Выбрать главу

Myśliwi wyszli.

— Walka na bagnety jest niespotykaną umiejętnością. Gdzie się pan jej nauczył?

Blaine zawahał się, po czym powiedział:

— W wojsku, między rokiem 1943 a 1945.

— Jest pan z przeszłości?

Potwierdził.

— Interesujące — powiedział Hull, nie zdradzając najmniejszych oznak zaciekawienia. — A więc jest to pana pierwsze polowanie?

— Tak.

— Wydaje się pan osobą obdarzoną pewną dozą inteligencji. Przypuszczam, że wybrał pan tak niebezpieczną pracę z jakiś szczególnych powodów?

— Brak mi pieniędzy, a nie jestem w stanie znaleźć innego zajęcia.

— Oczywiście — zgodził się Hull, jakby znał wcześniej odpowiedź. — A więc wziął się pan za polowania. Nie jest to jednak zajęcie dla każdego. Potrzebne są szczególne zdolności, między innymi zdolność do popełnienia morderstwa. Czy jest pan pewny, że ją posiada?

— Ufam, że tak — odrzekł Blaine, choć jeszcze nie zastanawiał się nad tym problemem.

— Mam pewne wątpliwości. Pomimo swojego wyglądu nie stwarza pan wrażenia, że jest człowiekiem tego rodzaju. Jak pan postąpi, gdy okaże się, że pomylił się pan w ocenie swoich możliwości? Jeśli zawaha się pan w ważkim momencie, gdy stal uderzy o stal?

— Zobaczę.

Hull skinął głową.

— Ja również. Być może, jest w panu głęboko ukryta żądza krwi. Ta wątpliwość doda smaku grze. Choć może pan nie zdąży się w niej rozsmakować.

— Moje zmartwienie — odpowiedział Blaine czując, jak narasta w nim niechęć do swojego eleganckiego pracodawcy, pełnego retorycznych pytań. — Czy mogę zadać panu pytanie?

— Jestem do pana usług.

— Dziękuję. Dlaczego chce pan umrzeć?

Hull spojrzał na niego i wybuchnął śmiechem.

— Teraz jestem pewny, że jest pan z przeszłości! Co za pytanie!

— Czy mógłby pan na nie odpowiedzieć?

— Oczywiście. — Hull wyciągnął się. W jego oczach można było dostrzec pewnego rodzaju rozmarzenie. Mam czterdzieści trzy lata. Oznacza to, że przeżyłem już mnóstwo dni i nocy. Jestem bogaty i zawsze mogłem robić wszystko, na co miałem ochotę. Znużyłem się przeżyciami. Kiedy byłem młody, każdy dzień przynosił mi ekscytację, przeżycie. Teraz wlecze się godzina po godzinie — bez końca. I nie przynoszą nic nowego. Nasza Ziemia nie ma już nic do zaoferowania. Kiedyś wyobrażałem sobie, że Ziemia jest skrzynią pełną klejnotów. Teraz okazało się, że są to tylko szkiełka — spojrzał na Blaine’a, sprawdzając efekt swoich słów. — Czeka mnie tylko nuda. Wybrałem coś innego: ostatnią przygodę, którą może mi się przydarzyć na Ziemi — przygodę ze Śmiercią, bramą do wieczności. Rozumie mnie pan?

— Oczywiście — odpowiedział Blaine, coraz bardziej zirytowany pozą tamtego. — Ale po co ten pośpiech? Śmierć zaczeka, a życie może dostarczyć jeszcze wielu przyjemności.

— Mówi pan jak dwudziestowieczny optymista. — Hull roześmiał się. — Życie jest realne, należy je brać na serio… W pańskich czasach rzeczywiście musieliście w to wierzyć. Jaki mieliście przed sobą wybór? Ilu z was tak naprawdę wierzyło w wieczne życie?

— Pańskie słowa nie podważają mojego punktu widzenia — powiedział Blaine. Coraz bardziej denerwowało go, że musi zachowywać się z respektem.

— Ależ wprost przeciwnie! Zmieniły się poglądy na temat życia i śmierci. Zamiast stosować się do banalnych rad Longfellowa, wolimy filozofię Nietzschego — śmierć w odpowiednim czasie. Inteligentni ludzie nie trzymają się kurczowo życia, wiedzą, że przebywanie na Ziemi jest tylko częścią ich egzystencji. Czemu nie mieliby skrócić pobytu tutaj, skoro mają na to ochotę? Czemu zdolni uczniowie nie mieliby przyspieszyć swojej edukacji o rok czy dwa? Tylko przestraszeni głupcy starają się wydhiżyć życie, choćby o dzień, choćby o sekundę.

— Przestraszeni głupcy — powtórzył Blaine — i ci, którzy nie mieli szczęścia zarobić dostatecznie dużo, żeby wykupić ubezpieczenie na wieczne życie.

— Bogactwo związane jest z pewnymi przywilejami Hull uśmiechnął się lekko — podobnie jak nakłada pewne obowiązki. Jednym z nich jest śmierć we właściwym czasie, zanim człowiek stanie się swoim własnym przekleństwem. Czyny są jednak ostatecznym kryterium wartości i to, jak zachowa się podczas swojej ostatniej przygody na Ziemi, wskaże czy, i na ile, jest godny bycia człowiekiem. — Jego oczy ożywiły się. — Nie chciałbym, doprawdy, zetknąć się z nią leżąc w łóżku. Nie życzę sobie zwykłej, pospolitej śmierci. Taki obraz budzi we mnie niesmak. Wolę umrzeć w walce!

Blaine mimo woli przytaknął. Pomyślał z żalem o swojej śmierci. Jakże zwykła i pospolita. W porównaniu z nią śmierć Hulla pełna była godności. Nie brak w niej było pretensjonalności, oczywiście, ależ ile siły! Hull przypominał jednego z dawnych samurajów, przygotowujących spokojnie harakiri. Człowieka, który podkreśla swoim czynem wagę życia. Ale harakiri istniało na pasywnym Wschodzie. Hulk jako człowiek Zachodu, wybrał stosowną śmierć — pełną walki i brutalności.

Podziwu godne, ale denerwujące dla człowieka, który jeszcze nie przygotował się do śmierci.

— Nie mam nic przeciwko panu ani innym, którzy wybierają rodzaj swojej śmierci, ale co stanie się z myśliwymi, których zamierza pan zabić? Oni nie chcą umrzeć i nie mają zapewnionej wieczności.

Hull wzruszył ramionami.

— Sami wybrali takie życie. Wolą igrać z ryzykiem niż spać spokojnie. Blaine, zmienił pan zamiary?

— Nie.

— A więc do niedzieli.

Blaine podszedł do drzwi i wziął od kamerdynera kartkę z instrukcjami. Gdy już opuszczał pokój, odwrócił się w stronę Hulla.

— Zastanawiam się, czy wziął pan pod uwagę ostatnią rzecz.

— O co chodzi?

— Musiał pan również pomyśleć o takim prawdopodobieństwie, że cały ten wypracowany system — naukowa wieczność, głosy zmarłych, duchy — jest zwykłym oszustwem na gigantyczną skalę, spreparowanym przez Korporację „Zaświaty”.

Hull milczał przez chwilę. Gdy wreszcie odezwał się, w jego głosie słychać było cień poirytowania.

— Niemożliwe. Jedynie ludzie bez żadnego wykształcenia mogą tak myśleć.

— Być może, ale czy okazałby się pan głupcem, gdyby rzeczywiście to był jedynie dobry kawał? Do widzenia, panie Hull.

Wyszedł zadowolony, że choć na chwilę udało mu się wyprowadzić z równowagi tego przemądrzałego sukinsyna. I smutny, że jego własna śmierć miała być tak pospolita.

16

Następnego dnia, w sobotę, Blaine wstąpił do Franchela po broń i wyposażenie. Dostał zaliczkę, pomniejszoną o koszt ekwipunku i procent pośrednika. Pieniądze przydały mu się, gdyż pozostało mu tylko niewiele więcej niż trzy dolary.

Poszedł do Łącznicy Duchów, ale nie było żadnej informacji od Melhilla. Powrócił do pokoju. Resztę dnia spędził ćwicząc walkę na bagnety.

Wieczorem poczuł się poddenerwowany. Wpadł do małej knajpki, stylizowanej na dwudziestowieczny bar. Wyposażony był w drewniane stołki, balustrady z brązu, połyskujący bufet, na podłodze leżały trociny. Usiadł w jednej z kabin i zamówił piwo. Neonowe światło paliło się miękko, a z szafy grającej dolatywały melodie Glenna Millera i Benny Goodmana. Wypił piwo. Zapytał siebie ponuro, kim tak naprawdę jest. Czy rzeczywiście zatrudnił się jako zabójca człowieka? Jeśli tak, to co stało się z Tomem Blaine’em, byłym konstruktorem jachtów, który rozsmakował się w książkach, uwielbiał słuchać muzyki klasycznej i oglądać dobre sztuki? Co się stało z tym spokojnym, sardonicznym, zawsze ustępującym mężczyzną?