Выбрать главу

Można było, oczywiście, spojrzeć na tę sprawę od innej strony. Oto bowiem był człowiekiem, który rzeczywiście wiedział, kim jest. Bez względu na otaczające warunki, zmierzał ku swemu przeznaczeniu, pozostawał wierny sobie.

Z tego punktu widzenia mógł być z siebie dumny.

Od czasu do czasu spotykał się z Marie, która zazwyczaj była zajęta pracą u Rexa. Przeprowadził się ze swego hotelu do umeblowanego ze smakiem mieszania. Zadomowił się w 2110 roku.

Gdy napadała go chandra, mówił sobie, że przynajmniej udało mu się rozwiązać problem istniejący w jego wnętrzu — konflikt pomiędzy ciałem a psychiką. Niedługo jednak się tym cieszył.

* * *

Jak zwykle opuścił biuro. Czekając na rogu na autobus, zauważył wpatrzoną w siebie kobietę. Miała prawdopodobnie dwadzieścia pięć lat. Była urodziwą, rudowłosą dziewczyną. Nie wyróżniała się elegancją, ale i trudno byłoby ją nazwać pospolitą.

Zdał sobie sprawę, że spotyka ją nie po raz pierwszy. Śledziła go, być może już od dłuższego czasu. Dlaczego?

Czekał, nie spuszczając z niej wzroku. Kobieta się zawahała.

— Czy może mi pan poświęcić trochę czasu? — miała miły głos, może nieco chrapliwy. Była zdenerwowana. Panie Blaine, jest to dla mnie bardzo ważne.

Znała więc jego nazwisko.

— Oczywiście — odpowiedział. — Słucham panią.

— Może nie tutaj. Czy nie moglibyśmy… czy nie moglibyśmy pójść gdzieś?

Blaine potrząsnął głową. Nie wygląda groźnie, ale Orc również nie budził grozy. Ten, kto ufał nieznajomym, mógł łatwo stracić swoją psychikę, ciało lub obydwie rzeczy.

— Nie znam pani. I nie wiem, skąd zna pani moje nazwisko. Bez względu na to, czego pani chce, wolę, żeby pani powiedziała mi to tutaj.

— Wiem, że nie powinnam niepokoić pana — zaczęła nieśmiało — ale nie mogłam się powstrzymać. Czasem czuję się bardzo samotna. Zna pan to uczucie?

— Samotność? Oczywiście, ale dlaczego chce pani ze mną rozmawiać?

Spojrzała na niego smutnymi oczami.

— Racja, nie wie pan.

— Tak, nie wiem — odpowiedział cierpliwie. — A więc o co chodzi?

— Czy nie możemy iść gdziekolwiek? Nie chciałabym mówić tego w miejscu publicznym.

— Musi pani — powiedział Blaine, myśląc, że uczestniczy w raczej skomplikowanej rozmowie.

— No więc, jak pan sobie życzy — zgodziła się wyraźnie zmieszana. — Chodzę za panem już od dawna, panie Blaine. Dowiedziałam się, jak się pan nazywa, gdzie pan pracuje. Muszę z panem porozmawiać. Chodzi o pańskie ciało.

— Jak to?

— Pańskie ciało — powtórzyła nie patrząc na niego. Rozumie pan — należało kiedyś do mojego męża, zanim sprzedał je Korporacji Rexa.

Blaine otworzył usta, ale nie przyszło mu do głowy żadne odpowiednie słowo.

23

Blaine zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że jego ciało, zanim przypadło jemu, wiodło swoje życie. Odcisnęło się w świecie, gdzieś pozostał jego ślad. Przypuszczał, że nawet było kiedyś żonate — tak zresztą, jak większość ciał. Wolał jednak o tym nie pamiętać. Założył, że cała przeszłość, związana z poprzednim właścicielem, nie istnieje.

Spotkanie z ciałem Raya Melhilla uprzytomniło mu, że jego filozofia jest naiwna. Teraz został zmuszony ją zweryfikować.

Poszli do mieszkania Blaine’a. Alice Kranch usiadła na brzegu kanapy. Poczęstował ją papierosem.

— Jak to się zaczęło — zamyśliła się. — Frank tak nazywał się mój mąż. Frank Kranch nigdy nie był zadowolony. Czy rozumie pan, o co mi chodzi? Miał dobrą pracę jako myśliwy, ale nigdy nie potrafił się cieszyć z tego, co ma.

— Był myśliwym?

— Tak. Walczył włócznią.

Blaine ponownie zastanowił się nad tym, dlaczego wziął udział w polowaniu. Sam tego chciał, czy zażyczyło sobie tego jego ciało? Zaczął się obawiać, że problem, który wydawał się gładko rozwiązany, ponownie zaistniał.

— Ale nigdy nie potrafił się cieszyć z tego, co ma powtórzyła. — Spotykając się z bogaczami, którzy znudzeni życiem bawią się nawet śmiercią, nie mógł znieść myśli, że pewnego dnia umrze jak jakieś zwierzę.

— Nie dziwię się mu.

Wzruszyła ramionami.

— Nie miał szans na zakup ubezpieczenia na życie po śmierci. Nigdy by nie zdobył odpowiedniej sumy. Martwił się tym. A gdy o mało co nie zginął… Pan chyba też ma tę bliznę na ramieniu?

Skinął głową.

— Nigdy potem już nie był sobą. Myśliwi zazwyczaj niewiele myślą o śmierci. Ale Frank był inny. Nie przestawał o niej myśleć. Wtedy właśnie spotkał tę sprytną panienkę z Rexa.

— Marie Thorne?

— Tak, o nią chodzi. Ostra jak sztylet i zimna jak lód. Nie mogłam zrozumieć, co Frank w niej widział. Oczywiście zdarzało mu się już przedtem spotykać z jakąś kobietą większość myśliwych postępuje w ten sposób. Ale z nią… byli nierozłączni jak papużki. Doprawdy, nie mogę zrozumieć, co w niej widział. Chodzi mi o to, że ona jest tak mało kobieca… jest ładna, nie przeczę, ale rozumie pan, co mam na myśli?

Skinął głową, czując coś w rodzaju bólu.

— Oczywiście, nie ma co dyskutować na temat gustów, ale byłam pewna, że znam dobrze Franka. Okazało się, ie nie myliłam się. Wkrótce bowiem wyszło na jaw, że oni wcale nie spotykają się ze sobą, aby poflirtować. Pewnego dnia powiedział mi: „Kochanie, opuszczam ciebie. Zabieram się w długą podróż w zaświaty. Dla ciebie też mam pewną niespodziankę”.

Chlipnęła i wytarła oczy.

— Ten idiota sprzedał swoje ciało! Rex opłacił mu wieczne życie i zapewnił mi dożywotnią rentę. Był tak cholernie z siebie dumny, że załatwił taką sprawę! Całe dnie straciłam na gadaniu, usiłując zmienić jego decyzję. Nic z tego, zamierzał powędrować do nieba. Według niego bezsensem było czekać na rychłą śmierć w polowaniu, skoro mógł tanim kosztem kupić sobie życie. No i udało mu się. Rozmawiałam z nim po wszystkim, gdy był już w Przedsionku.

— Jest tam nadal? — spytał, czując jak cierpnie mu skóra na karku.

— Nic o nim nie wiem. Już ponad rok się nie odzywa. Sądzę więc, że przeszedł w Zaświaty.

Płakała przez kilka chwil. Potem wytarła małą chusteczką oczy i spojrzała ze smutkiem na Blaine’a.

— Naprawdę, nie chciałam niepokoić pana. Wszystko przecież odbyło się legalnie. Frank miał prawo rozporządzać swoim ciałem. Nie mam do pana ani do nikogo żadnych pretensji, ale jest mi tak smutno, czuję się taka samotna…

— Wiem, co pani czuje — powiedział, myśląc, że nie jest w jego typie. Obiektywnie rzecz biorąc, była naprawdę ładna. Można ją sobie wyobrazić tańczącą flamenco, z rękami opartymi na biodrach, kłócącą się z policjantem, w rozchełstanej koszuli wspinającą się po zboczu góry. Ale nie była w jego typie.

Jednakże — przypomniał sobie — Frank Kranch miał odmienne zdanie. A on, Blaine, składał się między innymi z ciała Krancha.

— Większość naszych znajomych — ciągnęła Alice to myśliwi. Czasem wpadali do mnie, ale wie pan. Im tylko jedno na myśli.

— Rzeczywiście?

— Tak. Wyprowadziłam się więc z Pekinu. Zamieszkałam ponownie w mieście, w którym przyszłam na świat w Nowym Jorku. I nagle pewnego dnia natykam się na Franka, czyli na pana. Myślałam, że zemdleję. Oczywiście, nigdy nie wykluczałam, że spotkam ciało Franka, ale co innego zobaczyć je żywe.