— Interesujący jest wykres beta. Jak sądzisz, czy uda się nam otrzymać dokładne testy?
— Na pewno. Wystarczy, że obniżysz współczynnik.
— Nie cierpię tego robić. Osłabia to sieć.
— Nie musisz aż do tego stopnia. Tyle tylko, żeby przeżyć uraz.
— Być może… A co ze wskaźnikiem Henlingera? Nie ma nic?
— Dlatego, że jest w żywicielu. Obejdziemy się bez niego.
— A ten facet z ostatniego tygodnia? Wyleciał w powietrze jak rakieta.
— Od początku był niepewny.
Blaine nie wytrzymał.
— Hej! Czyżby to nie zawsze się udawało?
Spojrzeli na niego, jakby do tej pory nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia.
— Każdy przypadek jest inny, przyjacielu.
— Do każdego należy podchodzić indywidualnie.
— Zawsze mogą być jakieś kłopoty.
— Myślałem, że macie już opanowaną całą technikę wtrącił Blaine. — Mówiono mi, że zabieg jest niezawodny.
— Pewnie, zawsze tak gadają klientom — powiedział jeden z nich z goryczą.
— Takie bujanie w celach reklamowych — dodał drugi.
— Nie wygląda to zatem tak różowo.
— Ale potraficie przewidzieć, czy zabieg się udał?
— Oczywiście. Jeśli wychodzisz stąd żywy — na pewno.
— Gdy zaś nie, nigdy stąd nie wyjdziesz.
— Zazwyczaj się udaje — odrzekł uspokajająco jeden z nich. — U wszystkich z wyjątkiem tych, którzy mają K 3.
— Ten cholerny K 3 powoduje, że wciąż nie jest zbyt dobrze. Podejdź, Jamiesen, sprawdź, czy on ma K 3?
— Nie jestem pewny — powiedział Jamiesen, nachylając się do ucha kolegi. — Aparat testujący znów dostaje szmergla.
— Co to jest K 3? — spytał Blaine.
— Sam chciałbym wiedzieć — odparł ponuro Jamiesen. Pewni jesteśmy jedynie tego, że ludzie z K 3 nie przeżywają śmierci.
— Bez względu na starania.
— Czy ja mam K 3?
— Pewnie nie. Muszę jeszcze sprawdzić.
Blaine odczekał, zanim po ponownym przeanalizowaniu wyników z psującego się komputera, nie stwierdzą u niego obecności K 3.
— Sądzę, że nie ma go u pana. Czy możemy jednak powiedzieć coś pewnego na ten temat? W każdym razie, spróbujemy.
— Co teraz? — spytał Blaine.
Zrobiono mu zastrzyk.
— Bądź spokojny, wszystko się uda.
— Pewny jesteś, że nie mam K 3?
Jamiesen skinął z powagą. Blaine chciał zadać mu więcej pytań, ale poczuł narastającą senność.
Gdy odzyskał przytomność, leżał na miękkiej kanapie, dobiegały go dźwięki muzyki. Pielęgniarka podała mu szklaneczkę sherry. Przybył nawet Farrell, stał promieniejący obok niego.
— Dobrze się pan czuje? — zapytał. — Na pewno, zabieg przecież się udał.
— Do końca?
— Nie może być pomyłki, panie Blaine. Wieczność należy do pana.
Skończył sherry, spróbował wstać. Trochę trzęsły mu się nogi.
— Przeżyję śmierć? Bez względu na to, kiedy umrę? Jak umrę?
— Tak. Bez względu na to, kiedy i jak pan umrze, pańska psychika przeżyje śmierć. Jak pan się czuje?
— Nie wiem.
Dopiero gdy wrócił do mieszkania i usiadł w fotelu, w pełni zrozumiał i poczuł, co się stało. Będzie żył wiecznie! Ogarnęło go podniecenie. Wszystko jest już bez znaczenia: jest nieśmiertelny! Stara śmierć, zawsze czająca się z boku, została zmuszona do kapitulacji. Czuł się lekki jak piórko. Przepełniała go euforia. Usłyszał dzwonek telefonu.
— Halo.
— Tom? — usłyszał głos Marie Thorne. — Gdzie się podziewałeś? Dzwonię do ciebie przez całe popołudnie.
— Byłem poza domem. Ale gdzie ty byłaś?
— W Rexie. Usiłowałam dowiedzieć się, co zamierzają z tobą zrobić. Teraz skup się, mam ci do powiedzenia coś ważnego.
— Ja również, kochanie.
— Słuchaj! Przyjdzie do ciebie jakiś człowiek. Przedstawi się jako pełnomocnik Korporacji „Zaświaty”. Zaproponuje ci bezpłatne ubezpieczenie. Nie zgódź się!
— Dlaczego? Ma zamiar mnie oszukać?
— Jego oferta jest uczciwa. Ale nie wolno ci z niej skorzystać.
— Już to zrobiłem.
— Co?!
Przyszedł kilka godzin temu. Zgodziłem się.
— Zdążyli dokonać zabiegu?
— Tak. Oszukali mnie?
— Nie — odpowiedziała zmartwiona. — Oczywiście, że nie. Och, Tom, kiedy się nauczysz, że nie należy przyjmować prezentów od nieznajomych? Jeszcze był czas na załatwienie ubezpieczenia… Och, Tom, Tom…
— Co się stało? To był dar Korporacji Odzieżowej Maina-Farbengera.
— Należy ona całkowicie do Korporacji Rexa.
— Ach, tak… Ale jakie to ma znaczenie?
— Tom, otrzymałeś tę darowiznę od zarządu Rexa. Tamta korporacja służyła jedynie za parawan. Czy nie pojmujesz, co to oznacza?
— Nie. Czy nie mogłabyś przestać jęczeć i zacząć jaśniej mówić?
— Tom, w ustawie mówiącej o dobrowolnym samobójstwie jest paragraf poświęcony dozwolonemu morderstwu. Zamierzają z niego skorzystać.
— O czym ty mówisz?
— Mówię o tym paragrafie, który umożliwia korzystanie z żywiciela. Rex zagwarantował ci przeżycie po śmierci i ty się zgodziłeś. Teraz mogą legalnie zabrać twoje ciało w jakimkolwiek celu. Należy do nich. Mogą zabić je, Tom!
— Zabić mnie?
— Tak. Oczywiście, zamierzają tak zrobić. Rząd szykuje się, żeby pociągnąć ich do odpowiedzialności za bezprawne przeniesienie ciebie z przeszłości. Nie ma ciebie — nie ma problemu. Koniecznie musisz wyjechać z Nowego Jorku. Nawet z tego kraju. Pomogę ci. Sądzę, że…
Połączenie zostało przerwane. Kilkakrotnie usiłował zadzwonić, ale nie było sygnału na linii. Najwidoczniej telefon został odcięty.
Euforia zniknęła bez śladu. Jak mógł się tak zapomnieć?! Chciał żyć tu na Ziemi, w swoim ciele Nie miał nic przeciwko pośmiertnemu życiu, ale nie teraz, nie zaraz!
Kiedy przyjdą, aby go zabić? Mogą w każdej chwili. Jego mieszkanie stało się pułapką. Szybko schował do kieszeni wszystkie pieniądze i wymknął się z pokoju.
Pospieszył korytarzem. Wtem zatrzymał się.
Zza węgła wyszedł mężczyzna. Stanął pośrodku korytarza, ręku trzymał blaster, którego lufa wymierzona była w brzuch Blaine’a.
To był Sammy Jones.
— Och, Tom, Tom… — westchnął Sammy. — Uwierz mi, jest mi naprawdę przykro. Ale biznes to biznes.
Blaine stał nieruchomo. Lufa nadal była skierowana w jego pierś.
— Ale dlaczego ty? — udało mu się wykrztusić.
— A dlaczego miałby kto inny? Czy nie jestem najlepszym myśliwym na tej półkuli? Rex zatrudnił wszystkich, którzy przebywają na terenie miasta. Tym razem jednak polowanie odbywa się za pomocą blasterów. Przykro mi.
— Przecież ja też jestem myśliwym — powiedział Blaine.
— Nie jesteś pierwszy, którego to spotyka. Koniec gry, przyjacielu. Nie załamuj się. Nie będzie bardzo bolało.
— Nie chcę umierać! — żachnął się Blaine.
— Dlaczego? Masz przecież swoje ubezpieczenie.
— Nabrali mnie. Chcę żyć! Sammy, nie rób mi tego!
Sammy spoważniał. Ujął ostrożnie broń, opuścił powoli lufę.
— Zdaje się, że zaczynam mieć zbyt miękkie serce jak na taką zabawę. Dobrze, Tom. Zwiewaj. Każda zwierzyna powinna mieć jakieś fory. Tak będzie bardziej po sportowemu. Nie spodziewaj się jednak za dużo.
— Dzięki, Sammy. — Blaine pobiegł naprzód.