Wydawało jej się, że jedzie przez wyludniony świat, którego populacja została zdziesiątkowana przez jakiś kataklizm. Przez dłuższą chwilę była nawet pewna, że gdyby włączyła radio i pokręciła gałką, to zamiast muzyki, usłyszałaby jedynie szumy i gwizdy.
Od chwili kiedy poinformowano ją o zniknięciu ciała Erica, Rachael wiedziała, że dzieje się coś niedobrego i z godziny na godzinę ogarniała ją coraz większa trwoga. Teraz nawet ta pusta ulica, która u nikogo nie wywołałaby żadnych podejrzeń, wyzwoliła w niej ponure myśli. Wiedziała, że przesadza. Ponieważ, niezależnie od tego, co mogło się w najbliższych dniach stać, nie był to jeszcze koniec świata.
Z drugiej strony, pomyślała Rachael, to jednak może być mój koniec, koniec mojego świata.
Wyjechała z przemysłowo-handlowej części miasta i znalazła się na obszarze zabudowanym porządnymi jednorodzinnymi domami. Tu już w ogóle nie było żadnych oznak życia. Rachael skręciła na podjazd do Futura Stone i zaparkowała przed niskim, niezwykle starannie utrzymanym budynkiem o płaskim dachu, który stanowił standardowy przykład prostej pustynnej zabudowy. Ale bujna roślinność w ogrodzie nie była bynajmniej pustynna – fikusy, migdałowce, niecierpki, begonie, klomby nagietek i gerber. Mnóstwo kwiatów i zieleni, a wszystko to delikatnie podświetlone ogrodowymi reflektorami. Było to zresztą jedyne źródło światła. W willi nie paliła się żadna lampa.
– To jeszcze jeden z domów Erica – powiedziała Rachael, ale nie wyjaśniła, po co tu przyjechali.
Zgasiła światła w samochodzie i wtedy odezwał się Benny:
– Ładne miejsce do spędzania urlopów.
– Nie. On tutaj trzymał swoją kochankę – rzekła Rachael.
Blask padający z oświetlonych trawników i podjazdu był wystarczająco silny, by z twarzy Benny’ego wydobyć malujące się na niej zdumienie.
– Skąd o tym wiesz?
– Niewiele ponad rok temu, tydzień przedtem, zanim go rzuciłam, ta jego kochanka – Cindy Wasloff – zadzwoniła do Villa Park. Eric zabronił jej dzwonić do naszego jeszcze wówczas domu, chyba żeby działo się coś bardzo ważnego. Ale nawet wtedy, gdybym odebrała ja lub służba, miała przedstawiać się jako sekretarka jakiegoś wspólnika. Ale wtedy Cindy była wściekła na Erica, bo minionej nocy porządnie ją zbił. Postanowiła, że odejdzie od niego, i chciała, żebym najpierw ja się o niej dowiedziała.
– Podejrzewałaś Erica o coś takiego?
– Że Eric ma kochankę? Nie. Ale to było bez znaczenia. Wtedy już wiedziałam, że go zostawię. Wysłuchałam Cindy i wyraziłam jej współczucie. Potem wzięłam adres tego domu, bo pomyślałam sobie, że gdyby Eric robił mi jakieś trudności z uzyskaniem rozwodu, to będę miała dowód jego niewierności. Ale dzięki Bogu, choć nie było przyjemnie, to jednak nasze stosunki nie pogorszyły się na tyle, bym musiała z tego skorzystać. A sprawa, gdyby dostała się do wiadomości publicznej, mogłaby naprawdę wywołać skandal. Bo ta dziewczyna miała tylko… szesnaście lat.
– Kto? Ta kochanka?
– Tak. Szesnaście. Uciekinierka z domu. Jedno z tych straconych dzieci, które w szkole zaczynają brać narkotyki i… jakby im powypalało wszystkie komórki mózgowe. Wiesz, o czym mówię. Albo nie… Narkotyki nie tyle wypalają komórki mózgowe, ile… wyżerają duszę, pozbawiają tych ludzi sensu i celu życia. Czynią z nich puste kukły.
– Chyba masz rację – powiedział Benny. – Niektórzy narkomani są naprawdę przerażający. Znudzone, zobojętniałe na wszystko dzieciaki, które próbowały już wszystkiego. Stają się niebezpiecznymi jak grzechotniki, wyzutymi z wszelkiej moralności przestępcami, albo też same padają czyjąś ofiarą. Z tego, co mówisz, wnioskuję, że Cindy Wasloff należała do tej drugiej grupy. Eric wyczuł to i wykorzystał ją do zaspokojenia swojej żądzy.
– I zdaje się, że ona nie była pierwsza.
– Tak? Gustował w małolatach?
– Zacznijmy od tego, że Eric panicznie bał się starzenia. Gdy się rozstaliśmy, miał tylko czterdzieści jeden lat, był więc wciąż młodym człowiekiem. Pamiętam jednak, że gdy zbliżały się jego urodziny, to co roku dostawał kręćka. Zupełnie, jakby obawiał się, że w każdej chwili, gdy tylko zamknie oczy, obudzi się – zniedołężniały i zgrzybiały – w domu starców. Panicznie bał się starzenia i śmierci, a strach ten przejawiał w różny sposób. Po pierwsze, co roku musiał mieć wszystko nowe: nowy samochód, nowe ubrania… Jak gdyby dwunastomiesięczny mercedes nadawał się tylko na złom, a garderoba na szmaty.
– I nowoczesna sztuka, nowoczesna architektura, supernowoczesne umeblowanie…
– Tak. I najnowsze gadżety elektroniczne. Myślę, że nastolatki stanowiły część składową jego obsesji, by pozostać młodym i… oszukać śmierć. Zapewne w swoim pokręconym umyśle ubrdał sobie, że seks z młodymi dziewczętami uchroni go przed starością. Gdy dowiedziałam się o Cindy Wasloff i o tym domu w Palm Springs, zdałam sobie sprawę, że jednym z powodów, dla których ożenił się ze mną, był mój wiek. Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata, a on trzydzieści pięć, a więc o dwanaście więcej. Stanowiłam dla niego jeszcze jeden ze sposobów na zatrzymanie upływu czasu. Gdy zaczęłam zbliżać się do trzydziestki, gdy widział, że jestem coraz starsza, uznał, iż nie odpowiadam już najlepiej jego potrzebom, i zapragnął świeżej krwi, kogoś takiego jak Cindy.
Otworzyła drzwiczki i wysiadła z samochodu. Benny też to zrobił.
– Dobrze, ale czego właściwie tu szukamy? Przecież nie jego obecnej nałożnicy. Nie pędziłabyś na złamanie karku tylko po to, żeby zobaczyć buzię jego najnowszego kociaka.
Rachael zamknęła drzwiczki, wyciągnęła z torebki pistolet i poszła w stronę domu. Nie odpowiedziała. Nie mogła odpowiedzieć.
Noc była ciepła i sucha. Na firmamencie czystego nieba nad pustynią migotało niewiarygodnie dużo gwiazd. W powietrzu unosił się spokój, a ciszę przerywało tylko granie świerszczy w zaroślach.
Za dużo tych świerszczy. Rachael rozejrzała się nerwowo dokoła. Poza kręgiem światła ogrodowych reflektorów majaczyły ciemne kształty i czarna przestrzeń. Dużo miejsca, by się ukryć. Wstrząsnął nią dreszcz.
Drzwi były otwarte na oścież. Zły znak. Rachael zadzwoniła, odczekała chwilę, znów zadzwoniła, odczekała, zadzwoniła jeszcze dwa razy, ale nikt się nie zjawił.
Benny, który stał z boku, powiedział:
– To już jest przecież twój dom. Odziedziczyłaś go z całą resztą. Myślę więc, że nie musisz dzwonić.
Zresztą, biorąc pod uwagę, że drzwi i tak stały otworem, nie trzeba było lepszego zaproszenia, by wejść do środka. Ale to właśnie nie podobało się Rachael. Pomyślała, że może to pułapka, jak w filmach o poszukiwaczach skarbów. Wejdą do środka – w nadziei, że coś znajdą – a drzwi zatrzasną się za nimi z hukiem, Rachael cofnęła się o krok, podniosła nogę i czubkiem buta kopnęła drzwi do wewnątrz. Rozległo się głuche trzaśniecie, gdy odbiły się one od ściany w przedpokoju.
– Widzę, że nie oczekujesz przyjęcia z otwartymi ramionami – zauważył Benny.
Lampa zapalona nad drzwiami po zewnętrznej stronie rzucała do przedpokoju słaby blask; niestety słabszy, niżby Rachael sobie życzyła. Wprawdzie można było dostrzec, że nikt nie czai się w odległości około dwóch metrów od drzwi, ale dalej zalegała kompletna ciemność, która mogła przecież ukrywać napastnika.