Trochę barw i życia wprowadzały tu jedynie reprezentujące różne style obrazy, antyki i inne dzieła sztuki. Nie rzucające się w oczy tło miało uwypuklać wartość artystyczną zgromadzonych przedmiotów. Wszystkie one były znakomicie oświetlone – łagodnym światłem pośrednim lub zawieszonymi pod sufitem lampkami punktowymi. Nad jednym z kominków wyeksponowano całą serię ręcznie malowanej ceramiki przedstawiającej ptaki, którą – jak powiedziała Rachael – wykonał William de Morgan dla cara Mikołaja I. Gdzie indziej prezentowało się jaskrawe płótno Jacksona Pollocka oraz, pochodzący z pierwszego wieku przed naszą erą, wykuty w marmurze tors Rzymianina. Starożytność przeplatała się tutaj ze współczesnością w bardzo niekonwencjonalny, ale robiący wrażenie sposób. W innym miejscu podziwiać można było dziewiętnastowieczne panneau [1], prezentujące sceny z życia największych szachów Persji, albo abstrakcyjne obrazy Marka Rothki, operujące tylko szerokimi płaszczyznami kolorów. Przy ścianie stały dwie konsole o kryształowych blatach i nogach z rogów jelenia, na których wyeksponowano cudowne wazy z epoki Ming. Efekt tych połączeń zapierał dech w piersiach, powodował, że człowiek czuł się bardziej jak w muzeum niż w prawdziwym domu.
Choć Benny wiedział, iż Rachael wyszła za zamożnego człowieka, a dziś rano stała się bogatą wdową, to jednak nawet mu do głowy nie przyszło, że jej majątek może cokolwiek zmienić w ich wzajemnych stosunkach. Ale teraz jej nowy status zaczął go uwierać jak łokieć wbity w bok i sprawiać, iż czuł się nieswojo. Bogactwo. Tak, Rachael była cholernie bogata. Dopiero teraz zrozumiał, co to naprawdę znaczy.
Wiedział, że musi usiąść i spokojnie przemyśleć to wszystko, a potem porozmawiać z nią bezzwłocznie, wysondować, czy jej majątek nie wpłynie na ich wzajemne relacje. Na razie jednak nie był po temu ani czas, ani miejsce, toteż Benny zdecydował nie myśleć o tym i poczekać trochę. Nie przychodziło mu to łatwo – majątek w wysokości dziesiątków milionów dolarów stanowił silny magnes przyciągający jego zainteresowanie, mimo iż tyle innych, ważniejszych spraw wymagało zaangażowania.
– Mieszkałaś tu przez sześć lat? – spytał niedowierzająco, gdy poruszali się po chłodnych, sterylnych pokojach, wśród starannie zakomponowanych dzieł sztuki.
– Tak – odrzekła, odprężając się powoli, w miarę jak przemieszczali się coraz dalej i nie napotykali nic groźnego. – Sześć długich lat.
Ben miał wrażenie, że przemierzane przez nich jasne komnaty to nie wnętrze domu mieszkalnego, lecz lodowca, jaki przed wiekami pogrzebał w swej otchłani obcą cywilizację, której wytwory właśnie oglądali.
– To wszystko takie… zimne – powiedział.
– Ericowi nie zależało na tym, żeby mieć prawdziwy dom, to znaczy taki, w którym można mieszkać: przytulny, ciepły. Zresztą nigdy nie wiedział dokładnie, co go otacza. On żył przyszłością, a nie teraźniejszością. Chciał jedynie, by ten dom stanowił potwierdzenie jego sukcesu, i dlatego jest to pomnik.
– Myślałem, że dojrzę tu twoją rękę, twój specyficzny zmysłowy styl – wszędzie lub gdziekolwiek. Ale nie widzę go nigdzie.
– Eric nie pozwalał na żadne zmiany w wystroju – odparła.
– A ty się na to godziłaś?
– Tak.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, że byłaś szczęśliwa w takiej… lodówce.
– Och, nie było tak źle. Naprawdę nie było. Jest tu wiele ślicznych, ciekawych rzeczy. Każda z nich to całe godziny oglądania… kontemplacji… Dostarczają wspaniałych wrażeń zmysłowych.
Zawsze podziwiał Rachael za to, że w każdej, najgorszej nawet, sytuacji potrafiła dojrzeć dobre strony. Ignorowała po prostu aspekty nieprzyjemne, a z miłych wyciskała każdą kroplę radości i zadowolenia. Jej zorientowana na teraźniejszość, nastawiona na czerpanie przyjemności osobowość stanowiła świetną barierę ochronną przed przeciwnościami losu.
Ostatnim pomieszczeniem na parterze była sala do gry w bilard, której przestronne okna wychodziły na basen. Tu znajdował się największy obiekt muzealny – bogato rzeźbiony stół bilardowy z końca dziewiętnastego wieku. Wykonany był z drzewa tekowego i ozdobiony sztucznymi klejnotami.
– Eric nigdy nie grał w bilard – wyjaśniła Rachael. – Nigdy nie trzymał kija w ręce. Wystarczało mu, że stół jest niepowtarzalny i wart ponad trzydzieści tysięcy dolarów. Górne światła ustawione są tak, by wyeksponować stół, a nie, by pomagać w grze.
– Im więcej rzeczy tu widzę, tym lepiej rozumiem, kim on był – powiedział Ben – ale tym mniej pojmuję, jak w ogóle mogłaś za niego wyjść.
– Byłam młoda, niepewna siebie, może potrzebny mi był ktoś w rodzaju ojca, którego nie miałam. Eric był taki łagodny. Czułam się przy nim bezpieczna. Widziałam w nim silnego człowieka, który potrafiłby w najtwardszej skale wykuć schron dla siebie i dla mnie, gdzie znalazłabym stabilizację. Wtedy wydawało mi się, że niczego więcej nie pragnę.
Z tych słów wywnioskował, że dzieciństwo i okres dorastania Rachael w najlepszym razie nie były łatwe. Potwierdzało to tylko jego wcześniejsze domysły. Kobieta rzadko mówiła o swoich rodzicach czy latach szkolnych. Ben doszedł do wniosku, że ten kształtujący młodego człowieka okres był dla Rachael zdecydowanie niemiły, dlatego starała się o nim zapomnieć. Przeszłość więc nie istniała dla niej, przyszłość była niepewna i niegodna zaufania, liczyły się tylko mniejsze lub większe przyjemności dnia codziennego i na nie – w odruchu samoobrony – nastawiła się Rachael.
Benny chciał podchwycić ten temat, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, nastrój zmienił się diametralnie. Poczucie bliskiego niebezpieczeństwa wisiało ciężko w powietrzu już od pierwszej chwili, kiedy znaleźli się w tym domu. Potem, w miarę jak posuwali się z jednego białego i zimnego pokoju do następnego, zanikało, ustępując miejsca przekonaniu, że jednak w zakamarkach nie czai się żaden nieproszony gość. Rachael nie trzymała już pistoletu przed sobą, ze wzniesioną lufą, lecz przy udzie. Jednakże atmosfera zagrożenia zaczęła znów zbierać się w powietrzu ciężkimi chmurami. Rachael dostrzegła bowiem na oparciu sofy trzy wyraźne odciski palców oraz kawałka dłoni. Odcinały się one od śnieżnobiałej skórzanej powierzchni ciemnoczerwoną plamą. Wyglądały na ślady krwi.
Rachael pochyliła się nisko, by lepiej przyjrzeć się poplamionej sofie. Benny widział, że cała drży. Wzdychając ciężko, powiedziała:
– Był tutaj, cholera. Tego się obawiałam. O Boże! Coś się musiało stać. – Dotknęła palcem krwawej plamy i momentalnie cofnęła rękę. Znów przeszedł ją dreszcz. – Wilgotna. Mój Boże, jeszcze wilgotna.
– Kto tu był? – zapytał Ben. – Co musiało się tu stać?
Rachael wpatrywała się w palec, którym przed chwilą dotykała śladów krwi. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Powoli podniosła wzrok i spojrzała na pochylającego się nad nią Bena. Przez chwilę mężczyzna sądził, że jej strach sięgnął zenitu i że wreszcie wyzna mu wszystko i poprosi o pomoc. Ale oto w wyrazie jej oczu znów pojawiły się opanowanie i stanowczość, zmieniając przestraszoną buzię w srogie, lecz nadal piękne oblicze.
– Idziemy! – powiedziała. – Musimy sprawdzić resztę domu. I uważaj, na miłość boską!
Rachael ruszyła na obchód, a Benny za nią. Znów trzymała pistolet przed sobą.
W olbrzymiej kuchni, która była tak doskonale wyposażona jak kuchnia w restauracji, znaleźli na podłodze odłamki szkła. W jednym skrzydle wychodzących na patio drzwi była wybita szyba.