— Tom, jeśli chcesz rzeczywiście żyć, to pilnuj się. Zapewniam ciebie, więcej teraz na ulicach myśliwych niż normalnych ludzi. I wystrzegaj się środków transportu.
— Dzięki! — zawołał Blaine i zaczął zbiegać po schodach.
Znalazł się na ulicy, ale nie wiedział, gdzie się udać. Jednak nie było czasu do stracenia. Zbliżał się mrok, ciemność mogła mu pomóc. Instynktownie wybrał kierunek prowadzący w stronę slumsów.
26
Mijał bary i tanie hotele, stare domy i chylące się ku upadkowi kluby. Starał się stworzyć sobie jakiś plan.
Jones ostrzegł go przed środkami transportu. Jak więc ma sobie poradzić, zupełnie bezbronny… Żeby miał pistolet, od razu byłoby inaczej. Inaczej… tak. Hull powiedział, że zwierzyna, która zabija myśliwego, jest winna morderstwa. Policja aresztuje go zanim się obejrzy. Nie będzie to miłe, ale uniknąłby w ten sposób bezpośredniego zagrożenia.
Natknął się na sklep z bronią.
— Chcę kupić strzelbę.
— Jaką?
— Macie blastery?
Mężczyzna potwierdził i poszedł na zaplecze. Przyniósł połyskujący karabin ręczny.
— Jest to ekstra model. Używają go w polowaniach na Wenus. Bije na odległość 500 jardów. Z boku znajduje się wskaźnik. Może go pan nastawić na dalszy lub krótszy dystans.
— Podoba mi się — powiedział Blaine, wyciągając plik banknotów.
— Czy mogę zobaczyć pańskie zezwolenie?
Blaine wyjął koncesję myśliwską. Sprzedawca z denerwującą powolnością wypisał kwit.
— Zapakować?
— Nie trzeba.
— Siedemdziesiąt pięć dolarów.
Gdy Blaine podawał pieniądze, sprzedawca czytał jakąś listę, wiszącą za jego plecami.
— Proszę zaczekać! — powiedział nagle.
— Co?
— Nie mogę panu sprzedać tej broni.
— Dlaczego? — zdziwił się Blaine. — Widział pan przecież moją koncesję.
— Ale nie uprzedził mnie pan, że jest zarejestrowany jako zwierzyna. Wie pan przecież, że zwierzyna nie może mieć broni. Pańskie nazwisko znalazło się tu jakieś pół godziny temu. Nigdzie w Nowym Jorku nie kupi pan broni.
Blaine sięgnął po broń, ale sprzedawca był szybszy. Wymierzył w niego.
— Powinienem im zaoszczędzić kłopotu — powiedział. — Masz pan swoją cholerną wieczność. Jeszcze panu za mało?
Blaine stał bez ruchu. Mężczyzna opuścił lufę.
— Ale to nie mój problem. Myśliwi wkrótce pana dopadną.
Sięgnął pod ladę i nacisnął guzik. Blaine odwrócił się i wybiegł ze sklepu. Zapadła ciemność, ale niestety, już za chwilę wszyscy będą wiedzieli, gdzie się znajduje.
Miał wrażenie, że ktoś wykrzyknął jego nazwisko. Nie odwracając się, poszedł przed siebie. Nie mógł w taki idiotyczny sposób umrzeć! To nie było uczciwe!
Zauważył, że idzie za nim człowiek. Poznał go. Theseus. Niósł odbezpieczoną broń, czekając na odpowiedni moment, aby strzelić.
Blaine przyspieszył, wmieszał się w tłum i skręcił w boczną ulicę. Przebiegł ją, potem nagle stanął.
Daleko od niego stał mężczyzna, oświetlony z tyłu przez światło. Składał się do strzału.
Blaine zawahał się, spojrzał ponownie na Theseusa.
Mały myśliwy strzelił, promień rozerwał rękaw Blaine’a. Ten pobiegł ku otwartym drzwiom, które nagle zatrzasnęły się mu przed nosem. Następny promień osmalił jego płaszcz.
Z niesamowitą ostrością uprzytomnił sobie swoją sytuację. Theseus depcze mu po piętach, drugi myśliwy zamyka drogę ucieczki. Pobiegł ku dalej znajdującemu się przeciwnikowi.
— Theseus, zejdź z linii promienia. Mam go! — krzyknął drugi myśliwy.
— Jest twój, Hendrick! — Theseus przywarł do ściany.
Strzelec wycelował. Blaine upadł na bruk, promień ominął go. Toczył się po ulicy, uciekając przed śmiercią. Nagle dostrzegł kratę od metra. Gdy upadał, wydawało mu się, że promień Mastera naruszył metal kraty. Ślepy traf! Ale jeszcze nie mógł się cieszyć. Musiał poderwać się na nogi i nie tracąc przytomności, nie tylko dostać się do środka, lecz i odpełznąć dalej. W innym wypadku wystawi się na pewną śmierć.
W połowie drogi usiłował zrobić unik. Za późno. Upadł ciężko, uderzył głową w słup. Wysiłkiem woli zebrał jednak wszystkie siły i podniósł się na nogi.
Musiał odejść jak najdalej od wejścia. Na tyle daleko, żeby nie mogli go dostrzec.
Nie stać go już było nawet na zrobienie jednego kroku. Nogi ugięły się pod nim. Upadł na twarz, przekręcił się, jego oczy spojrzały na otwór znajdujący się ponad nim.
Zemdlał.
4.
27
Po odzyskaniu przytomności pomyślał, że nie podoba mu się wieczność. Było ciemno, wilgotno i wokół unosił się zapach benzyny i szlamu. Bolała go głowa i plecy, miał wrażenie, że jest cały połamany.
Czy duchy mogą odczuwać ból?
Poruszył się. Nadal znajduje się w ciele. A więc jeszcze nie przeszedł w zaświaty.
— Odpocznij jeszcze trochę — powiedział jakiś głos.
— Kim jesteś? — rzucił pytanie w ciemność.
— Smith.
— Ach, to ty — usiadł i położył ręce na swojej głowie. Jak ci się udało to zrobić?
— Myślałem, że już wszystko stracone — zaczął wyjaśniać zombie. — Jak tylko ogłoszono, że jesteś zwierzyną, próbowałem ciebie znaleźć. Pomagało mi kilku przyjaciół. Krzyknąłem do ciebie, gdy wychodziłeś ze sklepu z bronią, ale byłeś zbyt szybki.
— Myślałem, że się przesłyszałem.
— Gdybyś zawrócił, już wtedy byłbyś bezpieczny. Nie pozostało nam nic innego, jak iść za tobą. Otworzyliśmy kilka klap prowadzących do podziemi, ale nie mogliśmy trafić na odpowiednią chwilę. Zawsze już byłeś za daleko.
— Nie za ostatnim razem.
— Udało mi się otworzyć wejście znajdujące się tuż pod tobą. Przykro mi, że uderzyłeś się w głowę.
— Gdzie jestem?
— Odciągnąłem ciebie od głównego przejścia. Nie znajdą cię tutaj.
Blaine ponownie nie wiedział, jak podziękować Smithowi. Smith i tym razem nie oczekiwał dowodów wdzięczności.
— Nie robię tego dla ciebie. Potrzebuję ciebie.
— Czy już wiesz dlaczego?
— Jeszcze nie — odpowiedział Smith.
Oczy Blaine’a przywykły do ciemności. Widział już zarys postaci zombie.
— Co teraz? — zapytał.
— Jesteś bezpieczny. Mogę przeprowadzić cię kanałami i chodnikami aż do New Jersey. Dalej poradzisz sobie sam. Ale nie sądzę, żeby to było trudne.
— Na co czekamy?
— Aż przyjdzie pan Kean. Zanim ciebie przeprowadzę, musimy otrzymać jego pozwolenie na skorzystanie z podziemnych korytarzy.
Po kilku minutach oczekiwania Blaine dostrzegł w ciemności sylwetkę przywódcy zombie. Starszy mężczyzna, opierając się na ramieniu Murzyna, zbliżył się do nich powoli.
— Przykro mi, że pan ma kłopoty — powiedział Kean, gdy siadł naprzeciwko Blaine’a.
— Panie Kean — głos Smitha był pełen szacunku — czy mógłbym otrzymać pozwolenie na przeprowadzenie starym holenderskim tunelem na New Jersey…
— Jest mi naprawdę przykro — przerwał mu Kean ale nie mogę udzielić pozwolenia.
Blaine rozejrzał się wokoło. Otaczało ich z tuzin zombie w podartych ubraniach.
— Rozmawiałem z myśliwymi — ciągnął Kean — i dałem im gwarancje, że w ciągu pół godziny opuści pan nasze tereny i wyjdzie na ulicę. Musi pan już iść.