Benny nie przejmował się tak jak Rachael. Nie znał wszystkich faktów i dlatego nie mógł ocenić skali niebezpieczeństwa, na jakie byli wystawieni. Wszystko, czego się spodziewał, to jeszcze jeden Vincent Baresco, z jeszcze jednym rewolwerem. Wszedł przed nią do domu, odnalazł na ścianie kontakt i przekręcił go. Rachael stanęła obok.
– Benny, cholera, nie spiesz się tak, zwłaszcza gdy wchodzisz do ciemnego pomieszczenia. Musimy działać powoli i ostrożnie.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale potrafię obronić się przed nastolatką rzucającą się na mnie z pięściami.
– To nie kochanki Erica tak się boję – powiedziała ostro.
– A więc kogo?
Rachael zacisnęła wargi, wyciągnęła przed siebie pistolet i ruszyła w głąb domu, w każdym pomieszczeniu zapalając światło.
Salon urządzony był supernowocześnie. Panował w nim idealny porządek, graniczący ze sterylnością i nagością. W całym domu znajdowało się więcej futurystycznych elementów niż w pozostałych nieruchomościach Erica. Nigdzie dywanu ani wykładziny, wszędzie tylko zimne jak tafla lodu błyszczące terazzo. W oknach – zamiast zasłon – metalowe żaluzje. Solidne krzesła. Sofy, które – gdyby je przenieść w głąb lasu – mogłyby uchodzić za olbrzymie grzyby. Wszystko utrzymane w szarościach, bieli, czerni i brązach – jedyne jaśniejsze elementy to kilka rozproszonych odcieni pomarańczy.
Za to kuchnia była w stanie ruiny. Ktoś przewrócił do góry nogami pomalowany na biało stół i dwa krzesła. Dwa pozostałe krzesła zostały roztrzaskane o niemal wszystkie znajdujące się tam sprzęty. Na obudowie lodówki widniały wgniecenia i zadrapania, hartowana szybka w piekarniku była wybita, krawędzie szafek i kontuaru zniszczone, a ich powierzchnie wyżłobione lub przynajmniej porysowane. Zastawa stołowa oraz szklanki wyciągnięto z szafek i rozbito, rzucając nimi o ściany. Na podłodze było mnóstwo ostrych, błyszczących odłamków. Również ze wszystkich półek w lodówce powyrzucano na podłogę marynaty, mleko, sałatkę z makaronem, musztardę, budyń czekoladowy, wiśnie maraschino, kawałek szynki i wiele innych, trudnych do zidentyfikowania substancji, teraz zmieszanych w odrażającej brei. Nad kontuarem koło zlewozmywaka wisiał komplet noży – pozostała po nich jedynie metalowa obręcz, gdyż noże – z nieprawdopodobną siłą – ktoś powbijał w ścianę z dykty, niektóre z nich tkwiły w niej nawet do połowy ostrza, podczas gdy dwa – aż po rękojeść.
– Myślisz, że czegoś tu szukali? – spytał Benny.
– Może…
– Nie – orzekł stanowczo Ben. – Ja tak nie myślę. To wygląda tak samo jak sypialnia w domu w Villa Park. Dziwnie. Groźnie. Ktoś działał w furii. Tak, w furii, w ataku szału, bo nie z nienawiści. Albo jest to dzieło człowieka, który w niszczeniu znajduje perwersyjną przyjemność.
Rachael nie mogła oderwać oczu od powbijanych w ścianę noży. Bolesny skurcz odezwał się w jej żołądku, a do gardła podszedł spotęgowany strach.
Pistolet, który trzymała w ręce, nie dawał jej już takiej pewności siebie jak przed chwilą: był zbyt lekki, zbyt mały, prawie jak zabawka. Gdyby musiała go użyć, czy zdałby się na coś? A może ten przeciwnik był zbyt niebezpieczny?
Przez resztę domu szli z dużo większą ostrożnością. Nawet Benny wstrząśnięty był gwałtownością psychopaty, który dokonał takich zniszczeń. Już nie urągał Rachael swym zuchwałym zachowaniem, lecz szedł blisko niej, bardziej czujny niż dotychczas.
W dużej sypialni zastali jeszcze większe spustoszenie, lecz nie porażało ono tak szaleńczą skalą gwałtowności jak destrukcja kuchni. Z małżeńskiego łoża, wykonanego z czarnego drewna i błyszczącej nierdzewnej stali, zrzucono poduszkę, która leżała teraz podarta na podłodze; sypało się z niej pierze. Ściągnięto również prześcieradła i przewrócono krzesło. Jedną z dwóch lamp z czarnej ceramiki zrzucono z szafki nocnej i potłuczono, a jej abażur zgnieciono. Abażur z drugiej lampy przekręcono, tak jak obrazy na ścianach.
Benny pochylił się i podniósł do oczu leżące na podłodze prześcieradła. Małe czerwone plamki oraz jedna duża rdzawa plama uderzały na białej tkaninie wprost nienaturalną jaskrawością.
– Krew – powiedział.
Rachael poczuła, że oblewa się zimnym potem.
– Niedużo – dodał Benny, prostując się i patrząc na nią znad pomiętej pościeli. – Nie ma jej dużo, ale to niewątpliwie krew.
Na ścianie przy otwartych drzwiach prowadzących do dużej sypialni Rachael ujrzała krwawy odcisk męskiej dłoni. Był to mocny, duży ślad, jak gdyby rzeźnik oparł się na chwilę o ścianę dla zaczerpnięcia tchu.
Wkrótce potem dostrzegli światło w łazience, jedynym pomieszczeniu w domu, w którym było ono zapalone, zanim weszli do środka. Przez otwarte drzwi Rachael widziała dosłownie wszystko – albo bezpośrednio, albo jako odbicia w lustrze pokrywającym jedną ze ścian: szarą terakotę z żółtym obramowaniem, dużą wannę, kabinę z prysznicem, sedes, kawałek kontuaru z umywalką, błyszczące mosiężne wieszaki na ręczniki oraz wmontowane w sufit lampy. Zdawało się, że w łazience nikogo nie ma. Jednakże gdy przekroczyła próg, usłyszała czyjś przyspieszony, najwyraźniej ze strachu, oddech. Poczuła, że serce bije jej mocniej, jakby chciało wyskoczyć. Benny szedł tuż za Rachael.
– Co się stało? – spytał.
Wskazała ręką kabinę z matowego szkła. Szyba miała tak bogatą fakturę, że nie tylko nie było widać, kto jest w środku, ale nawet nie dało się rozpoznać żadnego kształtu.
– Tam ktoś jest.
Benny wyciągnął szyję i zaczął nasłuchiwać. Rachael cofnęła się pod ścianę, trzymając drzwi kabiny na muszce.
– Wyjdź stamtąd po dobroci – powiedział Benny do tego kogoś, kto znajdował się za matową szybą.
Żadnej odpowiedzi. Tylko przyspieszone, cienkie sapanie.
– Lepiej wyjdź zaraz – powtórzył Benny.
– Wychodź, do jasnej cholery! – krzyknęła nerwowo Rachael, a jej głos odbił się echem od szarej podłogi i błyszczących luster.
Z kabiny dobiegł nieoczekiwanie żałosny jęk, który zabrzmiał jak płacz dziecka. Napięcie wzrosło.
Rachael była zszokowana, zaintrygowana, ale wciąż czujna. Ostrożnie zbliżyła się do szklanych drzwi kabiny.
Benny wyprzedził ją, sięgnął ręką do mosiężnej klamki i otworzył drzwi.
– O mój Boże!
Rachael ujrzała nagą dziewczynę przykucniętą żałośnie w brodziku i wtuloną w róg kabiny. Nie wyglądała na więcej niż piętnaście czy szesnaście lat i musiała być aktualną kochanką Erica, trzymaną przezeń w tej posiadłości, jego najnowszą i ostatnią „zdobyczą”. Zasłoniła piersi szczupłymi ramionami bardziej w odruchu strachu i samoobrony niż wstydu. Trzęsła się cała, a oczy miała szeroko rozwarte z przerażenia. Jej twarz pobladła i niezdrowo poszarzała.
Była zapewne całkiem ładna, ale teraz z trudem można to było stwierdzić. Nie z powodu słabo rozświetlonego mroku wewnątrz kabiny, lecz dlatego, że dziewczynę skatowano. Pod prawym okiem miała czarny siniak, który zaczynał nabrzmiewać. Inny ślad po mocnym uderzeniu widniał na prawym policzku i ciągnął się równo od góry do dołu. Z pękniętej górnej wargi sączyła się krew i zbierała na podbródku. Sińce były także na ramionach dziewczyny i na jej lewym udzie.
Benny odwrócił się, zażenowany jej nagością nie mniej niż stanem, w jakim się znajdowała.
Rachael opuściła pistolet i podeszła do otwartych drzwi kabiny.
– Kto cię tak urządził, mała? Kto to zrobił? – spytała, choć wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
Bała się ją usłyszeć, ale jakaś wewnętrzna siła nakazywała jej postawić to pytanie.
Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale nie mogła. Krwawiące usta poruszyły się, ale wydobył się z nich tylko żałosny jęk, który przeszedł w rżenie, gdy ciałem nastolatki znów wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Zresztą nawet gdyby udało jej się wydobyć głos, to i tak zapewne nie odpowiedziałaby logicznie na pytania, gdyż znajdowała się w szoku i była oderwana od rzeczywistości. Sprawiała wrażenie, że tylko częściowo uświadamia sobie obecność Bena i Rachael, a reszta jej uwagi skoncentrowana jest na jakimś strachu, który tkwi w jej wnętrzu. Spojrzała w oczy Rachael, ale tak, jakby jej nie widziała.