Выбрать главу

– No cóż – zaczęła Rachael. – Z mojego punktu widzenia straciłam z tobą siedem lat i chcę tylko rekompensaty za ten okres. Mam dwadzieścia dziewięć lat, prawie trzydzieści, i można powiedzieć, że dopiero zaczynam swoje życie, aczkolwiek później niż większość ludzi. Zapis da mi wspaniały start. A jeśli stracę ten szmal i pewnego dnia będę żałować, że nie walczyłam o całe trzynaście milionów, będzie to moje, a nie twoje zmartwienie. Z nami już koniec, Eric. Klamka zapadła.

Ruszyła w bok, starając się ominąć mężczyznę, ale ten złapał ją za rękę i zatrzymał.

– Pozwól mi odejść, proszę – powiedziała łagodnie.

Spojrzał na nią i rzekł:

– Jak to możliwe, że tak bardzo myliłem się co do ciebie? Myślałem, że jesteś grzeczną, nieśmiałą słodką idiotką, a tymczasem siedzi w tobie prawdziwa ważniaczka, czyż nie?

– Zupełnie oszalałeś, jeśli tak sądzisz. I zupełnie nie przystoi ci taka gburowatość. A teraz pozwól mi przejść.

Eric zacisnął chwyt jeszcze mocniej.

– A może to wszystko jest częścią twojej strategii, co? Kiedy papiery zostaną przygotowane i w piątek przyjedziemy je podpisać, ty nagle zmienisz zdanie i zażądasz więcej.

– Nie, to nie jest z mojej strony żadna gra.

Uśmiechnął się okrutnie zaciśniętymi ustami.

– Założę się, że tak jest. Jeśli zgodzimy się na tak skandalicznie niski zapis i przygotujemy papiery do podpisania, odrzucisz je, a w sądzie użyjesz ich jako dowodu na to, że chcieliśmy cię oszukać. Będziesz udawała, że to my zaproponowaliśmy tę sumę i próbowaliśmy cię zmusić do podpisania aktu. Będziesz próbowała stworzyć mój niekorzystny obraz – prawdziwego skurczybyka o sercu z kamienia. Tak? Czy to jest ta twoja strategia? Czy na tym polega gra?

– Już ci powiedziałam, że to nie jest żadna gra. Jestem wobec ciebie szczera.

Eric wbił palce w jej ramię.

– Mów prawdę, Rachael!

– Przestań!

– Czy to jest twoja strategia?!

– To boli.

– No, ale jak już zaczęliśmy, to opowiedz mi teraz o Benie Shadwayu.

Rachael zamrugała ze zdziwienia, gdyż nie przypuszczała, że Eric wie o Benie.

Jego twarz zdawała się twardnieć w gorących promieniach słońca i pękać coraz większą liczbą głębokich, gniewnych bruzd.

– Jak długo cię rżnął, zanim wreszcie zdecydował się wystąpić przeciwko mnie?

– Jesteś niesmaczny – powiedziała i zaraz tego pożałowała, bo zauważyła, że sprawiło mu przyjemność, iż udało mu się wreszcie wyprowadzić ją z równowagi.

– Jak długo? – nalegał, zaciskając palce na jej ramieniu.

– Spotkałam Benny’ego dopiero sześć miesięcy po naszej separacji – odparła, starając się mówić obojętnym tonem. Nie chciała dać się wciągnąć w awanturę, do której wyraźnie zmierzał.

– Jak długo Benny kłusował na moim terenie?

– Jeśli wiesz o nim, to znaczy, że mnie śledziłeś, choć nie miałeś do tego prawa.

– Tak, chcesz zachować dla siebie swoje nieczyste tajemnice.

– Jeśli wynająłeś kogoś, żeby za mną chodził, to powinieneś wiedzieć, że widujemy się dopiero od pięciu miesięcy. A teraz pozwól mi odejść. To mnie wciąż boli.

Mijał ich właśnie młody człowiek z brodą. Zatrzymał się i po chwili podszedł.

– Czy pomóc pani?

Eric odwrócił się do niego z taką wściekłością, że słowa, które wypowiedział, zabrzmiały jak splunięcie:

– Zjeżdżaj, facet! To moja żona, więc nic ci do tego!

Rachael spróbowała wyswobodzić się z żelaznego uchwytu, ale bez powodzenia.

– Fakt, że jest to pańska żona – powiedział brodaty nieznajomy – nie upoważnia pana do zadawania jej bólu.

Eric puścił Rachael, zacisnął pięści i zbliżył się do intruza. Chcąc ratować sytuację, Rachael odezwała się szybko do swego niedoszłego zbawcy:

– Dziękuję, ale wszystko w porządku. Naprawdę. Nic mi nie jest. To tylko mała sprzeczka.

Młodzieniec wzruszył ramionami i oddalił się, oglądając się co chwila za siebie.

Incydent ten uświadomił wreszcie Ericowi niebezpieczeństwo, że wzbudzi niezdrową ciekawość ludzi, co przy jego pozycji było niepożądane. Jednakże nie mógł opanować emocji. Na twarz wystąpiły mu rumieńce, a wargi pobladły. Oczy patrzyły groźnie.

– Nie martw się, Eric – powiedziała Rachael. – Zaoszczędziłeś wiele milionów dolarów i Bóg jeden wie ile na adwokatach. Wygrałeś. Wprawdzie nie udało ci się sponiewierać mnie przed sądem ani popsuć mi opinii, jak miałeś nadzieję, ale i tak wygrałeś. Musisz się tym zadowolić.

Eric zakipiał z wściekłości.

– Ty stara, głupia dziwko! Zaraz jak mnie opuściłaś, chciałem cię dopaść i zatłuc na śmierć. Powinienem był to zrobić. Żałuję, że tego nie uczyniłem. Myślałem jednak, że przyczołgasz się do mnie z powrotem. Dlatego ci nic nie zrobiłem. A powinienem był. Powinienem był zatłuc cię na śmierć.

Rachael była zaszokowana wybuchem jego nienawiści. Eric podniósł rękę, jak gdyby chciał ją uderzyć. Cofnęła się przed spodziewanym ciosem, ale on opanował się, odwrócił gwałtownie i odszedł szybkim krokiem.

Rachael, patrząc na niego, nagle zrozumiała, że chorobliwe dążenie jej męża do dominowania nad wszystkimi stanowiło potrzebę dużo silniejszą, niż jej się wydawało. Pozbawiając go władzy nad sobą, odwracając się tyłem tak do niego, jak i do jego pieniędzy, nie tylko zrównywała go z sobą, ale również – w jego oczach – raniła jego męską dumę. To właśnie o to musiało teraz chodzić, bo przecież nic innego nie wyjaśnia jego szalonej nienawiści oraz trudnego do pohamowania pragnienia, by zadać jej fizyczny ból.

Z biegiem lat coraz bardziej go nie lubiła, jeśli nie nienawidziła. Trochę się go również bała. Ale aż do obecnej chwili nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, jak bardzo on jej nie cierpi. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ten człowiek był naprawdę niebezpieczny. Choć wciąż oślepiały ją złociste promienie słońca i zmuszały do mrużenia oczu, choć przypiekały jej skórę, poczuła nagle, że przeszywa ją zimny dreszcz. Wywołała go myśl, iż mądrze postąpiła, rzucając Erica w odpowiednim czasie, bo dzięki temu uniknęła zapewne cięższych obrażeń niż siniaki, które jego palce niewątpliwie pozostawią na jej ramieniu.

Odetchnęła z ulgą, widząc, jak Eric schodzi z chodnika na jezdnię. Chwilę później uczucie ulgi przerodziło się w przerażenie.

Mężczyzna szedł w stronę swego mercedesa, zaparkowanego po przeciwległej stronie alei. Był zapewne oślepiony wściekłością, a może jego wzrok poraziło jaskrawe światło czerwcowego słońca, odbijające się we wszystkich błyszczących powierzchniach. Gnał przez Main Street, nie oglądając się na boki. Pokonał prowadzące w kierunku południowym pasy ruchu, po których nie poruszał się w tej chwili żaden samochód, i przeszedł na drugą połowę jezdni, którą – z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę – nadjeżdżała ciężarówka miejskiego przedsiębiorstwa oczyszczania.