Выбрать главу

Niemniej jednak gdy wysiadł z samochodu i ruszył za Rachael przez nie oświetloną werandę, gdzie majaczyły żółto kwitnące kaktusy i agawy oraz uginające się pod ciężarem kwiecia białe azalie w olbrzymich glinianych donicach, stwierdził, że jest pod wrażeniem tego miejsca. Posiadłość – położona na drogich, sztucznie wymodelowanych gruntach – była olbrzymia, mogła obejmować kilka tysięcy metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej. Ze wzgórza, na którym stał dom Erica, rozciągał się widok na prawie całą zachodnią część okręgu Orange – szeroki dywan świateł miał długość blisko dziesięciu kilometrów i sięgał czarnej jak smoła powierzchni oceanu. W ciągu dnia przy dobrej pogodzie widać stąd było zapewne Catalinę. Mimo oszczędności stylu, wnętrze willi było bardzo bogate. Nawet granie ukrytych w zaroślach świerszczy wydawało się tu brzmieć inaczej niż w skromniejszych dzielnicach. Dla Bena było ono mniej przenikliwe i bardziej melodyjne, jak gdyby owady, świadome tego, gdzie koncertują, dokładały większych starań.

Ben wiedział od dawna, że Eric Leben to bardzo bogaty człowiek, ale dopiero teraz zrozumiał, co to znaczy. Nagle pojął sens bycia wartym dziesiątki milionów dolarów. Bogactwo Lebena przygniotło go niczym sztanga ciężarowca.

Benny po raz pierwszy zaczął myśleć o pieniądzach, gdy miał dziewiętnaście lat. Jego rodzice nie byli ani na tyle bogaci, by martwić się, w co inwestować, ani na tyle biedni, by przejmować się, czy wystarczy na wszystkie opłaty. Nie zależało im na pieniądzach, tak więc w domu Shadwayów bogactwo – lub jego brak – nie było tematem rozmów. Ale gdy Ben zakończył dwuletnią służbę wojskową, pieniądze stały się najważniejszym punktem jego zainteresowania. Zaczął myśleć, jak je robić, inwestować i gromadzić.

Pieniądze same w sobie nie były obiektem jego pożądania. Nie ekscytowała go także możliwość pozyskania za nie takich dóbr, jak zagraniczne samochody sportowe, motorówki, zegarki Rolexa czy garnitury warte dwa tysiące dolarów. Szczęśliwszy był w swoim starannie wyremontowanym aucie z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku niż Rachael w nowym mercedesie, a garnitury kupował ze stojaka w sklepie Harris & Frank. Niektórzy ludzie pożądali pieniędzy dla władzy, jaką im dawały, ale on wolał wyładowywać swoją energię, ucząc się suahili, niż rządząc ludźmi.

Dla Bena pieniądze stanowiły przede wszystkim wehikuł czasu, dzięki któremu będzie mógł wreszcie pozwolić sobie na podróże w stare dobre czasy – lata dwudzieste, trzydzieste i czterdzieste. Dlatego zostawał w biurze po godzinach i rzadko brał wolne. Zamierzał w ciągu najbliższych pięciu lat rozbudować interes i uczynić z niego jedno z największych biur obrotu nieruchomościami w całym okręgu, a potem je sprzedać, zostawiając sobie jednak udziały, które zapewniłyby mu beztroskie życie może nawet do końca jego dni. Wtedy mógłby wreszcie poświęcić się muzyce swingowej, starym filmom, „męskim” powieściom detektywistycznym, które tak uwielbiał, oraz swoim miniaturowym pociągom.

Chociaż przez więcej niż jedną trzecią lat, którymi tak był zafascynowany, trwał wielki kryzys, Benny uważał je za dużo lepsze od obecnych. W latach dwudziestych, trzydziestych i czterdziestych nie było terrorystów, groźby nuklearnej zagłady świata, masowej przestępczości w aglomeracjach miejskich, frustrujących ograniczeń prędkości do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, poliestru i piwa Miller Lite. Plaga współczesnego życia – kretyńska telewizja – nie była jeszcze pod koniec lat czterdziestych główną siłą opiniotwórczą. Obecnie zaś świat zdawał się wylęgarnią łatwego seksu, pornografii, literatury obrazkowej dla analfabetów oraz monotonnej, pozbawionej wdzięku muzyki. Drugie, trzecie i czwarte dziesięciolecie dwudziestego wieku były tak świeże i niewinne w porównaniu ze współczesnością, że nostalgia Bena przechodziła czasami w melancholię. Żałował wtedy, że nie urodził się wcześniej.

Teraz, gdy grające najlepiej jak potrafią świerszcze rozpraszały panującą w domu Lebena ciszę, gdy ciepły wiatr od morza niósł ze sobą delikatną woń jaśminu, Benny, stojąc na werandzie, mógł przez chwilę pomarzyć, że oto znalazł się w minionych, spokojnych i romantycznych czasach. Tylko architektura psuła błogą wizję.

I pistolet Rachael. On też wszystko psuł.

To była niezwykle pogodna kobieta, skora do śmiechu, rozważna w gniewie, wystarczająco pewna siebie, by nie pozwolić się łatwo przestraszyć. Tylko jakieś bardzo realne i poważne zagrożenie mogło wprowadzić ją w stan podwyższonej gotowości.

Zanim wysiadła z auta, wyjęła broń z torebki i odbezpieczyła. Ostrzegła Bena, żeby miał się na baczności, chociaż nie chciała powiedzieć, czego należy się obawiać i na co uważać. Widać było, że bardzo się boi, ale odmówiła wszelkich wyjaśnień – swych lęków nie chciała dzielić z nikim, nadal zazdrośnie strzegła tajemnicy.

Benny opanował zniecierpliwienie, ale nie dlatego, iżby obdarzony był wyrozumiałością świętego. Nie miał po prostu innego wyjścia i musiał zgodzić się na stopniowe przekazywanie mu informacji.

Gdy stanęli przed drzwiami wejściowymi, Rachael zaczęła dzwonić kluczami, starając się w ciemności trafić w dziurkę od zamka. Kiedy wyprowadziła się rok temu, zachowała swój komplet kluczy, by móc wrócić po rzeczy. Okazało się to jednak niepotrzebne, ponieważ Eric spakował wszystko, co do niej należało, i przesłał pocztą. Do przesyłki dołączył liścik, w którym wyraził przekonanie, że Rachael wkrótce zrozumie, iż zrobiła bardzo głupio, i będzie chciała pojednania. Jego pewność siebie bardzo ją zdenerwowała.

Zimny, metaliczny szczęk klucza o obudowę zamka wywołał w umyśle Bena nieprzyjemne skojarzenie z dwoma krzyżującymi się, ostrymi jak kosy, nożami.

Potem dostrzegł przy drzwiach kasetkę alarmu przeciwwłamaniowego, ale nie był on włączony, gdyż nie świeciła się żadna z lampek kontrolnych. Rachael nadal grzebała kluczami przy drzwiach, toteż Benny powiedział:

– A może Eric zmienił zamki, kiedy się wyprowadziłaś?

– Wątpię. Był święcie przekonany, że prędzej czy później wrócę. Nie znałam nikogo bardziej pewnego siebie niż Eric.

Wreszcie znalazła dziurkę. Klucz pasował. Otworzyła drzwi, nerwowo zbadała ręką ścianę w poszukiwaniu kontaktu, zapaliła światło i weszła do środka z pistoletem skierowanym przed siebie.

Ben postępował za nią, czuł się dziwnie, ponieważ stereotypowe role kobiety i mężczyzny w ich wypadku odwróciły się. Wszak to on – zdawałoby się – powinien trzymać pistolet, a Rachael iść za nim.

W hallu panowała absolutna cisza.

– Chyba jesteśmy tu tylko my – rzekła Rachael.

– A kogo się spodziewałaś? – spytał Benny.

Nie odpowiedziała.

I chociaż skonstatowała, że są sami, ruszyła przed siebie z lufą wymierzoną na wprost.

Szła powoli, z pokoju do pokoju, zapalając wszystkie światła. Ben odkrywał ciągle coś nowego, co czyniło w jego oczach dom Erica jeszcze bardziej imponującym. Komnaty były obszerne, wysokie i z dobrą wentylacją. Ściany pomalowano na biało, a podłogi wyłożono meksykańskimi płytkami ceramicznymi. Wszędzie było dużo wielkich okien, a w niektórych pokojach znajdowały się kominki wykładane kamieniem albo glazurą oraz mistrzowsko wykonane komody z drewna dębowego. Gdyby w największym salonie oraz przyległej bibliotece zorganizować przyjęcie na dwieście osób, wszyscy pomieściliby się bez trudu. Pozostałe meble były równie funkcjonalne i nowoczesne jak bezduszna architektura. Sofy z białej skóry oraz krzesła zupełnie pozbawiono elementów zdobniczych. Różne rodzaje ław i stolików były proste, czarne lub białe, i lakierowane na wysoki połysk.