Выбрать главу

Nawet gdy, przechadzając się, odeszła od okna, wokół jej głowy nadal unosiła się aureola, która wprost jaśniała w oczach Reese’a.

Przez ostatnie pięć lat nigdy nie czuł czegoś takiego. Wszystko skończyło się po śmierci jego ukochanej Janet, zamordowanej przez zbirów z furgonetki, którzy wcześniej chcieli uprowadzić w parku małą Esther. Intrygowało go, czy Teddy Bertlesman również zwróciła na niego uwagę, czy też był dla niej jeszcze jednym tępym gliną. Zastanawiał się, jak mógłby się do niej zbliżyć bez narażania się na śmieszność i nie obrażając jej; czy w ogóle kiedykolwiek mogłoby się coś nawiązać między taką jak ona kobietą i takim jak on mężczyzną; czy mógłby bez niej żyć, kiedy wreszcie uda mu się zaczerpnąć w płuca powietrza i czy widać na zewnątrz jego uczucia. Zresztą nie dbał o to.

– …motel! – Teddy przestała chodzić po salonie, przez chwilę miała nieprzytomny wzrok, potem uśmiechnęła się. To był uroczy uśmiech. – Ależ oczywiście, to najlepsze miejsce!

– Shadway jest właścicielem motelu? – spytał Julio.

– To taka rudera w Las Vegas – odpowiedziała. – Dopiero co kupił ten budynek. W tym celu utworzył nową korporację. Feds mogą tak prędko nie trafić na ślad motelu, bo to świeży nabytek, a poza tym leży poza granicami stanu. Obiekt jest nieczynny, ale sprzedano go wraz z wyposażeniem. Jeśli dobrze pamiętam, umeblowane było nawet biuro, myślę więc, że Ben i Rachael mogliby się tam zaszyć w przyzwoitych warunkach.

Julio spojrzał na Reese’a i spytał:

– Co o tym myślisz?

Żeby móc nabrać tchu i coś powiedzieć, Reese musiał odwrócić wzrok od Teddy. Piejąc śmiesznie, odezwał się:

– To interesujące.

Teddy znów zaczęła spacerować, a jej obcisła różowa sukienka opinała uda.

– Jestem pewna, że oni są właśnie tam. Wspólnikiem Bena w tym przedsięwzięciu jest Whitney Gavis, bodaj jedyny człowiek na ziemi, któremu Benny bezgranicznie ufa.

– Kim jest ten Gavis? – spytał Julio.

– Byli obaj w Wietnamie – odpowiedziała kobieta. – Są więcej niż przyjaciółmi, są dla siebie jak bracia. Albo jeszcze bliżej. Ben to naprawdę miły facet, niewielu jest lepszych od niego – każdy wam to powie. Jest uprzejmy, otwarty i tak cholernie uczciwy i honorowy, że ludzie czasami nie wierzą w czystość jego intencji, dopóki nie poznają go bliżej. To śmieszne… ale on wszystkich trzyma od siebie na wyciągnięcie ręki, nigdy nie dopuszcza bliżej, nigdy nie odsłania się całkowicie. Myślę, że nie dotyczy to tylko Whita Gavisa. To tak, jakby na wojnie wydarzyło się coś, co uczyniło go innym od reszty ludzi, co uniemożliwia mu całkowite zbliżenie do tych, którzy nie przeszli tego samego co on i nie wyszli ze zdrowymi zmysłami. Chyba tylko Whit…

– Czy pani Leben też zalicza się do grupy, w której jest Gavis? – spytał Julio.

– Myślę, że tak. Myślę, że on ją kocha – powiedziała Teddy. – To znaczy, że ma wielkie szczęście.

Reese wyczuł zazdrość w głosie pani Bertlesman i serce zabiło mu tak mocno, jakby za chwilę miało się rozerwać.

Najwyraźniej Julio wyczuł tę samą nutę, gdyż odezwał się:

– Proszę mi wybaczyć, Teddy, ale jestem gliną i z natury wtykam wszędzie swój nos. To, co pani powiedziała, zabrzmiało tak, jakby nie miała pani nic przeciwko temu, żeby Shadway zakochał się w pani.

Mrugnęła powiekami, zaskoczona, potem roześmiała się.

– Ja i Ben? Nie, nie. Po pierwsze, jestem od niego wyższa i w szpilkach wprost góruję nad nim. Poza tym to domator – cichy, spokojny miłośnik starych kryminałów oraz modeli kolejek żelaznych. Nie, Ben to wspaniały facet, ale ja jestem dla niego zbyt żywiołowa, a on dla mnie zbyt stonowany.

Serce Reese’a przestało walić jak młot.

– Zazdroszczę Rachael tylko tego – wyjaśniła Teddy – że znalazła sobie właściwego mężczyznę, czego ja nie mogę powiedzieć o sobie. Z moim wzrostem trudno mi znaleźć kogoś, kto nie byłby koszykarzem. A ja nie znoszę tych tyczek. Poza tym niedługo skończę trzydzieści dwa lata i niełatwo mi zachować obojętność, gdy widzę, że inna złapała już sobie faceta. Trudno mi nie zazdrościć, nawet jeśli cieszę się z czyjegoś szczęścia.

Serce Reese’a uskrzydliło się.

Następnie Julio zadał kobiecie jeszcze kilka pytań dotyczących motelu w Las Vegas, a zwłaszcza jego lokalizacji, po czym obaj policjanci wstali, a Teddy odprowadziła ich do drzwi. Z każdym krokiem w Reesie rosła chęć nawiązania z nią kontaktu i kiedy Julio otwierał już drzwi, mężczyzna odwrócił się do Teddy i powiedział:

– Hmm… przepraszam, panno Bertlesman, ale jestem gliną i zadawanie pytań należy do moich obowiązków… rozumie pani… Zastanawiałem się, czy pani… – Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć -…czy ma pani może… już kogoś na oku… – Słuchając samego siebie, Reese nie rozumiał, jak to możliwe, że Julio mówi tak pięknie i gładko, podczas gdy to, co wypowiadał on, starając się go naśladować, brzmiało szorstko i banalnie.

Teddy uśmiechnęła się do niego i spytała:

– Czy to ma coś wspólnego ze sprawą, którą prowadzicie?

– Noo… Ja tylko pomyślałem… To znaczy… Proszę to zachować dla siebie. To znaczy, my nie boimy się naszego szefa, ale gdyby pani komuś wspomniała o tym motelu, mogłaby narazić pani Shadwaya i Leben na… No cóż…

Chciał się zastrzelić i położyć kres temu samoupokarzaniu.

– Nie, nie mam nikogo na oku ani nikogo innego, z kim mogłabym dzielić takie tajemnice – odrzekła kobieta.

Reese odchrząknął.

– No, to… to dobrze. Wszystko w porządku.

Odwrócił się do drzwi, a Julio popatrzył na niego jakoś dziwnie.

– Wielkolud z pana – powiedziała Teddy.

Reese znowu na nią spojrzał.

– Że co?

– Jest pan wysokim facetem. Szkoda, że nie ma takich więcej. Przy panu wyglądam jak karlica.

Co ona chciała przez to powiedzieć? – pomyślał Reese. – Nic? Taka gadka-szmatka? A może to zachęta? Jeśli to zachęta, to jak mam się zachować?

– Miło choć raz czuć się jak karlica – dodała.

Hagerstrom chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Czuł się głupio i śmiesznie, jakby znów miał szesnaście lat i palnął coś nieprzyzwoitego.

Nagle odzyskał mowę, ale pytanie, które z siebie wykrztusił, było właśnie godne szesnastolatka:

– Panno… Bertlesman… czy… umówiłaby się… pani… ze mną?

– Tak – odparła z uśmiechem.

– Naprawdę?

– Tak.

– W sobotę wieczorem? Na kolację? O dziewiętnastej?

– Fajnie.

Patrzył na nią zdumiony.

– Naprawdę?

Roześmiała się.

– Naprawdę.

Minutę później, w samochodzie, Reese powiedział:

– Cholera, niech mnie piorun strzeli.

– Nigdy nie przypuszczałem, że masz takie zdolności – zauważył Julio nie bez ironii.

Reese zarumienił się i odpowiedział:

– Kurczę, życie jest śmieszne, czyż nie? Nigdy nie wiadomo, kiedy spłata ci jakiegoś figla.

– Nie podniecaj się jeszcze – rzekł Julio. Włączył silnik i odjechał od krawężnika. – To tylko randka.

– Tak. Może tylko randka. Ale… mam przeczucie, że z tego wyjdzie coś więcej.

– Romantyczny idiota – powiedział Julio, opuszczając wzgórza i kierując samochód w stronę Newport Avenue.