3.
19
Gdy łóżko zatarasowało mu odwrót, Blaine krzyknął wołając o pomoc, ale nikt się nie zjawił. W odpowiedzi usłyszał tylko ten złowieszczy chichot.
Czyżby wszyscy ogłuchli?
Nagle pojął, że w tym świecie śmierć jest prywatną sprawą każdego człowieka. Nikt się nie będzie mieszał. Rano przyjdzie portier, wszystkie brudy zostaną uprzątnięte i znów pokój będzie do wynajęcia.
Drzwi zostały w jakiś sposób zatarasowane. Jedyne wyjście, jakie mu przyszło do głowy, to skok przez łóżko i zamknięte okno. Jeśli dobrze wymierzy odległość, uda mu się wylądować na pożarowym zejściu. Jeśli nie — spadnie z wysokości trzech pięter na ulicę.
Krzesło uderzyło go w ramię. Łóżko zaczęło zbliżać się, aby przygwoździć go do ściany. Blaine szybko ustalił kierunek i odpowiednią odległość. Skoczył.
Uderzył mocno, ale nie uwzględnił nowoczesnej techniki. Szyba elastycznie wygięła się i odrzuciła go z powrotem. Wpadł na ścianę, a z niej stoczył się na podłogę. Spoglądając w górę zobaczył nad sobą unoszącą się ciężką komodę, powoli zmierzającą w jego stronę.
Gdy złośliwy duch skupił swoją siłę, aby unieść komodę, drzwi się otworzyły. Do pokoju wszedł Smith. Z nieruchomą twarzą zombie odsunął komodę ramieniem.
— Chodź — powiedział.
Blaine nie zadawał zbędnych pytań. Poderwał się na nogi i chwycił za brzeg przymykających się drzwi. Przy pomocy Smitha udało mu się ponownie je otworzyć. Wyślizgnęli się na zewnątrz. Za nimi rozpętało się piekło.
Smith pospiesznie podążył przez korytarz. Jego zimna dłoń trzymała nadgarstek Blaine’a. Zeszli po schodach i wydostali się na ulicę.
Twarz zombie nadal była blada, jedynie w miejscu, gdzie uderzył go Blaine, widniała czerwona ogromna plama. Upodobniało go to do Arlekina.
— Gdzie idziemy? — spytał Blaine.
— W bezpieczne miejsce.
Doszli do dawno nie używanego wejścia do metra. Zeszli na dół i zatrzymali się przed małymi metalowymi drzwiczkami. Smith otworzył je i zaprosił Blaine’a do środka. Ten zawahał się. W tej samej chwili dobiegł go szaleńczy chichot. Duch szedł za nim, podobnie jak w starożytnej Grecji Erynie, nie odstępował swojej ofiary. Blaine mógł pozostać na górze, ale wraz z nim zostałby duch. Mógł też pójść za Smithem, zagłębić się w ciemność, niepewny, co go tam może spotkać.
Chichot narastał. Blaine nie zastanawiał się dłużej. Wszedł za Smithem i zatrzasnął za sobą drzwi.
Przemierzali tunel, ledwo oświetlony pojedynczymi żarówkami. Mijali połyskujące wraki pociągów, skłębione kable. Powietrze było cuchnące i wilgotne. Ich kroki odbijały się pustym echem.
— Gdzie idziemy?
— Tam, gdzie mogę ciebie ochronić.
— Rzeczywiście jesteś w stanie?
— Duchy też mają swoje słabe strony. Jeśli zna się ducha, można odprawić egzorcyzmy.
— Wiesz, kto mnie straszy?
— Myślę, że tak. Logicznie biorąc, może to być tylko jedna osoba.
— Kto?
Smith potrząsnął głową.
— Lepiej, żebym na razie nie wymawiał jego imienia i nie wzywał, skoro go tu nie ma.
Zeszli niżej. Po przejściu olbrzymiej komnaty skręcili, aby wyminąć czarny staw. Jego powierzchnia wydawała się twarda jak beton. Wąskim przejściem dotarli do korytarza. Na jego końcu stał Murzyn, ubrany w łachmany i uzbrojony w metalowy kij. Patrząc na niego Blaine zorientował się, że jest to również zombie.
— Mój przyjaciel — przedstawił Blaine’a Smith. — Mogę go wprowadzić?
— Pewny jesteś, że nie jest inspektorem?
— Całkowicie.
— Zaczekajcie — powiedział Murzyn.
Znikł w głębi korytarza.
— Gdzie jesteśmy? — spytał Blaine.
— Pod Nowym Jorkiem, wśród nie używanych od dawna tuneli metra, ścieków i kilku korytarzy, które przystosowaliśmy dla siebie.
— Ale dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś?
— A co innego mógłbym zrobić? — zapytał się zdziwiony Smith. — Tu jest mój dom. Nie wiedziałeś? Jesteś w mieście zombie.
Blaine nie uważał, by miasto zombie było o wiele lepsze od zwariowanego ducha, ale nie miał czasu zastanawiać się nad tym. Powrócił Murzyn. Razem z nim szedł bardzo stary mężczyzna. Jego twarz pokryta była zmarszczkami, nawet wargi i oczy ginęły wśród zwisających policzków.
— O tym człowieku mi opowiadałeś? — zapytał Smitha.
— Tak, sir. Blaine, pozwól, że przedstawię ciebie panu Keanowi, przywódcy naszego miasta. Czy mogę go wprowadzić do środka, sir?
— Wolno ci — odpowiedział starzec. — Przez chwilę będę wam towarzyszył.
Poszli w głąb tunelu. Pan Kean opierał się na ramieniu Murzyna.
— Na co dzień wpuszczamy tu tylko zombie — powiedział Kean. — Ale już od bardzo dawna nie rozmawiałem z normalnym człowiekiem. Pomyślałem, że może to być wartościowe. Z~ tego powodu, ulegając prośbie Smitha, pozwoliłem panu wejść do środka.
— Jestem bardzo wdzięczny ~ powiedział Blaine, marząc o tym, żeby to była prawda.
— Niech pan mnie źle nie zrozumie. Nie mam nic przeciwko temu, aby panu pomóc. Przede wszystkim jednak jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo tysiąca stu zombie, którzy żyją w podziemiach Nowego Jorku. Dlatego nie dopuszczamy do siebie normalnych ludzi. To odosobnienie jest naszą jedyną nadzieją w tym ignoranckim świecie. Być może mógłby pan nam pomóc, Blaine.
— Jak?
— Przez zrozumienie naszej sytuacji i poinformowanie o tym świata. Zmiana stosunku ludzi do nas jest naszą jedyną nadzieją. Co pan wie o zombie?
— Niewiele.
— Oświecę więc pana. Zombizm jest chorobą, wokół której powstała aura sensacji i kłamstwa, podobnie jak to było z epilepsją czy chorobą świętego Wita. Schizofrenię z kolei odbierano niegdyś jako opętanie przez diabła, a ludzi chorych na wodogłowie traktowano jako szczególnie błogosławionych. Podobne przesądy dotyczą zombizmu. Przez kilka chwil wędrowali w milczeniu.
— Poglądy związane z zombie wywodzą się z Haiti kontynuował Kean. — Ta choroba rozprzestrzeniła się szeroko, chociaż występuje raczej rzadko. Wywołuje niemiłe skojarzenia w umysłach ludzi. W ich wyobraźni zombie jest jednym z elementów wierzeń. Uważa się, że jest człowiekiem pozbawionym duszy za pomocą czarów. Ciało zombie czarownik wykorzystywał do swoich celów. Jeśli zombie zjadł sól lub zanurzył się w morzu, stawał się martwy i powracał do grobu. Łatwo się zorientować, że wszystko to nie ma nic wspólnego z prawdą.
Te przesądy zaczęły dotyczyć osób, które zapadały na tę chorobę. Na początku takich ludzi było niewielu, ale wraz ze wzrostem liczby dokonywanych reinkarnacji zombizm zaczął się rozszerzać. Powstaje wtedy, gdy psychika nie jest w stanie opanować ciała w odpowiednio krótkim czasie. W takim przypadku ciało i psychika nie tworzą jedności, współistnieją jakby niezależnie od siebie. Weźmy jako przykład pańskiego przyjaciela Smitha. Jest w stanie kontrolować większość ruchów ciała, ale trudno to nazwać całkowitą koordynacją. Nie jest w stanie modulować swojego głosu, jego uszy nie rozróżniają subtelnych zmian dźwięku. Twarz jest bez wyrazu, gdyż nie potrafi zapanować nad jej mięśniami. Kieruje swoim ciałem, ale tak naprawdę nie jest jego częścią.
— I nic nie można zrobić?
— Jak dotychczas — nic.
— Przykro mi.
— Nie mówiłem tych słów, aby wzbudzić pańską sympatię. Chcemy tylko zrozumienia. Po prostu pragnę, żeby każdy zrozumiał, że zombizm nie jest karą za grzechy ani niczym takim. To choroba — jak rak czy świnka.