Выбрать главу

— Bardzo pani dziękuję — powiedział i poszedł do pokoju.

Było to małe szare pomieszczenie, w którym stało kilka foteli i urządzenie nagłaśniające, wmontowane w ścianę.

Blaine usiadł, zastanawiając się nad tym, co mu się tu przytrafi.

— Tom Blaine! — krzyknął jakiś bezosobowy głos w urządzeniu.

— O co chodzi? — Blaine poderwał się na nogi i skierował w stronę drzwi.

— Tom! Jak się miewasz?

Blaine, trzymając rękę na klamce, nagle rozpoznał głos.

— Ray Melhill?

— Zgadza się! Jestem tam, gdzie idą po śmierci bogacze. Nieźle, nie?

— To zaniedbanie waszych czasów — odpowiedział Blaine żartobliwie. — Ale, Ray, jak do tego doszło? Myślałem, że nie masz ubezpieczenia na życie po śmierci.

— Nie miałem. Ale pozwól, że opowiem ci całą historię. Przyszli do mnie jakąś godzinę po tobie. Byłem taki wściekły, że myślałem, że wyjdę z siebie. Pozostałem taki nawet, gdy mnie uśpili, gdy mnie usuwali z ciała — gdy umarłem.

— Jak wygląda śmierć?

— Podobna jest do eksplozji. Miałem wrażenie, że się rozpryskuję, rosnę do rozmiarów galaktyki, rozpadam na fragmenty, na mniejsze okruchy, a każdy z nich jest mną.

— I co się dalej stało?

— Nie wiem. Może pomogło, że byłem taki wściekły. Rozprzestrzeniłem się na takim obszarze, że jeszcze trochę i bym zupełnie znikł — wtedy po prostu skurczyłem się i znów stałem sobą. Zgodnie z tym, co ci mówiłem, kilka osób na milion przeżywa, pomimo że nie poddali się treningowi. Okazało się, że należę do grona szczęściarzy.

— Domyślam się, że znasz moją historię — powiedział Blaine. — Próbowałem coś dla ciebie zrobić, ale było już za późno.

— Wiem. Mimo to dziękuję. I dzięki za przyłożenie temu draniowi. Temu, który nosi moje ciało.

— Widziałeś?

— Mam oczy szeroko otwarte. Swoją drogą, podoba mi się Marie. Miła dziewczyna.

— Dzięki. Ray, jak wyglądają Zaświaty?

— Nie wiem.

— Nie wiesz?

— Jeszcze nie przebywam w Zaświatach. Jestem w Przedsionku. Jest to miejsce, w którym następuje przygotowanie. Coś w rodzaju mostu pomiędzy Ziemią i Zaświatami. Trudno opisać. Rodzaj szarości, z Ziemią po jednej stronie i Zaświatami po drugiej.

— Dlaczego nie przeszedłeś na drugą stronę?

— Nie teraz. Stamtąd się nie wraca. Nie można kontaktować się z Ziemią.

Blaine chwilę się zastanowił.

— Kiedy zamierzasz przejść na drugą stronę, Ray?

— Na razie dokładnie nie wiem. Myślę, że pobędę w Przedsionku przez jakiś czas, aby dopilnować pewnych rzeczy.

— Aby ze mnie nie zdejmować oka? To chciałeś powiedzieć?

— No cóż…

— Dziękuję, Ray, ale nie rób tego. Idź do wieczności. Sam mogę zadbać o siebie.

— Pewnie — odparł Melhill. — Myślę jednak, że zostanę tu jeszcze trochę. Zrobiłbyś dla mnie to samo, nieprawdaż? Przestań się więc sprzeciwiać. A teraz słuchaj. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z grożących ci kłopotów? Blaine skinął głową.

— Mówisz o zombie?

— Nie wiem, Tom, kim on jest i czego chce od ciebie, ale na pewno ma złe zamiary. Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Ale nie o niego mi chodzi.

— Coś więcej?

— Obawiam się, że tak. Masz być straszony.

Tom roześmiał się mimo woli.

— Co ciebie tak śmieszy? — zapytał oburzony Melhill. Myślisz, że jest to przyjemność?

— Podejrzewam, że nie. Ale rzeczywiście mam być straszony?

— O Boże! Ależ z ciebie ignorant! Czy wiesz coś na temat demonów, upiorów? W jaki sposób powstają i jakie są ich pragnienia?

— Oświeć mnie.

— Kiedy umiera człowiek, są trzy możliwości. Po pierwsze, jego psychika może się po prostu rozprysnąć, zniszczyć i w ten sposób przychodzi całkowita śmierć. Po drugie, psychika człowieka może przetrwać szok wywołany śmiercią i znajdzie się on w Przedsionku jako duch. Domyślam się, że już te dwie możliwości są ci znane.

— Mów dalej.

— Jest trzecia możliwość — jego psychika ulegnie podczas śmierci rozbiciu, ale nie do końca. Dociera do Przedsionka, ale jest obłąkany. I w ten sposób, przyjacielu, rodzą się demony.

— A więc demon — jest to psychika, która oszalała podczas śmierci, doznała urazu?

— Zgadza się. Jest obłąkana i straszy.

— Ale czemu?

— Demony straszą — powiedział Melhill — ponieważ wypełnia je nienawiść, wściekłość, strach i ból. Nie chcą odejść w Zaświaty. Chcą jak najdłużej przebywać na Ziemi: tu skupia się ich uwaga, tu chcą działać. Pragną straszyć ludzi, ranić ich, doprowadzać do obłędu. Straszenie jest dla nich najłatwiejsze, wynika z ich szaleństwa. Zauważ, Tom, że od początku istnienia ludzkości…

Od początku istnienia ludzkości zawsze istniały duchy, ale nie było ich dużo. Jedynie kilku ludzi na milion przeżywało śmierć. Tylko niewielka część spośród nich stawała się upiorami.

Wpływ tych demonów na ludzi był jednak kolosalny: spowodował zafascynowanie śmiercią, rozważania nad jej przypadkowością — ktoś, przed chwilą pełen życia, nagle stawał się zimny i nieruchomy. Potem zjawiał się straszliwy demon. Zaczęto celebrować śmierć. Otaczała ją głęboka tajemnica, kierująca myśli ku niebu. Każde pojawienie się demona powodowało powstanie plotek i opowieści — w rezultacie wydawało się, że jest ich tysiące. Dopatrywano się też ich w każdej drżącej gałązce, ogniku na bagnie, poruszającej się zasłonie. Zrodziły się przesądy i wierzenia, czarownice i magicy, złe duszki, diabły, zmory, wilkołaki i wampiry.

Wczesne naukowe badania, próbujące wykryć prawdę, przede wszystkim dowiodły istnienia szeregu oszustów, halucynacji i zwykłych pomyłek. Ale natrafiono też na przypadki nie dające się tak łatwo wyjaśnić.

Przesądy zostały obalone. Statystycznie rzecz biorąc duchy nie istniały. Ale nadal istniało coś, co nie dało się zaklasyfikować. Ignorowano owo „coś” przez stulecia, dopóki nauka nie stworzyła w ostatnich czasach odpowiedniej teorii.

Wraz z naukowym odkryciem Zaświatów, demony zaczęły być czymś zrozumiałym. Nawet zaczęto klasyfikować szaleństwo według kryteriów stosowanych na Ziemi. Znaleziono melancholików, przesuwających się posępnie przez okolice, w których działały, szepczących hebefreników, opowiadających zabawne nonsensy, idiotów i imbecylów, którzy zdziecinnieli, schizofreników, wyobrażających sobie, że są zwierzętami, wampirami, wilkołakami i tak dalej.

Odkryto upiory rzucające kamieniami i podpalające domy, rozgadanych paranoików, którzy przyjmowali postać Lucyfera czy Belzebuba, Archaniołów, czy Duchów Bożego Narodzenia, proroków głoszących zgubę lub nawet postać samej Śmierci.

Straszyły rzeczywiście jak szaleńcy. Włóczyły się po starych budowlach, gadały nonsensy na seansach spirytystycznych. Zawracały ludziom głowę aż do momentu, w którym nie zabrano się do ich leczenia. Wówczas uciekły do Przedsionka, bojąc się, że ktoś może je wyleczyć.

* * *

— Teraz już wiesz, jak się sprawy mają — zakończył Melhill. — Odkąd zaczęła działać Korporacja „Zaświaty”, o wiele więcej osób przeżywa śmierć. Ale i więcej staje się szalona.

— W ten sposób rośnie liczba upiorów — uzupełnił Blaine.

— Zgadza się. Jeden z nich ma z tobą na pieńku — głos Melhilla stawał się coraz słabszy. — Tak więc bądź ostrożny. Muszę już iść.