Blaine usiadł, lecz nadal miał się na baczności. Na stole ~ znajdowały się kanapki i butelka czerwonego wina. Nagle zdał sobie sprawę, że przez cały dzień nic nie jadł. Nieomal rzucił się na jedzenie. Orc zapalił cienkie cygaro, Joe wydawał się drzemać.
— Niezbyt chętnie podjąłem się tego zadania — ciągnął Orc, puszczając kłęby dymu. — Nie z powodu małej sumy. Ale Tom, jest to największe polowanie, jakie widziałem w swoim życiu. Joe, widziałeś kiedy większe?
— Nigdy — człowieczek nagle potrząsnął głową. Zaroiło się w mieście jak w ulu.
— Ludzie z Rexa rzeczywiście chcą dostać ciebie w swoje łapy. Rozmieścili wszędzie twoje podobizny i wysłali za tobą swoje psy gończe. Całe miasto się zmobilizowało. Grube ryby nie lubią być wykiwane przez mało znaczącego człowieka, jakim ja jestem. Ale taka sytuacja jest wyzwaniem dla każdego prawdziwego mężczyzny.
— Carl lubi ryzyko — wtrącił się Joe.
— Podejmuję się spraw związanych z ryzykiem, szczególnie gdy w grę wchodzą duże pieniądze.
— Ale gdzie mam uciec? — zapytał Blaine. — Gdzie Rex mnie nie znajdzie?
— Nie ma takiego miejsca — powiedział Orc ze smutkiem.
— Może poza Ziemią? Mars? Wenus?
— Niezbyt dobry pomysł. Jest tam niewiele miast, są małe. Wszyscy znają wszystkich. Wiadomość dotrze tam w ciągu tygodnia. Zresztą nie miałbyś tam nic do roboty. Na Marsie mieszkają co prawda Chińczycy, ale oprócz nich znajdują tam się również naukowcy z rodzinami. Podobnie jest na Wenus.
— W takim razie gdzie się udać?
— Takie samo pytanie zadałem Marie Thorne. Przedyskutowaliśmy kilka propozycji. Pierwsza dotyczyła miasta zombie. Ludzie z Rexa nigdy by tam ciebie nie znaleźli. Mógłbym to załatwić.
— Wolałbym umrzeć.
— Nie dziwię się — zgodził się Orc. — Odrzuciliśmy ją. Zastanawialiśmy się nad jakąś małą farmą w głębi Oceanu Atlantyckiego. Jest tam pusto, ale człowiek musi mieć odpowiednie predyspozycje psychiczne, aby tam żyć. Nie wiedzieliśmy, czy się do tego nadajesz. Wreszcie, po odpowiednim zastanowieniu, doszliśmy do wniosku, że najodpowiedniejszym miejscem dla ciebie są wyspy Markizy.
— Jakie?
— Wyspy Markizy. Mała grupka rozrzuconych wysp na Pacyfiku. Niedaleko Tahiti.
— Morza Południowe…
— Zgadza się. I co ważniejsze, będziesz się tam czuł jak u siebie w domu. Mówi się, że jest to jedyny zakątek, w którym żyją ludzie tak, jakby wciąż jeszcze był dwudziesty wiek. Co więcej, może ludzie z Rexa zostawią ciebie w spokoju.
— Czemu?
— Zastanów się przez chwilę, dlaczego chcą ciebie teraz zabić? Dlatego, że porwali ciebie, naruszając przepisy, z przeszłości i teraz obawiają się, że rząd dobierze im się do skóry. Gdy opuścisz Stany Zjednoczone, znajdziesz się poza jurysdykcją tutejszego rządu. Nie ma ciebie — nie ma sprawy. A twoje tak znaczne oddalenie jest wskazówką dla Rexa, że nie zamierzasz im szkodzić. Poza tym, Markizy są suwerennym państwem, odkąd Francuzi pozwolili im na niepodległość. Rex musiałby uzyskać specjalne pozwolenie, aby tam na ciebie polować. Zbyt dużo hałasu i problemów. Pewny jestem, że po twojej ucieczce rząd USA przestanie interesować się tą sprawą, a Rex zostawi ciebie w spokoju.
— Jesteś tego zupełnie pewny?
— Tak do końca nie, ale ten tok myślenia jest logiczny.
— Czy nie możemy wcześniej dogadać się z zarządem Rexa?
Orc potrząsnął głową.
— Jak długo jesteś w Nowym Jorku, łatwiej i bezpieczniej dla nich jest zabić ciebie.
— Zdaje się, że masz rację — powiedział Blaine. Jak zamierzacie mnie stąd wywieźć?
Orc i Joe spojrzeli na siebie niespokojnie.
— Z tym największy kłopot — powiedział Orc. — Wygląda na to, że nie istnieje taki sposób.
— Helikopter, może odrzutowiec?
— Zatrzymują się w punktach kontrolnych. Myśliwi już wszystkie obsadzili. Możemy je od razu wykluczyć.
— Mógłbym się przebrać.
— Jest to skuteczne jedynie w pierwszych godzinach polowania. Teraz, nawet jeśli przeprowadzimy operację plastyczną, mogą łatwo ciebie zidentyfikować. Mają analizatory identyfikujące.
— A więc nie ma jak uciec? — zapytał smutno Blaine.
Orc i Joe ponownie wymienili spojrzenia.
— Jest jeden sposób, ale chyba ci się nie spodoba.
— Przede wszystkim zależy mi na życiu.
Orc zapalił następne cygaro.
— Zamierzamy zamrozić ciebie do temperatury bliskiej zeru, to znaczy hibernować. Potem wyślemy ciebie jako mrożoną wołowinę. Twoje ciało zapakujemy tak, że znajdzie się pośrodku ładunku. Jest duża szansa, że go nie znajdą.
— Ryzykowne.
— Nie aż tak bardzo — powiedział Orc.
Blaine nagle coś zrozumiał.
— Mam być przez cały czas nieprzytomny, tak?
Minęła dłuższa chwila, zanim usłyszał odpowiedź Orca.
— Nie.
— Nie będę?
— Nie zrobimy tego w ten sposób. Twoje ciało i ty muszą zostać odseparowane. Właśnie tego się obawiam, że ci się to nie spodoba.
— O czym, do diabła, mówisz? — Blaine wrzał z oburzenia.
— Uspokój się. Usiądź, zapal papierosa, napij się jeszcze wina. Zrozum, Tom, nie możemy przetransportować ciała — zamarzniętego ciała z psychiką w środku. Myśliwi tylko na to czekają. Czy wiesz, co się stanie, gdy za pomocą analizatora odkryją, że w przesyłce znajduje się uśpiona psychika? Żegnaj, nadziejo. Będziesz już ich. Nie mam na celu wykiwania ciebie, Tom. Tylko w ten sposób możemy umożliwić ci wydostanie się z tego kotła.
— Co w tym czasie będzie działo się z moją psychiką?
— Na tym lepiej się zna Joe.
Joe, który przez cały czas zdawał się drzemać, skinął raptownie głową.
— Odpowiedź brzmi: Transplant.
— Transplant?
— Już ci o nim opowiadałem. Tego niemiłego wieczoru, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Pamiętasz? Transplant, wspaniała rozrywka, każdy może w niej uczestniczyć. Coś orzeźwiającego dla zmęczonych ciał. Mamy całą siatkę jak świat długi i szeroki — ludzi, którzy są tym zafascynowani. Zamierzamy uczynić ciebie członkiem naszej organizacji.
— Zamierzacie przesłać moją psychikę przez cały kraj? — Tak jest! Od ciała do ciała. — Joe wyglądał na zadowolonego. — Wierz mi, jest to niezła rozrywka. I pouczająca.
Blaine poderwał się na nogi tak gwałtownie, że przewrócił krzesło, na którym siedział.
— Do diabła! Mówiłem wam, ale widzę, że muszę powtórzyć! Nie mam zamiaru bawić się w waszą świńską zabawę. Idę spróbować swoich szans na ulicy.
Skierował się w stronę drzwi.
— Wiem, że jest to nieco wstrząsające… — odezwał się Joe.
— Nie!
W pokoju rozbrzmiał podniesiony głos Orca:
— Psiakrew, Blaine! Może chociaż dasz człowiekowi dokończyć i wysłuchasz, co ma do powiedzenia!
Blaine zatrzymał się.
— No dobrze. Mów.
Joe nalał sobie lampkę wina i wypił ją jednym haustem.
— Panie Blaine, trudno mi będzie wyjaśnić wszystko, ale spróbuję. Niech pan też postara się zrozumieć.
Blaine skinął głową niechętnie.
— Cóż, Transplant w obecnych czasach jest stosowany najczęściej jako środek umożliwiający bogatsze przeżycia seksualne. W taki właśnie sposób ja go reklamuję. Dlaczego? Ponieważ ludzie nie wiedzą o tym, że można go wykorzystać inaczej. Ponadto konserwatywne rządy nie pozwalają go stosować. Transplant jest zwiastunem nadchodzącej przyszłości.