A potem, nachylając się jeszcze bardziej nad leżącym przy drzwiach do toalety ciałem, na chwilę stracił świadomość własnego ja, świadomość istnienia jako istota rozumna, jako istota wyróżniająca czas przeszły i przyszły. Zapadł w podobny do snu stan, w którym jedynymi wrażeniami były zapach i smak krwi. Szum i dudnienie deszczu też hipnotyzowały go lekko, ale dźwięki te odbierał raczej jako wewnętrzne, nie zewnętrzne, jako odgłosy przemian w organizmie dobiegające z jego żył, kości i tkanek.
Jakiś krzyk wyrwał go z transu. Spojrzał w górę znad rozerwanego gardła swej ofiary, gdzie zanurzał właśnie pysk. Zza rogu wyszła kobieta i stała teraz z wytrzeszczonymi oczami, trzymając jedną rękę w obronnym geście na piersiach. Sądząc po kowbojskich butach, koszuli i dżinsach, była towarzyszką mężczyzny, którego potwór właśnie zamordował.
Eric zorientował się, że w chwili nieświadomości jadł swą ofiarę. Konstatacja ta nie wzbudziła w nim wstrętu ani niesmaku. Lew nie byłby zaskoczony ni skonsternowany własną dzikością. Galopujący metabolizm Erica wyzwalał głód niepodobny do niczego znanego mu dotąd. Potrzebował bogatych środków odżywczych, by zaspokoić ten nienasycony apetyt. W mięsie swej ofiary znalazł właściwe pożywienie, tak jak lew znajduje to, czego mu trzeba, w mięsie gazeli.
Kobieta chciała jeszcze raz krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Eric wstał znad zwłok i oblizał skrwawione wargi.
Kobieta zaczęła uciekać, nie zważając na wiatr i deszcz. Na głowie też miała stetsona, który teraz sfrunął, odsłaniając długie blond włosy – jedyna jasna plama w tym morzu szarości.
Eric podążył za nią. Znajdował niewiarygodną przyjemność w tym, że czuł, jak jego stopy opierają się najpierw na twardym betonie, a potem zapadają w mokrym piasku. Wreszcie znaleźli się na płycie parkingu i odległość między nimi z każdą sekundą malała.
Kobieta uciekała w stronę pokrytego matowym czerwonym lakierem pickupa. Obejrzała się i zobaczyła, że napastnik jest coraz bliżej. Musiała zrozumieć, że nie zdąży dobiec do samochodu na tyle szybko, by zapalić silnik i odjechać, dlatego skręciła w stronę autostrady, mając najwyraźniej nadzieję, że pomoże jej któryś z kierowców nieregularnie przejeżdżających samochodów osobowych i ciężarowych.
Pościg był krótki. Eric powalił ją na ziemię, zanim zdążyła dobiec do końca parkingu. Zaczęli tarzać się w brudnej, głębokiej po łokcie wodzie. Kobieta zamachnęła się, chcąc zapewne podrapać napastnika paznokciami, ale Eric zanurzył w jej przegubie swe ostre szpony, tak że wydała tylko z siebie przerażający okrzyk cierpienia. Gwałtownie się szamocząc, przetoczyli się raz jeszcze w głębokiej kałuży i potwór unieruchomił ją wreszcie pod ciężarem swego ciała. Poczuł chłód, pewnie dlatego, że przemoczone ubranie owiewał silny wiatr.
Stwierdził, że słabnie mu tętno i zdziwił się, ale już po chwili, kiedy spojrzał w dół na kobietę, znów ogarnął go przeraźliwy głód, nie mniejszy niż żądza mordowania. Ofiara przejrzała chyba jego zamiary, gdyż podjęła desperacką próbę zrzucenia go z siebie. Początkowe okrzyki cierpienia przeszły w piskliwe miauczenie, będące wyrazem zgrozy w najczystszej jej postaci. Eric wyciągnął szpony z jej ciała, rozerwał koszulę i położył czarną, kosmatą, nieludzką łapę na jej nagich piersiach.
Pisk ustąpił. Teraz patrzyła na niego zrezygnowana – niema, rozedrgana, sparaliżowana strachem.
Chwilę później zerwał z niej spodnie i pospiesznie wyciągnął z rozporka swą męskość. Mimo napięcia seksualnego dostrzegł, że nabrzmiały organ, który trzyma w dłoni, nie jest ludzki: był olbrzymi, dziwny, odrażający. Kiedy wzrok kobiety padł na ten straszliwy narząd, zaczęła łkać i szlochać. Na pewno pomyślała, że oto otwarły się bramy piekieł i na ziemię wyszły demony. Przerażenie i skrajna rozpacz w oczach kobiety jeszcze bardziej podnieciły Erica.
Oddalająca się burza na chwilę wzmogła się jeszcze, jakby chcąc stworzyć ponury akompaniament dla brutalnego aktu, który miał się właśnie rozegrać.
Eric wszedł w kobietę.
Krople deszczu spadały na ich ciała. Woda zbierała się wokół nich. Kilka minut później Eric zabił swoją ofiarę.
Pojawiła się błyskawica, a jej światło przemknęło po zalanym parkingu, ujawniając krwawe plamy w kałużach, które wyglądały jak wielkie oka czerwonego tłuszczu.
Eric zabił swoją ofiarę i zaczął ją jeść.
Kiedy nasycił głód, pierwotne żądze uciszyły się i przewagę nad dziką bestią zyskała rozumna część jego istoty. Powoli zrozumiał, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z byciem widzianym. Wprawdzie ruch na autostradzie nie jest zbyt duży, ale wystarczy, że jedno z przejeżdżających aut skręci na parking i znów go ktoś wypatrzy. Pośpiesznie przeciągnął więc kobiece zwłoki po płycie parkingu wzdłuż toalet i ukrył je na pustyni, za szpalerem mesquite. Tam również zawlókł ciało jej towarzysza.
W stacyjce pickupa znajdowały się kluczyki. Usiadł za kierownicą i przekręcił je. Silnik zapalił od razu.
Wcześniej zabrał kowbojowi kapelusz. Teraz założył go na głowę, nisko opuszczając rondo, w nadziei, że zakryje jego szkaradną twarz. Wskaźnik poziomu paliwa oznajmiał, że bak jest pełny, tak więc Eric nie będzie musiał zatrzymywać się aż do Vegas. A jeśli jakiś mijający go kierowca zobaczy ukryte pod rondem oblicze… Trzeba zachować czujność, dobrze prowadzić, nie wzbudzać niczyjego zainteresowania, a przede wszystkim opierać się tej wstecznej ewolucji, która mogła w każdej chwili uczynić zeń bezrozumnego potwora. Należy pamiętać, by podczas mijania i wyprzedzania odwracać twarz w drugą stronę. Jeśli będzie przestrzegał wszystkich środków ostrożności, to kapelusz w połączeniu z przedwczesną szarówką zapewnią mu wystarczającą osłonę.
Spojrzał we wsteczne lusterko i ujrzał parę niesymetrycznych oczu. Jedno świecące, o bladozielonym zabarwieniu, miało pomarańczową pionową szparę tęczówki, która jarzyła się jak rozpalony węgielek. Drugie, większe i ciemniejsze, było okiem… złożonym, jak u stawonoga!
Spostrzeżenie to wywołało w nim krótkotrwały wstrząs, natychmiast więc odwrócił się od lusterka. Oko złożone? To było tak nieprawdopodobne, że nie mieściło się w głowie. Oko złożone nie występowało na żadnym szczeblu ewolucji człowieka, nawet w okresie prehistorycznym, kiedy wyszły z oceanów na ląd pierwsze zwierzęta skrzelopłucne. To był dowód nie tylko na to, że Eric cofał się w rozwoju, że jego ciało z trudem chciało pokazać cały potencjał tkwiący w genetycznym dziedzictwie ludzkości, ale także na to, że jego struktura genetyczna całkowicie straciła panowanie nad sobą, pchając go w stronę formy i świadomości, które nie miały nic wspólnego z gatunkiem ludzkim. Stawał się czymś obcym – ani gadem, ani małpą, ani neandertalczykiem, ani człowiekiem z Cro-Magnon, ani współczesnym Europejczykiem, stawał się czymś tak dziwnym, że stracił chęć przyjrzenia się tej anomalii, co więcej – bał się jej panicznie.
Odtąd będzie spoglądał w lusterko wyłącznie po to, by sprawdzić drogę za sobą, ani przez chwilę nie będzie rozważał zmian na swym obliczu.
Włączył światła i z parkingu wyjechał na autostradę. Dziwnie się czuł, trzymając kierownicę w zdeformowanych, monstrualnych łapach. Prowadzenie samochodu, które powinno być mu znane nie gorzej niż chodzenie, wydało się niepowtarzalnie egzotyczną czynnością. Przychodziło mu też z trudnością, gorzej nawet – nieomal przekraczało jego zdolności. Chwycił mocno kierownicę i skoncentrował się na skąpanej w deszczu autostradzie.