Выбрать главу

— Jak się czujesz?

— Nic nie czuję. To stare ciało jest właściwie zużyte. Wytrzyma może kilka dni. Tydzień i będzie po kłopocie.

— Będę się o ciebie troszczył tak długo, jak długo będziesz żył. Szkoda, że nie mogę przenieść cię do domu.

— Nie trzeba — odpowiedział zombie. — To zbyt niebezpieczne… Chłopcze, a jak się miewa twoja żoneczka?

— Równie miła jak zawsze — westchnął Tyler-Blaine.

Zombie wydał dźwięk podobny do śmiechu.

— Ostrzegałem ciebie, żebyś jej nie brał, czyż nie?

— Tak, wujku, tylko ty wiedziałeś, czym się to skończy. Szkoda, że się wtedy ciebie nie posłuchałem.

— Szkoda, szkoda… Cóż, wracam do swojej skorupy.

— Jesteś zadowolony, wujku?

— Tak.

— I umrzesz zadowolony?

— Na pewno, chłopcze. Dostanę się do Przedsionka i zrobię wszystko, co ci obiecałem.

— Dziękuję, wujku.

— Nigdy nie złamałem danego słowa. Jeśli tylko dostanę się do Przedsionka, będę ją straszył. Na pierwszy ogień pójdzie jednak ten opasły konował, który zrobił ze mnie zombie. Potem zajmę się twoją turkaweczką, aż dostanie obłędu i ucieknie od ciebie na drugi koniec świata.

— Dziękuję, wujku.

Zombie ponownie się zaśmiał, po czym odczołgał się w stronę zarośli. Tylerem-Blaine’em wstrząsnął dziwny dreszcz, powoli podniósł miskę i skierował się w stronę swojego domu.

* * *

Mariner-Blaine poprawiła kostium plażowy tak, aby ściślej przywierał do jej młodego, zgrabnego ciała.

— Janice?

— Tak, mamo? — spojrzała z niewinnym wyrazem twarzy.

— Co robisz, kochanie?

— Idę popływać. Być może obejrzę nowe ogrody na dwunastym poziomie.

— Nie wybierasz się czasem na spotkanie z Tomem Leuwinem?

Czyżby matka się domyślała? Mariner-Blaine poprawiła czarne włosy.

— Ależ skąd.

— Dobrze — powiedziała matka z półuśmiechem, wyraźnie jej nie dowierzając. — Postaraj się w miarę wcześnie wrócić do domu. Wiesz, jaki ojciec jest nerwowy.

Pocałowała matkę na pożegnanie. A więc mimo że domyślała się, pozwoliła jej wyjść… Dlaczego jednak miałaby nie pozwolić? Ma przecież siedemnaście lat, wystarczająco dużo, żeby robić to, na co ma ochotę. Dzieciaki teraz szybciej dojrzewają, chociaż ich rodzice z reguły tego nie dostrzegają.

Sprawdziła maskę i aparat oddechowy. Zamknięta w śluzie ciśnieniowej otworzyła zawór. W ciągu kilku chwil pomieszczenie wypełniło się wodą. Niecierpliwie czekała, dopóki ciśnienie nie zrówna się z tym, które panowało na zewnątrz. Śluza otworzyła się automatycznie, wreszcie mogła wypłynąć.

Farma jej ojca znajdowała się na głębokości stu stóp pod poziomem morza, niedaleko Hawajów.

Tom miał czekać na nią niedaleko, w jaskini koralowej. Czy rzeczywiście niedługo będą mieli swoje własne skrzela? Co prawda, nauczyciel mówił, że jest to sprawa najbliższych lat. Ciekawe, czy będzie jej w nich do twarzy… Zresztą, zawsze będzie je można zasłonić włosami.

Zobaczyła Toma i nagle poczuła niepewność. A co się stanie, gdy będzie miała dziecko? Chociaż Tom zapewniał ją, że nie ma co się martwić, ale on ma zaledwie dziewiętnaście lat. Rozmawiali o tym wielokrotnie. Chyba zaszokowała go swoją szczerością, ale co innego jest mówić, co innego — robić. Jak zareaguje, gdy usłyszy „nie”? Czy nie powinna powiedzieć, że tylko żartowała lub chciała go sprawdzić?

Nadpływał. Już z daleka znacząco machał ręką na powitanie. Co robić? Tom uśmiechnął się i jej serce zabiło mocniej.

* * *

Elgin-Blaine usiadł. Wydawało mu się, że drzemał przez dłuższy czas. Płynął na małym stateczku, nad głową świeciło rozpalone słońce. Wiatr unosił dym z komina daleko od statku.

— Czuje się pan lepiej, panie Elgin?

Elgin-Blaine spojrzał na małego, brodatego człowieczka w kapitańskiej czapce.

— Po prostu świetnie.

— Jesteśmy zawsze do pańskiej dyspozycji.

Skinął w podziękowaniu głową. Trochę zdezorientowany usiłował się pozbierać. Powoli przypominał sobie, kim jest: był mężczyzną mniej niż średniego wzrostu i bardzo dobrze zbudowanym, chociaż jego nogi były zbyt krótkie w porównaniu z szerokimi barami. Na ramieniu miał bliznę pozostałość po pewnym polowaniu…

Nagle przyszło olśnienie! Zrozumiał, że jest już ponownie w swoim ciele i podróżuje pod pseudonimem „Elgin”.

Jego długi lot wreszcie się skończył.

— Przez tak długi czas był pan nieprzytomny… — powiedział kapitan.

— Teraz już czuję się świetnie. Daleko stąd do Markiz? — Nie. Wyspa Nuku Hiva jest zaledwie o kilka godzin drogi stąd.

Kapitan ponownie ujął ster. Blaine powrócił myślą do wszystkich osób, w których skórze się znalazł. Nadal czuł z nimi więź i życzył im wszystkiego najlepszego, bez względu na to, czy byli dobrzy, czy źli, inteligentni czy nie… Stanowili jego rodzinę, chociaż prawdopodobnie nigdy więcej już ich nie spotka. Podobnie jak członkowie innych rodzin, kórzy różnili się między sobą, ale jednocześnie należeli do siebie. Nigdy ich nie zapomni.

— Nuku Hiva na horyzoncie! — zawołał kapitan. Blaine spojrzał na wąską smugę odcinającą się od oceanu. Postanowił nie zajmować się dłużej rodziną. Czekały go inne problemy. W niedługim czasie zawita do nowego domu. Trzeba zastanowić się nad swoim nowym życiem.

31

Podczas wpływania do Zatoki Taiohae, kapitan — urodzony na tych wyspach — opowiedział Blaine’owi ich historię.

Markizy — jak objaśniał — składają się z dwóch grup wysp. Wszystkie są skaliste i o pofałdowanej powierzchni. Jedno z tych skupisk nazywa się Wyspami Kanibali. Ich mieszkańcy znani byli ze swoich grabieżczych umiejętności. Francuzi podbili wyspy w 1842 roku, a w 1933 otrzymały one autonomię. Nuku Hiva była największą wyspą. Jej najwyższy szczyt, Temetiu, sięgał na wysokość prawie czterech tysięcy stóp. W porcie mieszkało około pięciu tysięcy ludzi. Spokojne, miłe miejsce, wymarzone na odpoczynek, wyróżniające się wśród niespokojnych, wiecznie spieszących się gdzieś ludzi z Mórz Południowych. Ostatni prawdziwy zakątek dwudziestowiecza.

Blaine kiwał machinalnie głową, zajęty podziwianiem krajobrazu. Poczuł, że mu się tu spodoba.

Wkrótce statek przybił do brzegu i Blaine wyszedł na małą przechadzkę.

W czasie spaceru napotkał supermarkety, trzy kina, obejrzał wiele białych domów, zauważył dużo rosnących palm. Światła regulowały ruch na ulicach, po których poruszały się tuziny samochodów. Dostrzegł też motele. Po chodnikach spacerowali ludzie odziani w kolorowe koszule; wszyscy nosili okulary przeciwsłoneczne.

A więc tak wyobrażano sobie życie w dwudziestym wieku… Istna Floryda. Czyż można było spodziewać się po nich czego innego? Nigdy przecież nie widzieli na oczy dawnej Polinezji. A poza tym, Floryda również w jego czasach należała do przyjemniejszych miejsc na Ziemi.

Gdy przemierzał główną ulicę, rzucił mu się w oczy budynek filii Korporacji „Zaświaty”. Nieco dalej stał mały czarny budyneczek opatrzony napisem: „Budka samobójców”.

Cywilizacja sięgnęła więc nawet tutaj… Ciekawe, gdzie jest Łącznica Duchów?

Dotarł do skraju miasta. Gdy zaczął iść z powrotem, podszedł do niego szybkim krokiem otyły, czerwony na twarzy mężczyzna.