Выбрать главу

– Muszę ci znaleźć inne schronienie.

– Nie – odparła, błyskawicznie. – Benny tu właśnie po mnie przyjedzie. Jeśli nie będzie mnie tutaj…

– Nie martw się, moje dziecko. Wtedy zadzwoni do mnie.

– Nie. Ja chcę tu być, kiedy Benny przyjedzie.

– Ale…

– Chcę tu być! – Rachael nie ustępowała, zdecydowana nie zmieniać planów. – Jak tylko Benny się tu pojawi, chcę… muszę… go zobaczyć. Tak, muszę go zobaczyć.

Whitney Gavis patrzył na nią przez chwilę. Miał przenikliwe, zbijające z tropu spojrzenie. Wreszcie odezwał się:

– Boże, ty go naprawdę kochasz, prawda?

– Tak – odparła Rachael drżącym głosem.

– To znaczy naprawdę go kochasz.

– Tak – powtórzyła, starając się uniknąć załamania głosu. – I martwię się o niego… Tak bardzo się martwię.

– Nic mu nie będzie. Nie takie rzeczy już przeżył.

– Jeśli coś mu się stanie…

– Nic mu się nie stanie. I myślę, że na jedną noc możesz tu zostać. Nawet jeśli twój mąż… nawet jeśli Eric dostanie się do Vegas, to chyba nie będzie chciał rzucać się w oczy i zacznie powoli i ostrożnie szukać motelu. Może nawet poświęci na to kilka dni…

– O ile w ogóle tu dotrze.

– A więc poczekamy do jutra, a potem znajdziemy ci nową kryjówkę. Możesz tu dzisiaj zostać i czekać na Bena. On na pewno przyjedzie. Wiem, że on przyjedzie, Rachael.

W oczach kobiety zalśniły łzy. Bała się, że nie zdoła wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęła głową.

Whitney taktownie udał, że nie widzi jej łez i nie starał się jej pocieszać. Wstał od stołu i powiedział:

– Tak. No… to co? Nawet jeśli chcesz spędzić w tym chlewie tylko jedną noc, musimy tu zrobić trochę porządku. Pościel i ręczniki są na pewno w szafie, ale z pewnością zakurzone, wilgotne – po prostu wylęgarnia chorób. Muszę więc na chwilę wyskoczyć i kupić czyste. Może przy okazji coś do jedzenia…?

– Umieram z głodu – odrzekła. – Jadłam tylko rano kanapkę, a potem trochę słodyczy i wszystkie kalorie zdążyłam już spalić sto razy. Zatrzymałam się na chwilę w Baker, ale to było zaraz po spotkaniu Erica i nie miałam apetytu. Kupiłam tylko sześć puszek coli, bo czułam, że mam odwodniony organizm.

– A więc przyniosę też wałówkę. Czy masz jakieś specjalne życzenia, czy zdajesz się na mój smak?

Rachael wstała od stołu i powoli przeciągnęła drżącą bladą dłonią po włosach:

– Zjem wszystko, z wyjątkiem rzepy i kałamarnicy.

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Masz szczęście, że jesteś w Vegas. W każdym innym mieście o tej porze otwarty byłby tylko sklep z rzepą i kałamarnicami. Ale w Vegas prawie wszystko czynne jest non stop. A może pojedziesz ze mną?

– Nie powinnam się za bardzo pokazywać.

Skinął głową.

– Masz rację. Dobrze, powinienem wrócić za godzinę. Dasz sobie radę?

– Oczywiście – odrzekła. – To jest najbezpieczniejsze miejsce, w jakim przebywam od wczoraj rano.

W aksamitnej ciemności pokoju numer piętnaście czołgał się po podłodze ten, który był Erikiem; najpierw w jedną stronę, potem z powrotem. Jego ciało drgało spazmatycznie, wiło się i miotało chaotycznie, bez celu, jak niedokładnie rozgnieciony karaluch.

– Rachael…

Usłyszał, że mówi do siebie to słowo, tylko to jedno słowo, ale za każdym razem z inną intonacją, jak gdyby na nim kończył się jego słownik. Choć głos wiązł mu w gardle, te dwie sylaby pozostawały zawsze wyraźne. Czasami wiedział, co znaczy to słowo, pamiętał, kim jest Rachael, ale czasami wyraz ten nie miał dlań desygnatu. Ale niezależnie od wszystkiego, imię to za każdym razem, gdy je wypowiadał, wywoływało w nim tę samą reakcję: zimną, beznamiętną wściekłość.

– Rachael…

Schwytany bez ratunku w sidła przemiany, ryknął, syknął i załkał. Czasami z głębi jego gardła dobywał się też łagodny śmiech. Coś zaczęło go dławić, zaczerpnął więc powietrza. Wciąż leżał na plecach, trząsł się i skręcał, w miarę jak postępowała metamorfoza. Kiedy wyciągnął w górę łapy, zobaczył, że są dwukrotnie dłuższe i grubsze niż ręce, które miał, gdy był jeszcze człowiekiem.

Od czerwonej koszuli zaczęły mu odskakiwać guziki. Jeden ze szwów na rękawie pękł, gdy ciało nabrzmiało w tym miejscu i wygięło się w nowy, groteskowy kształt.

– Rachael…

W ciągu ostatnich kilku godzin, kiedy stopy mu rosły, kurczyły się i znów rosły, buty uciskały go od czasu do czasu. Teraz piły aż do bólu i krępowały tak bardzo, że nie potrafił w nich dłużej wytrzymać. Dosłownie zerwał je z nóg – gwałtownym ruchem oddzielił zelówki od cholewek, szarpał je tak długo w swych mocarnych łapach, aż popękały wszystkie szwy, a następnie ostrymi kłami rozerwał skórę na kawałki.

Bose stopy okazały się zmienione nie mniej niż ręce. Były szersze, bardziej płaskie, wyjątkowo guzowate i kościste, o palcach tak długich jak przy dłoniach i zakończonych równie ostrymi szponami.

– Rachael…

Kolejna zmiana przeszyła całe jego ciało jak piorun, który uderza w drzewo, wchodząc swym elektrycznym strumieniem przez najdalej wysunięte partie najwyższych konarów i schodząc do najgłębiej zanurzonych końców najdłuższych korzeni.

Zadrgał spazmatycznie i zaszlochał. Zadudnił piętami po podłodze. Gorące łzy popłynęły po jego policzkach, a z ust pociekły strużki gęstej piany.

Pocąc się obficie, żywcem kremowany przez ogień przemian, poczuł jednak gdzieś głęboko w swym wnętrzu dotkliwe zimno. To był lód w sercu i lód w umyśle.

Przeczołgał się do rogu pokoju i zwinął w kłębek, obejmując ciało ramionami. Nagle trzasnął mostek – zaczął drgać i nabrzmiewać, zyskując nowe kształty; zachrzęścił także kręgosłup i Eric poczuł, jak skręca się on, by dostosować do wszystkich zmian zachodzących w organizmie.

Kilka sekund później wypełzł, niczym olbrzymi krab, na środek pokoju i podniósł się na kolana. Oddychał ciężko, a z głębi gardła wydobywało mu się rzężenie. Brodę opuścił na piersi, czekając, aż razem ze zjełczałym potem odpłynie zawrót głowy.

Wreszcie ogień przemian osłabł. Na jakiś czas Eric zastygł w nowym kształcie.

Kołysząc się powstał.

– Rachael…

Otworzył oczy i rozejrzał się po hotelowym pokoju. Bez zaskoczenia spostrzegł, że w ciemności widzi tak dobrze jak w pełnym świetle dnia. Co więcej, znacznie poszerzyło się pole jego widzenia – kiedy patrzył na wprost, obiekty znajdujące się po lewej i po prawej stronie były równie ostre i wyraźne jak te przed nim.

Podszedł do drzwi. Niektóre części jego zmutowanego ciała zdawały się uformowane błędnie, niefunkcjonalnie, zmuszając go do kuśtykania, jak gdyby był skorupiakiem, który dopiero co rozwinął zdolność stania prosto jak człowiek. Deformacja nie okaleczyła go jednak, wciąż mógł poruszać się szybko i bezgłośnie; miał przy tym poczucie wielkiej siły, większej niż jakakolwiek znana mu istota.

Wydał z siebie cichy syk, który zginął w gwiździe wiatru i szemraniu deszczu, po czym otworzył drzwi i wyszedł w zapraszający mrok nocy.

35

Coś co kocha ciemność

Tylnymi kuchennymi drzwiami Whitney Gavis opuścił mieszkanie służbowe w motelu „The Golden Sand Inn”. Znalazł się w zakurzonym garażu, dokąd wcześniej wprowadzili czarnego mercedesa Rachael. Teraz jej 560 SEL ociekał drobnymi strumykami wody, która kapała przez dziurawy dach. Samochód Whita znajdował się na zewnątrz, na służbowym podjeździe za motelem.

Odwracając się do Rachael, która stała na progu między kuchnią a garażem, powiedział:

– Zamknij za mną dobrze drzwi i nie hałasuj. Postaram się wrócić jak najszybciej.