Выбрать главу

Ale Bjorn nie dał się zaskoczyć. Zaczął flegmatycznie parować pchnięcia. Hull zaatakował, zdenerwowany jego powolnością — i ledwo udało mu się uniknąć ciosu maczugi. Stary zbliżył się jednak zbyt szybko. Z szybkością błysku światła rapier zagłębił się w jego piersi i maczuga wypadła z bezwładnych rąk. Ciało Bjorna zaczęło staczać się w dół góry.

Myśliwi ponownie zamknęli koło. Hull zniknął w plątaninie głazów.

Blaine zauważył zbliżający się zachód słońca.

— Dzień się już kończy — powiedział do Jonesa.

— Zostało nam jeszcze z pół godziny silnego światła. Jones spojrzał na niebo. — Lepiej, żebyśmy teraz go dopadli, bo potem wyłuska nas wśród tych skał z dziecinną łatwością. Szybciej ruszyli do przodu.

— Może stoczyć na nas głazy.

— Nie on — odpowiedział Jones. — Jest na to zbyt dumny.

W tym momencie Hull wyszedł zza wysokiej skały nie opodal Blaine’a.

— Bo roboty, karabinierze.

Blaine ledwo sparował pchnięcie. Ostrze rapiera minęło o cal jego szyję. Instynktownie cofnął się do tyłu. Potem z zaciekłością ruszył naprzód. Znikł z niego człowiek, który mógł mówić o sobie, że przypadkiem znalazł się w gronie myśliwych. Stał się istotą czerpiącą rozkosz z morderczej walki.

Zwierzyna unikała jego pchnięć z dużą gracją. Blaine szedł za nim krok po kroku, wściekłość kłębiła się w jego mózgu. Nagle został odcięty do tyłu przez Jonesa.

— Mój. Teraz jesteś już mój, Hull — powiedział Jones. — Wypróbuj na mnie swojego pogrzebacza.

Hull z nieruchomą twarzą zaatakował. Jones stał na lekko ugiętych nogach. Jego dłonie z łatwością poruszały toporem. Sparował pchnięcie Hulla tak mocno, że rapier ugiął się jak cienka gałązka.

Pozostali myśliwi dołączyli do nich. Zajęli miejsca na pobliskich skałach i z wysokości obserwowali pojedynek. Coraz to któryś udzielał Jonesowi rad.

— Przygwoźdź go do skały, Sammy!

— Nie, zrzuć go w przepaść!

— Może ci pomóc?

— Do diabła, nie! — odkrzyknął.

— Uważaj na siebie!

— Nie martw się — odpowiedział Jones.

Blaine stał z boku. Jego wściekłość minęła równie szybko, jak się pojawiła. Patrzył teraz na starcie dwóch przeciwników. Topór Jonesa nie był lekki, ale w jego ręku zdawał się nie ważyć więcej niż piórko. Teraz dopiero widać było różnicę pomiędzy Hullem — uzdolnionym amatorem a prawdziwym wyszkolonym mordercą — Jonesem. Hull nie miał żadnych szans. Jones spychał go w stronę urwiska. Gdy już dotarł na sam skraj przepaści, Jones zadał cios. Topór wbił się w bok Hulla. Ten krzycząc przeraźliwie spadł w przepaść. Po chwili dobiegł ich głuchy odgłos upadku.

— Zaznaczcie, gdzie spadł — powiedział Jones.

— Na pewno jest już martwy — odparł człowiek z mieczem.

— Możliwe. Ale dopóki się nie upewnimy, nie zasługujemy na miano solidnie pracujących ludzi.

Poniżej stoku znaleźli martwe ciało Hulla. Zaznaczyli jego położenie, aby łatwo mogli je znaleźć ludzie zajmujący się pogrzebem, i podążyli w stronę rezydencji.

18

Myśliwi wrócili do miasta i urządzili szalone przyjęcie. Podczas wieczoru Jones zapytał Blaine’a, czy nie chciałby wziąć udziału w innych polowaniach.

— Podpisałem niezłą umowę — powiedział Jones. Pewien Rosjanin chce zorganizować kilka walk gladiatorów. Musiałbyś walczyć włócznią, ale niewiele się to różni od posługiwania się bagnetem. Nauczę cię tego. Potem w Manilii będzie wielkie polowanie. Samobójstwo chce popełnić pięciu braci, razem. Zatrudniają pięćdziesięciu myśliwych. Idziesz na to?

Blaine zastanowił się, zanim odpowiedział. Życie myśliwego odpowiadało mu. Dobrze się czuł w towarzystwie prostych, nieokrzesanych ludzi typu Sammy Jonesa. Odpowiadało mu to zwykłe życie: bez zadawania zbędnych pytań, bez tracenia czasu na jałowe rozmyślania, wypełnione działaniem nie pozostawiającym żadnych wątpliwości.

Z drugiej strony było coś bezsensownego w tej wędrówce po świecie po to, by zabijać jak płatny morderca — nowoczesna wersja zbira, bandyty. Działanie takie ani nie pogłębiało wiedzy, ani nie było dążeniem do określonego celu. Blaine nie zaprzątałby sobie głowy tymi rozważaniami, gdyby był jednością ze swoim ciałem, które jednak ciągnęło go w swoją stronę. Musiał się z nim zmierzyć. Zresztą ten świat na pewno ma mu do zaoferowania inne rzeczy, bardziej pasujące do jego osobowości.

— Przykro mi, Sammy — odpowiedział. Jones potrząsnął głową.

— Popełniasz błąd, Tom. Jesteś urodzonym zabójcą. Nic innego tak ci się nie spodoba.

— Być może — powiedział Blaine — ale muszę spróbować.

— No to życzę ci szczęścia. I dbaj o swoje ciało. Dostałeś coś prima sort.

Blaine mimo woli zamrugał oczami.

— Czyżby tak łatwo dało się zauważyć, że to nie jest moje?

— Ja już wiele widziałem — zachichotał Jones. — Łatwo rozpoznam, czy ktoś korzysta z żywiciela. Jeśliby twoja psychika urodziła się w tym ciele, polowałbyś wraz ze mną. Ale jeśli w innym…

— Tak?

— Nie poszedłbyś polować. Wcale. Nie jest to dobre połączenie, Tom. Lepiej zastanów się nad sobą.

— Dzięki.

Podali sobie ręce i Blaine opuścił zebranych.

* * *

Dotarł do hotelu. W pokoju rzucił się nie rozbierając na łóżko. Gdy się obudzi, zadzwoni do Marii. Ale przede wszystkim musi się wyspać. Wszystko poza tym musi zaczekać.

Zgasił światła. Po chwili już spał.

* * *

Obudził się kilka godzin później. Wydawało mu się, że coś jest nie w porządku. W pokoju panowała ciemność. Było cicho, o wiele ciszej niż można się było spodziewać w tak ogromnym mieście.

Usiadł na łóżku. Od strony miednicy dobiegał jakiś szelest. Wychylił się i zapalił światło. W pokoju nie było nikogo. Mimo to miednica uniosła się powoli, bez niczyjej pomocy w powietrze. W tej samej chwili usłyszał chichot.

Natychmiast pojął, że jest straszony przez złośliwego i hałaśliwego ducha.

Ostrożnie wstał z łóżka i skierował się w stronę drzwi. Niespodziewanie miednica z dużą szybkością poleciała w jego stronę. Uchylił się. Naczynie roztrzaskało się o ścianę.

Teraz uniósł się w powietrze dzbanek. Wraz z nim lewitowały dwa ciężkie kubki. Wirując, skierowały się w jego stronę. Blaine porwał z łóżka poduszkę i osłaniając się nią jak tarczą pobiegł do drzwi. Obrócił klucz w zamku. Kubek roztrzaskał się nad jego głową. Drzwi nie otwierały się. Nie pozwalał na to duch.

Dzbanek uderzył go mocno w żebra. ~ Drugi kubek wirował ostrzegawczo wokół jego głowy. Musiał odejść od drzwi.

Przypomniał sobie o zejściu pożarowym. Duch jednak i o nim nie zapomniał. Ledwo Blaine ruszył w stronę okna, zasłony buchnęły płomieniem. W tej samej chwili zapaliła się jego poduszka. Rzucił ją na podłogę.

— Na pomoc! — krzyknął. — Na pomoc!

Zapędzony został do kąta pokoju. Gdy usiłował się stamtąd wydostać, łóżko uniosło się i zastawiło mu drogę. Również krzesło oderwało się od podłogi, przybierając dogodną pozycję do uderzenia go w głowę.

Przez cały czas rozlegał się ostry, złośliwy, skądś znajomy chichot.