
Podałem mu telefon komórkowy.
– Dzwoń – rzuciłem.
Zrobił to. Rozmawiał z niejakim Larrym Gandle’em. Kilkakrotnie spotkałem tego człowieka. Jego ojciec chodził do szkoły razem z moim ojcem.
– Mam Becka – oświadczył Hoyt. – Spotkamy się z wami przy stajniach, ale musicie wypuścić dzieciaka.
Larry Gandle powiedział coś, czego nie zrozumiałem.
– Jak tylko się dowiemy, że dzieciak jest bezpieczny, podjedziemy tam – mówił Hoyt. – I powiedz Griffinowi, że mam to, czego chce. Możemy zakończyć tę sprawę, nie krzywdząc nikogo z mojej i jego rodziny.
Gandle znów coś powiedział i usłyszałem, że się wyłączył. Hoyt oddał mi telefon.
– Czy teraz jestem członkiem twojej rodziny, Hoyt?
Wycelował broń w moją głowę.
– Powoli wyjmij glocka, Beck. Dwoma palcami.
Zrobiłem, co kazał. Nacisnął przycisk otwierający boczne okienko.
– Wyrzuć go przez okno.
Zawahałem się. Przycisnął mi lufę do oka. Wyrzuciłem broń. Nawet nie usłyszałem, jak uderzyła o ziemię.
Jechaliśmy w milczeniu, czekając, aż ponownie zadzwoni telefon. Kiedy rozległ się dzwonek, odebrałem.
– Nic mu nie jest – powiedział cicho Tyrese.
Rozłączyłem się, uspokojony.
– Dokąd mnie wieziesz, Hoyt?
– Wiesz dokąd.
– Griffin Scope zabije nas obu.
– Nie – odparł, wciąż trzymając wycelowaną we mnie broń. – Nie obu.
45
Zjechaliśmy z autostrady i kontynuowaliśmy jazdę boczną drogą. Coraz rzadziej napotykaliśmy latarnie, aż w końcu jedynym źródłem światła stały się reflektory samochodu. Hoyt sięgnął do kieszeni za fotelem i wyjął dużą brązową kopertę.
– Mam to tutaj, Beck. Wszystko.
– Co wszystko?
– To, co twój ojciec miał na Brandona. I co odkryła Elizabeth.
Przez moment się dziwiłem. Miał to przy sobie przez cały czas? Potem zacząłem mieć wątpliwości. Samochód. Dlaczego Hoyt siedział w samochodzie?
– Gdzie są kopie?
Uśmiechnął się, jakby uszczęśliwiony tym, że o to pytam.
– Nie ma żadnych. Wszystko jest tutaj.
– Nie rozumiem.
– Zrozumiesz, Davidzie. Przykro mi, ale jesteś moim kozłem ofiarnym. To jedyne wyjście.
– Scope tego nie kupi.
– Och tak, kupi. Jak sam powiedziałeś, długo dla niego pracowałem. Wiem, co chce usłyszeć. Dziś wieczór cała ta sprawa się zakończy.
– Moją śmiercią? – spytałem.
Nie odpowiedział.
– I jak wyjaśnisz to Elizabeth?
– Może mnie znienawidzi – odparł – ale przynajmniej będzie żyła.
Przed nami zobaczyłem bramę, wjazdową posesji. Koniec drogi, pomyślałem. Umundurowany strażnik machnięciem ręki kazał nam jechać dalej. Hoyt wciąż trzymał mnie na muszce. Jechaliśmy podjazdem, gdy nagle, niespodziewanie, Hoyt zahamował. Odwrócił się do mnie.