— Zgadzam się.
— Poszłam więc za panem. Nie zamierzałam niepokoić pana, ale świadomość tego, że pan istnieje, nie dawała mi spokoju. Wreszcie postanowiłam dowiedzieć się… rozumie pan, Frank był tak… było nam dobrze razem.
— Na pewno.
— Zachowuję się okropnie!
— Wcale nie — zaprzeczył.
Patrzyła na niego nie spuszczając wzroku. W jej oczach malował się smutek, ale widać też było kokieteryjne błyski. Blaine poczuł dreszcz.
Pomyślał, że przecież nie jest Kranchem. Jest Blaine’em, jego wola nim rządzi, jego gusty…
Czy rzeczywiście?
Należy rozstrzygnąć ten problem — pomyślał, obejmując Alice i całując ją z dziwnie obcym Blaine’owi temperamentem.
Rano, podczas gdy Alice robiła śniadanie, Blaine patrząc przez okno snuł niewesołe myśli.
Ostatniej nocy przekonał się, że niestety, nie jest panem w układzie Blaine-Kranch. Zachowywał się brutalnie, zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Oznaczało to jedno — triumf ciała.
Nieciekawa go czekała przyszłość. Pewnego dnia z pewnością podda się zupełnie. Zostanie awanturnikiem, pełnym wigoru włóczęgą. Dojdzie do tego, że polubi takie życie… — Śniadanie gotowe — oznajmiła Alice.
Jedli w milczeniu. Alice ze smutkiem dotknęła siniaka na przedramieniu. Blaine nie mógł już dłużej tego wytrzymać.
— Przepraszam — powiedział.
— Za co?
— Za wszystko.
Na jej wargach pojawił się na chwilę blady uśmiech.
— Nic się nie stało. Sama tego chciałam.
— Wątpię. Czy mogłabyś mi podać masło?
Przez kilka minut milczeli. Tyrn razem pierwsza odezwała się Alice.
— Byłam głupia.
— Dlaczego?
— Myślałam, że przeszłość może wrócić. Nie należę do tego pokroju kobiet, panie Blaine. Ale myślałam, że to będzie jak z Frankiem.
— Nie było?
Potrząsnęła głową.
— Nie, oczywiście, że nie.
Blaine odstawił ostrożnie kubek z kawą.
— Podejrzewam, że Kranch był znacznie brutalniejszy. Podejrzewam, że…
— Och, nie! Nigdy! — krzyknęła. — Panie Blaine, Frank, jako myśliwy, nie miał lekkiego życia. Ale w stosunku do mnie zachowywał się zawsze jak dżentelmen. Był dobrze wychowany.
— Rzeczywiście?
— Ależ tak! Frank był zawsze łagodny, delikatny, jeśli wie pan, o co mi chodzi. Miły. Łagodny. Nigdy brutalny. Prawdę mówiąc, różnił się od pana o sto osiemdziesiąt stopni.
— Hm…
— Nie chciałam przez to powiedzieć, że uważam, iż z panem jest coś nie w porządku — dodała pospiesznie, kierowana uprzejmością. — Pan jest trochę brutalny, ale podejrzewam, że są o wiele bardziej…
— Pewnie tak — powiedział. — Na pewno tak.
Skończyli śniadanie całkowicie zażenowani. Alice, uwolniona od swojej obsesji, wyszła natychmiast, nie wspominając ani słowem o następnym spotkaniu. Blaine usiadł w głębokim fotelu, ponownie zagłębił się w siebie.
A więc nie zachowywał się wcale jak Kranch!
Smutna prawda mówiła, że postępował w taki sposób, gdyż myślał, że Kranch tak by się zachował. Coś w rodzaju autosugestii. A teraz przyszło mu odkryć, że na pozór szorstcy, brutalni mężczyźni nie traktują kobiet jak przeciwnika w zapasach.
Wierzył w stereotyp. Podobnie jak Alice, gdy wspomniała Marie: ostra jak nóż, zimna jak lód.
Biorąc pod uwagę, co się jej przydarzyło, nie mógł jej za to winić.
24
Kilka dni później otrzymał wiadomość, że w Łącznicy Duchów czeka na niego połączenie. Poszedł tam zaraz po pracy. Znalazł się ponownie w tym samym pomieszczeniu.
— Cześć, Tom — usłyszał trochę zniekształcony głos Raya.
— Cześć, Ray. Zastanawiałem się, co porabiasz.
— Wciąż przebywam w Przedsionku, ale chciałbym pójść dalej, obejrzeć sobie wieczność. Ciągnie mnie tam. Ale wpierw chciałem z tobą porozmawiać. Uważam, że powinieneś być ostrożny z Marie Thorne.
— Ależ Ray…
— Takie jest moje zdanie. Całe dnie siedzi u Rexa. Nie wiem, na co się zanosi. Ich pokoje konferencyjne są zabezpieczone przed duchami. Ale wiem, że to dotyczy ciebie i ona macza w tym palce.
— Będę się pilnował.
— Tom, skorzystaj z mojej rady. Wyjedź z Nowego Jorku. Zrób tak, póki jeszcze masz ciało i psychikę, która nim kieruje.
— Zostanę.
— Jesteś upartym osłem — powiedział Melhill przejętym do głębi głosem. — Jaka korzyść z posiadania ducha opiekuńczego, skoro nie słucha się jego rad?
— Bardzo sobie cenię twoją pomoc. Naprawdę. Ale powiedz mi szczerze, co zyskam na swojej ucieczce?
— Może uda ci się trochę dłużej pożyć.
— Tylko trochę? Czyżby było tak źle?
— Wystarczająco. Tylko pamiętaj, nie wierz nikomu. Idę już.
— Porozmawiamy jeszcze ze sobą?
— Może. A może nie… — zawahał się Melhill. — Powodzenia.
Rozmowa się skończyła. Blaine poszedł do domu.
Następnego dnia, w sobotę, długo wylegiwał się w łóżku. Po śniadaniu zadzwonił do Marie. Nie odpowiadała. Postanowił, że trochę poleniuchuje i poogląda sensoryk.
Po południu odwiedziły go dwie osoby.
Wpierw pojawiła się garbata starsza pani, ubrana w niby mundur. Na jej paramilitarnej czapce widniał napis: „Stary Kościół”.
— Sir — powiedziała lekko drżącym głosem. — Zbieram datki na Stary Kościół, który rozprzestrzenia wiarę w naszych bezbożnych czasach.
— Przepraszam, ale mnie to nie interesuje — odrzekł Blaine i zaczął zamykać drzwi.
Aby jednak pozbyć się tej kobiety, musiałby wymyślić coś skuteczniejszego. Stanęła pomiędzy skrzydłem drzwi a framugą i nie przestawała mówić.
— Nadeszły czasy, w których zapanowała bestia z Babilonu, a dusze uległy zniszczeniu. Jesteśmy świadkami triumfu Szatana. Ale nie wolno nam dać się omamić! Pan zesłał na nas to wszystko, aby nas wypróbować. Zwycięzcy dostąpią zbawienia wiecznego. Jeszcze nie jest dla pana za późno! Porzuć drogę wiodącą do grzechu!
Blaine dał jej dolara, aby wreszcie sobie poszła. Ona jednak nie przestawała mówić.
— Strzeż się, młody człowieku, złudnego blasku, jaki roztacza wokół ciebie Szatan! Nie wierz w kłamstwo, którym mami człowieka — w to sztuczne niebo, zwane przez was wiecznością! Cóż genialniejszego mógł wymyślić ten największy oszust niż tę iluzję! Iluzję, że piekło jest niebem. A zaślepieni ludzie idą prosto do piekła.
— Jestem pani wdzięczny — odparł Blaine, usiłując, ponownie zamknąć drzwi.
— Pamiętaj, co ci powiedziałam! — krzyknęła kobieta patrząc na niego szklistymi oczami. — Wieczność jest stworzona przez Szatana! Strzeż się diabelskiego życia po śmierci!
— Dziękuję! — krzyknął. Wreszcie udało mu się zamknąć drzwi.
Usiadł w fotelu i włączył odtwarzacz. Przez jakąś godzinę był pochłonięty „Lotem na Wenus”. Przerwał seans, słysząc pukanie do drzwi.
Otworzył. W wejściu stanął niewysoki, doskonale ubrany, pełen energii młody mężczyzna.
— Czy mówię z panem Thomasem Blaine’em?
— Tak.
— Nazywam się Charles Farrell. Jestem przedstwicielem Korporacji „Zaświaty”. Czy ma pan wolną chwilę? Jeśli panu przeszkadzam, możemy umówić się na spotkanie w innym terminie.
— Proszę wejść — powiedział Blaine, otwierając szeroko drzwi.