Выбрать главу

Pięść Blaine’a zbliżyła się do płótna.

— Nie! — krzyknął głos.

— Dasz mi spokój?

— Odłóż obraz — poprosił Reilly.

Blaine odłożył go ostrożnie.

— Zostawię ciebie w spokoju. Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Są sprawy, o których nie wiesz, Blaine, ale ja wiem. Twój pobyt na Ziemi będzie krótki, boleśnie krótki. Ci, którym ufasz — zdradzą ciebie, ci, których nienawidzisz — pokonają ciebie. Umrzesz, i to wkrótce, nie za lata, wcześniej, wcześniej niż ci się wydaje. Będziesz zdradzony i popełnisz samobójstwo.

— Wariat! — krzyknął Blaine.

— Ja? — zachichotał Reilly. — Czyżby na pewno ja?

Zniknął.

* * *

Smith odprowadził go do wyjścia na ulicę. Wstawał poranek. Powietrze było orzeźwiające.

Blaine chciał mu podziękować, ale Smith potrząsnął głową.

— Nie musisz mi dziękować. Nie zapominaj, że ja potrzebuję ciebie. Kim byłbym, gdyby jakiś upiór zabił ciebie? Dbaj o siebie, bądź. ostrożny. Bez ciebie jestem nikim.

Zombie spojrzał na niego niespokojnie, po czym pospiesznie się oddalił. Blaine popatrzył za nim. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby mieć tuzin zajadłych wrogów niż jednego Smitha za przyjaciela.

21

Pół godziny później znajdował się u Marie Thorne. Przywitała go na wpół śpiąca, bez makijażu i w szlafroku. Poszedł za nią do kuchni, gdzie zaprogramowała kawę, grzanki i jajecznicę.

— Wolałabym, żebyś pojawił się nieco później. Jest teraz wpół do siódmej.

— Postaram się poprawić na przyszłość — odpowiedział jej radośnie. .

— Obiecałeś, że zadzwonisz. Co się stało?

— Niepokoiłaś się?

— Ani odrobinę. Co się stało?

Jedząc opowiedział jej o polowaniu i egzorcyzmach. Wyshzchawszy powiedziała:

— Najwyraźniej jesteś z siebie bardzo dumny i, jak domyślam się, masz do tego powody. Ale wciąż nie wiadomo, czego chce od ciebie Smith. Ani nawet kim jest. — Nie mam zielonego pojęcia. On również.

— Co się stanie, gdy odkryje swoją tożsamość?

— Będę się tym martwił, gdy to się stanie.

Marie uniosła brwi, ale nie skomentowała jego zdania.

— Tom, jakie są teraz twoje plany?

— Zamierzam znaleźć pracę.

— Jako myśliwy?

— Nie. Może to nielogiczne, ale spróbuję dostać się do pracowni projektowej jachtów. Potem zamierzam wpadać tutaj, ale o bardziej odpowiedniej porze. Co o tym myślisz?

— Niepraktyczne. Chcesz dobrą radę?

— Nie.

— I tak ci to powiem. Tom, wyjedź z Nowego Jorku. Tak daleko, jak możesz. Pojedź na Fidżi lub na Samoa.

— Po co?

Marie zaczęła przemierzać kuchnię.

— Po prostu nie rozumiesz tego świata.

— Myślę, że nie masz racji.

— Tom, doświadczyłeś kilku przygód, ale to nie oznacza, że się zasymilowałeś. Straszono ciebie i byłeś na polowaniu. Tak naprawdę twoje przeżycia przypominają wycieczkowe atrakcje, a nie rycie. Reilly miał rację: jesteś równie nieprzystosowany do obecnego świata jak jaskiniowiec.

— Nie zgadzam się z takim porównaniem.

— Dobrze, lepsze będzie czternastowieczny Chińczyk? Przypuśćmy, że przeniesiony do dwudziestego wieku Chińczyk zobaczył Coney Island, spotkał się z gangsterem i pojeździł trochę autobusem. Czy mógłbyś powiedzieć, że zrozumiał twój wiek?

— Oczywiście, że nie. Ale jakie to ma znaczenie?

— Oznacza to — powiedziała — że nie jesteś tu bezpieczny. Nawet nie wiesz, czego się bać. Przede wszystkim jest ten cholerny Smith. Należy też uwzględnić spadkobierców Reilly’ego, którzy nie będą zadowoleni, gdy odkryją, że demolowałeś jego grobowiec. Poza tym istnieją dyrektorzy Rexa, którzy nadal nie wiedzą, co z tobą zrobić, ale są zgodni, że coś trzeba. Czy naprawdę nie czujesz, ile namieszałeś?

— Mogę sobie poradzić ze Smithem. Spadkobiercy Reilly’ego mogą iść do diabła. A jeśli idzie o dyrektorów, to co oni mogą mi zrobić?

Podeszła do niego i objęła go za szyję.

— Tom, każdy, kto znajdowałby się na twoim miejscu, nawet urodzony tutaj, w tych czasach, uciekałby gdzie go oczy poniosą.

Blaine przytulił ją na chwilę, pogłaskał jej włosy. Troszczyła się o niego, chciała, żeby był bezpieczny. Ale nie miał zamiaru zastosować się do jej rad. Poradził sobie na polowaniu, nic mu się nie stało w mieście zombie, nawet Reilly nie dał mu rady. Teraz, siedząc w kuchni Marie, czuł się pogodzony z całym światem. Niebezpieczeństwo wydawało mu się czysto akademickim problemem, niewartym tracenia czasu na dyskusje o nim. Myśl o opuszczeniu Nowego Jorku wydała mu się absurdalna.

— Powiedz mi, czy i ty jesteś wśród tych osób, którym pomieszałem szyki?

— Nie wiem, o co ci chodzi, ale prawdopodobnie stracę pracę.

— Nie, nie o to mi chodzi.

— W takim razie odpowiedź jest oczywista… Tom, proszę, wyjedź z Nowego Jorku.

— Nie. I proszę ciebie, przestań mnie straszyć.

— O Boże — westchnęła. — Mówimy tym samym językiem, a ja nie jestem w stanie nic ci przekazać. Pozwól, że spróbuję raz jeszcze — przez chwilę się zastanawiała. Przypuśćmy, że jakiś człowiek jest właścicielem łodzi…

— Lubisz pływać na żaglówce?

— Tak, uwielbiam. Ale nie przerywaj. Przypuśćmy, że chce na niej przepłynąć ocean.

— Przez morze życia… — wtrącił Blaine.

— Wcale nie jesteś zabawny — wyglądała na bardzo poważną, było jej z tym do twarzy. — Ten człowiek nie wie nic o łodziach. Patrzy na swoją i wydaje mu się, że wszystko jest na swoim miejscu: piękna, świeżo pomalowana. Wtedy ty dokonujesz oględzin. I szybko odkrywasz, że świdraki przedostały się do układu sterowania i porządnie go nadwerężyły, że szkielet konstrukcji jest spękany, gniazdo masztu spróchniało, żagle zbutwiały, kil zardzewiał, a wiązania właśnie mają zamiar puścić.

— Skąd wiesz tyle o żaglówkach?

— Pływałam na nich od małego. Czy mógłbyś wreszcie skupić uwagę na tym, co mówię? Powiedziałeś temu człowiekowi, że jego jacht nie nadaje się do podróży po morzu. Pierwsza fala go zatopi.

— Musimy gdzieś wspólnie popłynąć — przerwał jej Blaine.

— Ale ten człowiek — ciągnęła Marie nie zniechęcając się — nie wie nic na temat jachtów. Wszystko wygląda znakomicie i mimo że się starasz, nie jesteś w stanie powiedzieć mu, co i kiedy może się stać. Być może popływa przez miesiąc, rok, a może utonie następnego dnia po wypłynięciu z portu. Może pierwszy zawiedzie kil, a może maszt. Dokładnie przecież nie wiesz. Teraz jest taka sama sytuacja. Nie potrafię ci wyjaśnić jak, kiedy. Mimo to widzę, że się nie nadajesz. Musisz stąd wyjechać!

Spojrzała na niego z nadzieją. Blaine pokręcił głową i powiedział:

— Straciłaś masę czasu.

— A więc nie wyjedziesz?

— Nie. Spędziłem całą noc na nogach. Zamierzam teraz iść do łóżka i jest to jedyne miejsce, gdzie się dziś wybieram. Czy masz ochotę mi towarzyszyć?

— Idź do diabła!

— Kochanie! Gdzie jest twoja życzliwość dla bezdomnego wędrowca z przeszłości?

— Wychodzę. Zadbaj o siebie sam. Lepiej znajdź trochę czasu i przemyśl moje słowa.

— Oczywiście. Ale czym mam się martwić, skoro ty stoisz obok, śledząc każdy mój krok?