Выбрать главу

– Alarmy przeciwwłamaniowe są nieskuteczne, jeśli się ich nie włącza – stwierdził Ben. – Jak Eric mógł pozostawić dom bez żadnych zabezpieczeń?

Nie odpowiedziała.

– Czy człowiek taki jak on nie miał w domu służby? – spytał jeszcze.

– Jest służba. Miłe małżeństwo, zajmują kilka pokoików nad garażem.

– Gdzie są teraz? Czy nie słyszeli, że ktoś się włamuje?

– W poniedziałki i wtorki mają wolne – odrzekła Rachael. – Wtedy najczęściej jeżdżą do Santa Barbara, by spędzić czas ze swoją córką i jej rodziną.

– Włamanie – powtórzył Benny, przesuwając czubkiem buta kawałki szyby. – Czy nie powinniśmy zadzwonić na policję?

Rachael powiedziała tylko:

– Rozejrzyjmy się na górze.

Jak sofa zabarwiona była czerwienią, tak jej głos zabarwiony był strachem. A co gorsza, towarzyszył temu tak ponury, posępny nastrój, że nasuwała się obawa, iż kobieta nigdy już nie będzie zdolna do śmiechu.

Myśl o Rachael, która się nie uśmiecha, wydała mu się nieznośna.

Weszli ostrożnie po schodach i znaleźli się na korytarzu. Zaczęli sprawdzać wszystkie pokoje z taką ostrożnością, jak gdyby rozwiązywali węzły na worku, z którego mógłby wypełznąć jadowity wąż.

Na początku wszystko było w porządku – nie odkryli nic podejrzanego. Dopiero gdy weszli do sypialni Erica, zastali tam nieopisany bałagan. Zawartość wielkich szaf – koszule, spodnie, swetry, buty, garnitury, krawaty i wiele innych części garderoby – walała się po wszystkich kątach. Prześcieradła, biała pikowana kołdra oraz poduszki, z których sypało się pierze, leżały rozrzucone na podłodze. Ktoś podniósł do góry materac, tak że z łóżka sterczały powyciągane sprężyny, jak gdyby próbowano je wyrwać. Dwie lampy z czarnej ceramiki rozbito, a skorupy podeptano butami. Obrazy o olbrzymiej wartości pozdejmowano ze ścian i podarto na strzępy – były nie do uratowania. Jedno z dwóch zgrabnych krzeseł w stylu klismos stało odwrócone nogami do góry, drugim ktoś uderzał o ścianę tak długo, aż odeszły z niej płaty tynku, a z mebla pozostały drzazgi.

Benny poczuł, że ma na rękach gęsią skórkę, a kark zlewa mu zimny pot.

Najpierw pomyślał, że spustoszenia dokonał ktoś, kto metodycznie poszukiwał cennych przedmiotów, ale po dokładniejszych oględzinach sypialni wykluczył taką hipotezę. Najwyraźniej pokój dewastowano w ślepej furii, wywołanej nagłym przypływem nienawiści albo potrzebą niszczenia. Włamywacz musiał mieć nieprzeciętną siłę i być pozbawiony rozsądku. Był człowiekiem dziwnym i na pewno bardzo, bardzo niebezpiecznym. Ze straceńczą, zrodzoną najwyraźniej ze strachu, brawurą Rachael wpadła do łazienki – jednego z dwu ostatnich pomieszczeń, których jeszcze nie zbadali. Ale tu także nikogo nie było. Wycofała się do sypialni i zaczęła uważnie lustrować pobojowisko. Była blada i drżała na całym ciele.

– Włamanie, plądrowanie, a do tego akt wandalizmu – oszacował Ben. – Chcesz, żebym ja zadzwonił po gliniarzy, czy zrobisz to sama?

Nie odpowiedziała, tylko weszła do olbrzymiej szafy, wielkości małego pokoju, która była ostatnim miejscem do sprawdzenia. Po chwili wróciła i jęknęła:

– Sejf jest otwarty i opróżniony.

– A więc jeszcze kradzież mienia. Teraz już musimy zadzwonić po policję, Rachael.

– Nie – odrzekła, a jej bystre zwykle oczy nabrały tępego wyrazu, wzmagając jeszcze posępną atmosferę, którą od pewnego czasu tworzyła wokół siebie.

Apatia na twarzy Rachael bardziej zaniepokoiła Bena niż strach, który okazywała, bo zniechęcenie świadczy zazwyczaj o braku nadziei. Rachael, jego Rachael nigdy nie poddawała się rozpaczy. Nie mógł znieść widoku swej przyjaciółki w stanie zupełnego załamania.

– Żadnej policji – powtórzyła.

– Dlaczego nie? – spytał.

– Jeśli wciągnę w to policję, na pewno mnie zabije.

Ben zamrugał oczami.

– Co? Kto cię zabije? Policja? O czym ty, u diabła, mówisz?

– Nie, nie policja.

– No to kto? I dlaczego?

– Nie powinnam była przyjeżdżać tu z tobą – powiedziała, ssąc kciuk lewej dłoni.

– Jesteś na mnie skazana, Rachael. Mówię poważnie. Czy nie sądzisz, że nadszedł już czas, żebyś powiedziała mi wszystko?

Zignorowała jego deklarację i rzekła:

– Sprawdźmy garaż. Zobaczymy, czy nie brakuje jakiegoś samochodu.

Następnie opuściła sypialnię, nie pozostawiając mu innego wyboru, jak tylko posłusznie za nią podążyć.

Biały rolls-royce. Czterodrzwiowy jaguar o tej samej ciemnozielonej barwie lakieru co oczy Rachael. Dwa następne stanowiska puste. A na ostatnim – zakurzony, wyeksploatowany dziesięcioletni ford ze złamaną anteną radiową.

– Tu powinien stać czarny mercedes 560 SEL – powiedziała Rachael, a jej głos odbił się głębokim echem od ścian przestronnego garażu. – Eric przyjechał nim na poranne spotkanie u swojego adwokata. Po wypadku… po tym, jak Eric zginął, Herb Tuleman – ten adwokat – zobowiązał się, że wyśle kogoś, by odstawił samochód na miejsce. Na Herbie można polegać. Zawsze dotrzymuje słowa. Jestem pewna, że zwrócił samochód do garażu. Ale mercedesa nie ma.

– Kradzież samochodu – wyliczał Ben. – Ile jeszcze przestępstw musimy stwierdzić, żebyś pozwoliła wreszcie zadzwonić po gliniarzy?

Rachael podeszła do stojącego na ostatnim stanowisku zdezelowanego forda. Ostre niebieskawe światło palących się pod sufitem lamp jarzeniowych oświetlało jego karoserię.

– A ten samochód co tu robi? On nie należał do Erica.

– Tym autem przyjechał zapewne włamywacz – powiedział Ben. – I postanowił zamienić je na mercedesa.

Z wyraźnym wahaniem i skierowanym na wprost pistoletem Rachael otworzyła przednie drzwi forda. Skrzypnęły i kobieta zajrzała do środka.

– Nic tu nie ma.

– A czego się spodziewałaś? – zapytał Benny.

Następnie otworzyła tylne drzwi i spojrzała na siedzenie. I znów nic nie znalazła.

– Rachael, nie baw się w milczącego sfinksa, bo to jest denerwujące jak cholera.

Kobieta powróciła do drzwi od strony kierowcy, które otworzyła już wcześniej. Znów zajrzała do środka i w stacyjce znalazła zostawione kluczyki. Wyjęła je.

– Rachael, do diabła!

Jej twarz nie wyrażała wyłącznie zafrasowania. Była wciąż ponura i śmiertelnie poważna. Wyglądała, jakby ją wykuto w skale i tak surowa, nieugięta miała pozostać po wsze czasy.

Rachael podeszła do bagażnika, a Benny za nią.

– A teraz czego szukasz?

– Włamywacz nie zostawiłby tu samochodu, bo w ten sposób można by go zidentyfikować – stwierdziła, przebierając kluczykami. – Włamywacz nie zostawiłby tak oczywistych dowodów przestępstwa. Nie ma mowy. Podejrzewam, że przyjechał skradzionym autem, które nie będzie dla policji żadnym śladem.

– Zapewne masz rację – odparł Ben. – Ale dowodu rejestracyjnego nie znajdziesz w bagażniku. Zobaczmy w schowku koło deski rozdzielczej.

Rachael włożyła kluczyk do zamka od bagażnika i rzekła:

– Ja nie szukam dowodu rejestracyjnego.

– No to czego?

Przekręciła kluczyk.

– Sama nie wiem. Może…

Zgrzytnął zamek i klapa bagażnika uniosła się nieco.

Rachael otworzyła ją do końca. Bagażnik spryskany był krwią. Rachael mruknęła coś pod nosem.

Ben pochylił się i zobaczył, że w rogu bagażnika, słabo widoczny z powodu braku światła, leżał niebieski damski but na wysokim obcasie. W drugim rogu znajdowały się damskie okulary przeciwsłoneczne. Oprawka była złamana, jedno szkło pęknięte, a drugiego brakowało.

– O Boże! – westchnęła Rachael. – Nie tylko że ukradł samochód, ale i zamordował kobietę, do której on należał. Zamordował ją, a potem woził w bagażniku tak długo, aż mógł bezpiecznie wyrzucić. Kto go wreszcie zdoła powstrzymać? Kto położy temu kres?