Выбрать главу

Do pokoju wszedł Hull, jak zawsze elegancki. Dookoła szyi miał zawiązaną białą jedwabną chustkę. Niósł lekką torbę, u pasa wisiał mu cienki, ostry rapier.

— Dzień dobry, panowie — powiedział. — Broń przyszykowana, sznurowadła zawiązane? Wspaniale!

Podszedł do okna i odsunął zasłony.

— Jeszcze nie wzeszła jutrzenka — świetlisty blask na wschodzie nieba, zwiastun naszego Pana Słońca, które podąża panować nad światem. Muszę już opuścić to miejsce. Służący poinformuje was, kiedy upłynie moje półgodzinne wyprzedzenie. Wówczas możecie przystąpić do polowania — i zabić mnie. Jeśli będziecie w stanie.

Ukłonił się i wyszedł.

— Boże, jak ja nie cierpię tych gogusiów! — krzyknął Sammy Jones, gdy tylko za Hullem zamknęły się drzwi. Wszyscy są jak dwie krople wody. Zachowują się tak godnie, tak heroicznie. Żeby wiedzieli, jakimi są głupcami w moich oczach! W oczach człowieka, który brał udział w dwudziestu ośmiu polowaniach.

— Dlaczego jesteś myśliwym? — zapytał Blaine.

Sammy Jones wzruszył ramionami.

— Mój ojciec był topornikiem. Nauczył mnie, jak się z tym obchodzić. Nic więcej nie umiem robić.

— Przecież mógłbyś nauczyć się czegoś innego?

— Pewnie tak. Ale ja lubię zabijać tych arystokratycznych zgniłków. Nienawidzę ich wszystkich, z ich wiecznością, na którą nie stać zwykłego człowieka. Sprawia mi przyjemność zabijanie ich i jeślibym miał pieniądze, z, chęcią bym płacił za ten przywilej.

— Hull lubi takich jak ty biednych ludzi. Smutny jest ten świat.

— Nie, tylko uczciwy. Wstań, poprawię ci pas u torby.

Kiedy już się z tym uporał, powiedział:

— Słuchaj, Tom, może byśmy się stowarzyszyli podczas tego polowania, co? Chronili nawzajem?

— Myślisz o ochranianiu mnie?

— Nie ma powodu do wstydu. Każdy musi się uczyć, zanim stanie się wytrawnym łowcą. I gdzie znajdziesz lepszego nauczyciela niż ja — najlepszy myśliwy ze wszystkich?

— Dzięki, ale sam będę osłaniał swoje plecy.

— Z pewnością sobie poradzisz. Pamiętaj, Hull jest szermierzem, a oni mają swoje tricki. Objaśnię ci je, jak będziemy iść jego tropem.

Wszedł służący, niosąc stary, ozdobny zegar. Gdy minutowa wskazówka minęła dwunastkę, spojrzał chłodno na zebranych.

— Panowie. Minął już czas, jaki daje się zwierzynie. Polowanie może się rozpocząć.

Myśliwi wyszli na dwór. Wstawał świt. Theseus, tropiciel, szybko znalazł ślady. Wiodły na zbocze góry. Rozciągnięci w długi sznur zaczęli się wspinać w górę.

Wkrótce słońce rozproszyło mrok. Theseus stracił trop, gdy ślad dotarł do gładkiej skały. Myśliwi łamaną linią kontynuowali wspinaczkę. W południe człowiek uzbrojony w miecz znalazł strzęp jedwabiu koloru khaki na gałązce krzewu. Z takiego materiału uszyty był strój Hulla. Kilka minut później Theseus znalazł ślady stóp na mchu. Prowadziły w dół ku wąskiej, zadrzewionej kotlinie. Myśliwi przyspieszyli.

— Tutaj jest! — krzyknął jeden z nich.

Blaine spojrzał w stronę, skąd dochodził krzyk. Jakieś pięćdziesiąt jardów po prawej stronie znajdował się człowiek z gwiazdą. Zbiegł w dół. Był to jeden z najmłodszych uczestników polowania, pewny siebie Sycylijczyk. Jego broń składała się z rączki z jesionu, do której przymocowany był łańcuch. U jego końca wisiała ciężka, nieforemna kula. Machał swoją bronią nad głową, nucąc piosenkę.

Sammy Jones i Blaine ruszyli w jego stronę. W tym samym czasie Hull wypadł z zarośli z rapierem w ręku. Sycylijczyk pochylił się i zadał uderzenie zdolne powalić drzewo. Hull odsunął się nieco, wyminął kulę i zadał pchnięcie.

Młody człowiek zarzęził i upadł na ziemię, krwawiąc z przeciętego gardła. Hull postawił stopę na jego ~ piersi, wyciągnął rapier z rany i zniknął wśród krzewów.

— Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego ludzie walczą za pomocą gwiazdy. Jeśli raz nie trafisz, już nie masz czasu na powtórne uderzenie — powiedział Sammy Jones.

Sycylijczyk nie żył. Wśród krzewów wyraźnie rysował się ślad pozostawiony przez Hulla. Poszli za nim, wraz z innymi myśliwymi. Niektórzy ubezpieczali ich po bokach. Wkrótce ponownie dotarli do litej skały i stracili trop.

* * *

Szukali go przez całe popołudnie, bez większego szczęścia. Po zachodzie słońca zrobili postój. Po wystawieniu straży skupili się wokół małego ogniska, rozmawiając o przebiegu polowania.

— Jak myślisz, gdzie on jest? — zapytał Blaine.

— W każdym miejscu tej przeklętej posiadłości. Pamiętaj, że on zna tu każdy zakątek. My jesteśmy tu po raz pierwszy.

— A więc może się przed nami skryć tak, że go nie znajdziemy.

— Jeśli zechce. Ale on chce umrzeć, nie pamiętasz? Jak bohater. Będzie się starał więc być zawsze w pobliżu nas i walczyć.

Blaine popatrzył na ciemny las.

— Może jest tam, podsłuchuje nas.

— Bez wątpienia. Mam nadzieję, że strażnicy nie utną sobie drzemki.

Rozmowy ucichły. Blaine zapragnął, aby już był świt. Ciemność odwracała role. Myśliwi stali się zwierzyną, na którą polował okrutny, bezwzględny samobójca, dążący do zabrania ze sobą jak największej liczby ludzkich istnień.

Z tą myślą zasnął.

Jakiś czas przed świtem obudził go jęk. Chwytając za karabin poderwał się na nogi i spojrzał w ciemność. Rozległ się jeszcze jeden głośny skowyt, tym razem bliżej niego, a potem hałas dobiegający spośród drzew. Ktoś rzucił na ognisko garść liści.

W jasnym blasku płomienia Blaine ujrzał mężczyznę z dwoma krwawiącymi ranami. Był to jeden ze strażników, uzbrojony we włócznię. Jego rany nie wyglądały zbyt groźnie.

— Ten sukinsyn — wyjęczał włóczniarz — ten pieprzony sukinsyn.

— Uspokój się, Chico — powiedział jeden z mężczyzn, obmywając mu rany. — Udało ci się go dostać?

— Zbyt szybki. Nie trafiłem go — westchnął włóczniarz.

Nikt już nie zmrużył oka tej nocy.

* * *

W pierwszych promieniach poranka myśliwi ruszyli ponownie. Byli wściekli. Pierwszy znalazł ślad Theseus. Podążyli ku szczytowi.

Idący przodem Otto krzyknął nagle: — Hej! Mam go!

Ruszył w jego stronę Theseus, za nim pobiegli Blaine i Jones. Zobaczyli, jak Hull cofa się, śledząc poczynania Otta. Ten rozwinął swoje lasso, rzucił je w stronę Hulla. Trzy kule z żelaza zaświstały przecinając powietrze. Wtedy Otto puścił koniec sznura. W tej samej chwili Hull upadł na ziemię. Lasso przeleciało nad nim i owinęło się dookoła drzewa. Otto pozostał bezbronny. Hull podążył w jego stronę, ale wcześniej dotarł do niego Theseus. Zaczęli walczyć: rapier z trójzębem. Nagle Hull odwrócił się i zaczął uciekać. Theseus zadał pchnięcie. Zwierzyna wydała jęk, ale nie ustawała w biegu.

— Zraniłeś go? — spytał Jones.

— Najwyżej drasnąłem — odpowiedział. — Najwięcej dostało się jego dumie.

Myśliwi pobiegli za Hullem, lecz ponownie stracili go z oczu. Ponieważ góra zwężała się, rozproszyli się tak, aby Hull nie mógł uciec i zajść ich od tyłu. Od czasu do czasu napotykali na zostawione przez niego ślady. Późnym popołudniem dotarli prawie pod sam szczyt. Wokół niego rozciągało się rumowisko skał, istny labirynt.

— Bądźcie ostrożni! — zawołał Jones do pozostałych.

Jeszcze nie przebrzmiało echo tych słów, jak zza skały wyłonił się Hull. Zaatakował starego Bjorna, którego bronią była maczuga. Jego rapier błysnął w słońcu. Wyraźnie starał się położyć Bjorna jednym pghnięciem i zniknąć, zanim pozostali zdążą pospieszyć mu na pomoc.