Выбрать главу

Blaine potrząsnął głową.

— Jestem z pańskiego wieku, z 1958 roku.

— Czyżby? — spojrzał na niego nieufnie.

— Mówię prawdę. Porwali mnie ludzie z Korporacji Rexa. Może pan sprawdzić moją prawdomówność.

Therler wzruszył ramionami.

— Cóż, w jakiej sprawie pan przyszedł?

— Miałem nadzieję, że może chciałby pan mieć dublera lub…

— Nie, nigdy nie korzystam z dublera — zaczął zamykać drzwi.

— Nie o to chodzi. Tak naprawdę przyszedłem po porostu porozmawiać z panem. Czuję się wyobcowany z dala od swoich czasów. Chciałem porozmawiać z kimś podobnym do mnie. Pomyślałem, że może i pan miałby ochotę.

— Ja? Och! — na twarzy Therlera pojawił się profesjonalny ciepły uśmiech. — Ma pan na myśli złote lata dwudziestego wieku! Z prawdziwą przyjemnością porozmawiam kiedyś z panem na ten temat, kolego. Stary, kochany Nowy Jork. Dodgersi i Yankesi, jednoślady w parku, tor do jazdy na wrotkach w Rockefeller Plaza. Pewnie, że brakuje mi tego. Ale obawiam się, że teraz nie mam czasu.

— Oczywiście — odpowiedział Blaine — innym razem.

— Cudownie! Naprawdę się cieszę na nasze spotkanie powiedział Therler, starając się uśmiechać jeszcze bardziej promiennie. — Zadzwoń do mojej sekretarki, dobrze, chłopie? Rozumiesz, mam wszystko zaplanowane z góry. Pewnego dnia przegadamy dobrych kilka godzin. Przypuszczam, że masz dolara czy więcej. Mógłbyś przyjść…

Blaine potrząsnął głową.

— No to na razie — powiedział z przekonaniem Therler. — I nie zapomnij zadzwonić do mojej sekretarki. Blaine pospiesznie wyszedł z budynku. Nie jest przyjemnie, gdy człowiek dowiaduje się, że ktoś zajął jego miejsce, ale jest jeszcze gorzej, gdy okazuje się,, że wykopał go zwykły oszust, który nie zbliżył się do 1953 roku nawet o stulecie. Tor do jazdy na wrotkach w Rockefeller Plaza! Zresztą, nawet nie musiał popełnić tej pomyłki, żeby dało się na milę wyczuć szalbierza.

Niestety, Blaine był prawdopodobnie jedynym człowiekiem w 2110 roku, który się w tym orientował.

Tego popołudnia Blaine dokonał niezbędnych zakupów. Znalazł sobie tani hotel na Piątej Alei. Przez następny tydzień szukał pracy.

Wstąpił do restauracji, ale okazało się, że talerze myją tylko automaty. W dokach i portach większość ciężkiej pracy wykonywały roboty. Pewnego dnia przyjęto go na okres próbny na kontrolera opakowań, ale po dokładnym sprawdzeniu jego ankiety personalnej dział kadr zwolnił go, przyjmując na to stanowisko małego mężczyznę o tępych oczach, który jednakże mógł się wykazać ukończeniem projektowania opakowań.

Blaine wracał w ponurym nastroju, gdy nagle rozpoznał w tłumie znajomą twarz. Znał tego człowieka bardzo dobrze. Był w jego wieku, rudowłosy, o lekko zadartym nosie, białej cerze i czerwonej plamie na szyi. Wydawało się, że wszystko mu się w życiu udaje.

— Ray! — krzyknął Blaine. — Ray Melhill! — przedarł się przez tłum i schwycił tamtego za ramię. — Ray, jak ci się udało wyrwać stamtąd?

Mężczyzna wyrwał się i wyprostował zagnieciony materiał.

— Nie nazywam się Melhill.

— Czyżby? Jesteś pewny?

— Oczywiście — zaczął odchodzić.

Blaine zagrodził mu drogę.

— Chwileczkę. Wygląda pan dokładnie jak on, ma pan nawet taką samą bliznę. Czy na pewno nie jest pan Rayem Melhillem, nawigatorem na statku kosmicznym „Bremen”?

— Jestem zupełnie pewny — mężczyzna odpowiedział zimnym głosem. — Młody człowieku, musiał mnie pan pomylić z kimś innym.

Blaine przez chwilę stał oszołomiony. Mężczyzna oddalał się. Blaine pobiegł do niego, chwycił za ramię i odwrócił twarzą do siebie.

— Ty cholerny złodzieju ciał! — krzyknął, uderzając jednocześnie obcego ręką w podbródek.

Mężczyzna zatoczył się na ścianę, a potem opadł nieprzytomny na chodnik. Blaine ruszył w jego stronę, ludzie rozpierzchli się na boki.

— Szaleniec! — krzyknęła kobieta. Ktoś jej zawtórował. Kątem oka Blaine dostrzegł, jak przez tłum przeciska się człowiek w niebieskim mundurze.

Policjant! Nurknął w tłum. Skręcił w jedną ulicę, potem w następną. Spojrzał do tyhz. Nikt go nie śledził. Podjął przerwany spacer do hotelu.

To było ciało Melhilla, ale Ray nie znajdował się już w nim. Nie dali mu żadnej szansy. Zabrali mu ciało i dostał je jakiś bogaty staruch. Jego gderliwa psychika nie pasowała do zbyt młodzieżowego odzienia.

Upewnił się, że jego przyjaciel nie żyje. Wypił na jego cześć kilka kolejek w pobliskim barze. Wrócił do hotelu.

* * *

Gdy przechodził koło recepcji, zatrzymał go urzędnik.

— Pan Blaine? Mam dla pana wiadomość. Proszę chwilę zaczekać — wszedł do biura.

Blaine stał, zdziwiony, zastanawiając się o kogo chodzi. Marie? Przecież jeszcze do niej nie zadzwonił. Obiecał sobie, że nie zrobi tego, dopóki nie znajdzie pracy.

Urzędnik powrócił niosąc kartkę.

Blaine przeczytał: „Na pana Blaine’a czeka połączenie w Łącznicy Duchów na ulicy 23. Godziny: od dziewiątej do piątej”.

— Zastanawiam się, jak ktokolwiek mógł znaleźć moje miejsce pobytu?

— Duchy mają swoje sposoby — odpowiedział urzędnik. — Znałem pewnego człowieka, którego zmarła teściowa umiała go dopaść, mimo że trzy razy zmieniał wygląd. Nie pomógł nawet Transplant. Ukrył się przed nią w Abisynii.

— Nie mam żadnej teściowej.

— Nie? Kto mogłby chcieć się z panem spotkać?

— Dowiem się jutro i przekażę panu wiadomość odpowiedział Blaine. Ale niepotrzebnie wysilał się na sarkazm. Urzędnik pogrążył się już w korespondencyjnym kursie Remontowania Silników Atomowych. Blaine poszedł do siebie.

13

Łącznica Duchów na ulicy 23 zajmowała duży budynek z szarego kamienia w pobliżu Trzeciej Alei. Nad drzwiami wyryte było: „Przeznaczony do bezpłatnego porozumiewania się między żyjącymi na Ziemi i poza nią”.

Wszedł do budynku, zatrzymał się przed tablicą informacyjną. Podawała numery piętra i pokoi: „Informacje Wpływające”, „Informacje Wychodzące”, „Translacje”, „Wyrzekanie się”, „Egzorcyzmy”, „Ofiary”, „Usprawiedliwienia”, „Egzorty”. Nie był pewny, gdzie powinien się skierować, pokazał więc w informacji swoje wezwanie.

— „Informacje Wpływające” — oznajmiła mile wyglądająca siwowłosa recepcjonistka. — Niech pan pójdzie prosto korytarzem, aż do pokoju numer 32 a.

— Dziękuję — powiedział. Zawahał się, ale dodał: Czy może mi coś pani wytłumaczyć?

— Oczywiście. Co pan chciałby wiedzieć?

— Mam nadzieję, że nie wychodzę na głupka pytając, o co tu chodzi?

— Trudne pytanie — uśmiechnęła się. — Patrząc od strony filozoficznej, mógłby pan nazywać Łącznicę Duchów krokiem na drodze ku jedności, próbą wyzbycia się dualizmu między psychiką i ciałem, zastąpienie…

— Nie o to mi chodzi — przerwał jej — chciałbym wiedzieć dokładnie.

— Dokładnie? Cóż, Łącznica Duchów jest stworzoną przez osoby prywatne instytucją bezpłatną, służącą jako miejsce, w którym dokonuje się porozumienia z Przedsionkiem Zaświatów. Niekiedy, oczywiście, ludzie obywają się bez naszego pośrednictwa, ale często potrzebują pomocy. Mamy odpowiednie wyposażenie, umożliwiające nawiązanie kontaktu. Również wykonujemy inne usługi, takie jak egzorcyzmy, wyklinanie, egzorty i tak dalej, które są konieczne od czasu do czasu, gdy ciało wchodzi w konflikt z duchem — uśmiechnęła się ciepło. — Czy moja odpowiedź coś panu wyjaśniła?