Выбрать главу

– Kto mógł to zrobić? – spytał Verdad.

– Nie mam pojęcia.

– Nikt nie przychodzi pani do głowy?

– A któż miałby kraść zwłoki Erica? Nie znam nikogo takiego – odpowiedziała.

– Czy miał wrogów?

– Niezależnie od tego, że w swojej dziedzinie był nieprzeciętny, to jeszcze wiodło mu się w interesach. Geniuszów często otacza zawiść kolegów. Na pewno niejeden zazdrościł mu sukcesów. Niektórzy mogli nawet czuć się przez niego… utrąceni na drodze do kariery.

– Czy on utrącał ludzi?

– Tak. Kilku. Był narwany. Ale wątpię, by którykolwiek z jego wrogów należał do typu ludzi, którym sprawiłaby satysfakcję tak bezsensowna i makabryczna zemsta.

– On nie tylko był narwany – powiedział Verdad.

– Taak?

– Był bezlitosny.

– Dlaczego pan tak mówi?

– Czytałem o nim – rzekł Verdad. – Bezlitosny.

– No, może był… Miał trudny charakter. Nie zaprzeczam.

– Brak litości rodzi u innych chęć zemsty.

– Na tyle silną, by porwać zwłoki?

– Może… Proszę podać mi nazwiska wrogów pani męża, wszystkich, którzy mogliby mieć motyw, chcieli wyrównać rachunki.

– Takie informacje może pan uzyskać od ludzi, którzy pracują w Geneplan – odparła.

– W przedsiębiorstwie pana Lebena? Ale przecież pani była jego żoną.

– Nie mam rozeznania w jego sprawach zawodowych. Nie chciał, żebym je miała. Wyznawał określone poglądy na temat… miejsca żony. A zresztą już od roku żyliśmy w separacji.

Verdad udawał zaskoczonego, ale Rachael domyślała się, że policjant dobrze przestudiował jej życiorys i znał fakty, które mu teraz podawała.

– Rozwodzili się państwo? – spytał.

– Tak.

– W zgodzie?

– Z mojej strony tak.

– A więc to wyjaśnia…

– Co wyjaśnia?

– Fakt, że nie jest pani smutna.

Rachael zaczęła podejrzewać, iż Verdad był dwa razy bardziej niebezpieczny niż cichy, spokojny, wpatrzony w nią Hagerstrom. Po chwili była już o tym przekonana.

– Doktor Leben źle ją traktował – wtrącił Benny w obronie przyjaciółki.

– Rozumiem – odparł Verdad.

– Dlatego nie ma powodu, by się smucić.

– Rozumiem.

– Tak się pan zachowuje, jakby chodziło tu o zabójstwo – powiedział Benny.

– Doprawdy? – rzekł Verdad.

– Traktuje ją pan jak podejrzaną.

– Tak pan sądzi? – spytał spokojnie Verdad.

– Doktor Leben zginął w nagłym wypadku – oznajmił Benny – i jeśli ktoś ponosi za to winę, to tylko on sam.

– My też tak uważamy.

– Było wielu świadków.

– Czy jest pan adwokatem pani Leben? – zapytał Verdad.

– Nie. Mówiłem panu…

– Ach, tak. Jest pan jej starym znajomym – rzekł Verdad z przekąsem.

– Gdyby pan był adwokatem, panie Shadway – odezwał się Ronald Tescanet, poruszając się tak gwałtownie, aż zatrzęsły mu się policzki – to zrozumiałby pan, że policja nie ma wyboru i nie może odstąpić od nieprzyjemnej procedury przesłuchania. Niewykluczona jest przecież i taka ewentualność, że ciało zostało skradzione, by nie dopuścić do przeprowadzenia sekcji. Dla ukrycia czegoś przed nami.

– To brzmi bardzo melodramatycznie – powiedział szyderczo Benny.

– Ale przekonywająco. Co znaczy, że okoliczności śmierci pana Lebena wcale nie są takie jednoznaczne, jakby się mogło wydawać – dodał Tescanet.

– Dokładnie tak – przytaknął Verdad.

– Nonsens – odrzekł Benny.

Rachael doceniała determinację, z jaką przyjaciel bronił jej honoru. Nie zawiodła się na nim. Był bardzo pomocny, a przy tym taki słodki. Wolała jednak, by Verdad i Hagerstrom traktowali ją jak potencjalną morderczynię lub przynajmniej współsprawczynię zabójstwa. Wprawdzie nikogo nie potrafiłaby zabić, a śmierć Erica była naprawdę przypadkowa (co kiedyś stanie się oczywiste dla najbardziej nawet podejrzliwego detektywa), ale dopóki policjanci podążali tym tropem, nie zachodziła obawa, że znajdą inny, bliższy straszliwej prawdy ślad. Sami wpuścili się w te maliny i Rachael nie zamierzała wyprowadzać ich z błędu.

– Poruczniku Verdad – powiedziała – oczywiście najprostszym wyjaśnieniem byłoby, że ciało po prostu umieszczono w innym miejscu, mimo wszystkich zapewnień doktora Kordella. – Chudy jak bocian lekarz sądowy oraz Ronald Tescanet zaprotestowali. Rachael spokojnie, ale stanowczo ich uciszyła. – Albo to jakiś makabryczny kawał grupy gówniarzy. Próba odwagi czy coś takiego. Nasza młodzież jest zdolna nie do takich rzeczy.

– Myślę, że znam już odpowiedź na to pytanie – oznajmił Benny. – Ale czy jest w ogóle możliwe, że Eric Leben nie był martwy? Może jego stan oceniono niewłaściwie? Czy jest możliwe, że – oszołomiony – sam stąd wyszedł?

– Nie, nie, nie! – wykrzyknął Tescanet pobladłszy, a na czoło, mimo chłodu, wystąpiły mu kropelki potu.

– Nie, to niemożliwe – odrzekł w tej samej chwili Kordell. – Widziałem go. Poważne uszkodzenia czaszki. Żadnych oznak życia.

Ale ta ad hoc wysunięta hipoteza chyba zaintrygowała Verdada.

– Czy nikt nie zbadał doktora Lebena zaraz po wypadku?

– Pogotowie ratunkowe – odpowiedział Kordell.

– To fachowcy, ludzie, którym można zaufać – dodał Tescanet, wycierając chusteczką pot z czoła. Musiał teraz, jako reprezentant władz, szybko dokonać kalkulacji, które z oskarżeń przeciwko miastu miałoby przed sądem poważniejszą wymowę i gorsze skutki – wpadka w kostnicy czy niekompetencja komunalnego pogotowia ratunkowego. Ta druga możliwość wydała mu się bardziej niebezpieczna. – Niezależnie od okoliczności, nigdy nie pomyliliby żywego człowieka z umarłym – zapewnił.

– Po pierwsze, nie było jakichkolwiek oznak pracy serca – powiedział Kordell i zaczął na palcach wyliczać wszystkie dowody na to, że Eric Leben jednak nie żył. Palce miał tak długie i delikatne, że powinien być raczej pianistą niż lekarzem sądowym. – Zapis EKG przedstawiał linię prostą; pogotowie ma aparaturę w karetce i sprawdzają to na miejscu. Po drugie, brak oddechu. Po trzecie, gwałtownie obniżająca się temperatura ciała.

– Bez wątpienia oznaki śmierci – mruknął Tescanet.

Porucznik Verdad zaczął się teraz przyglądać miejskiemu prawnikowi oraz szefowi kostnicy tak samo ostro i drapieżnie, jak do tej pory patrzył na Rachael. Zapewne nie podejrzewał, żeby Tescanet i Kordell – albo ktoś z pogotowia – kryli wydanie mylnego orzeczenia lekarskiego albo zgoła przestępstwo. Jednakże instynkt i doświadczenie nakazywały mu zachować czujność wobec każdego, kto mógłby dać najmniejszy choćby powód do takich podejrzeń, niezależnie od czasu, miejsca i okoliczności.

Everett Kordell spojrzał spode łba na Tescaneta, niezadowolony, że ten mu przerwał, i po chwili kontynuował:

– Po czwarte, zanikła elektryczna aktywność mózgu. W kostnicy mamy elektroencefalograf. Regularnie używamy go do ostatecznego potwierdzenia śmierci ofiary wypadku. Wprowadziłem tę procedurę zabezpieczającą, gdy tylko zacząłem kierować tym zakładem. Zaraz po przywiezieniu do nas ciała doktora Lebena podłączyliśmy je do aparatury. Nie zarejestrowaliśmy żadnych fal mózgowych. Byłem przy tym obecny. Widziałem wykres. Mózg denata nie pracował. Jeśli w ogóle istnieje jakiś powszechnie uznawany sposób stwierdzenia zgonu, polega on właśnie na jednoczesnym orzeczeniu przez lekarza całkowitego zatrzymania akcji serca i braku oznak pracy mózgu. Ponadto źrenice doktora Lebena nie rozszerzały się w ostrym świetle. Z całym szacunkiem, pani Leben, muszę stwierdzić, że pani mąż był równie martwy jak wszyscy zmarli, których oglądałem. Za prawdziwość tego orzeczenia jestem gotów ręczyć swoją reputacją.