Reese obejrzał dokładnie auto i odkrył plamy krwi na tylnym siedzeniu i na wycieraczkach podłogowych.
– Gdzieniegdzie są jeszcze lepkie – powiedział do partnera.
Julio podszedł do bagażnika forda i zobaczył, że jest nie domknięty. W środku było jeszcze więcej krwi, stłuczone okulary słoneczne i… błękitny but damski.
But należał do Ernestiny i Julio poczuł ucisk w piersiach, gdy go ujrzał.
O ile jednak było mu wiadomo, córka Hernandezów nie nosiła okularów. Po chwili przypomniał sobie, że na fotografiach w ich domu widział, że podobne do tych znalezionych w bagażniku miała kelnerka Becky Klienstad, przyjaciółka Ernestiny. Najwyraźniej zatem obie dziewczyny zostały zamordowane i zapakowane do bagażnika. Następnie zwłoki Ernestiny wrzucono do kontenera na śmieci. A co siało się z ciałem Becky?
– Dzwoń po miejscowych – rzekł do Reese’a. – Nadszedł czas, by działać zgodnie z protokołem.
Pierwsza pięćdziesiąt dwie.
Reese Hagerstrom podszedł do ściany, by za pomocą odpowiedniego przycisku uruchomić podnoszone drzwi od garażu. Chciał je otworzyć i wywietrzyć pomieszczenie, w którym unosił się mdły zapach krwi. Drzwi powędrowały do góry i Reese zaczął przetrząsać kąty olbrzymiego garażu. Już po chwili odnalazł zestaw zielonych ubrań szpitalnych i parę antystatycznego obuwia.
– Julio, chodź tu i zobacz!
Julio wciąż jeszcze penetrował wnętrze bagażnika. Nie ważył się niczego dotknąć, by nie zatrzeć cennych śladów, ale miał nadzieję, że może jeszcze wypatrzy coś, co uszło jego uwagi. Po chwili jednak dołączył do Reese’a, stojącego nad zmiętymi w kącie ubraniami.
– Cholera, o co tu chodzi?! – zapytał Hagerstrom.
Julio nie odpowiedział.
– Wieczór zaczął się od jednego zniknięcia zwłok – kontynuował Reese – a teraz mamy już dwa: Lebena i małej Klienstad. Znaleźliśmy natomiast trzecie, których wolelibyśmy nie znaleźć. Jeśli ktoś kolekcjonuje martwe ciała, to dlaczego nie zatrzymał również Ernestiny Hernandez?
Łamiąc sobie głowę nad niezwykłymi odkryciami i nad zaskakującym związkiem między zniknięciem zwłok Lebena a zabójstwem Ernestiny. Julio bezwiednie podciągnął krawat i poprawił spinki u mankietów koszuli. Nawet w największy upał nie zapominał włożyć krawata i koszuli z długim rękawem, tak jak zapominali niektórzy detektywi. Ale przecież detektyw, tak jak duchowny, był reprezentantem świętej sprawy, pracował w służbie boga sprawiedliwości i prawa. Dlatego mniej formalny ubiór Julio uważał za niegodny go, tak jak dżinsy i koszulkę bawełnianą dla księdza odprawiającego mszę.
– Przyjadą? – zapytał Reese’a.
– Tak. A my, gdy tylko wytłumaczymy im o co chodzi, mamy wracać do Placentia.
Julio zamrugał oczami.
– Do Placentia? A po co?
– Gdy byłem w samochodzie, sprawdziłem, czy nie ma dla nas wiadomości. Były. Z centrali. Policja w Placentia znalazła Becky Klienstad.
– Gdzie? Żywą?
– Martwą. W domu Rachael Leben.
Zdumiony Julio powtórzył pytanie, które przed chwilą zadał mu Reese:
– Cholera, o co tu chodzi?
Pierwsza pięćdziesiąt osiem.
Żeby dostać się do Placentia, musieli z Villa Park przejechać przez część Orange, potem przeciąć kawałek Anaheim i wjechać na most Tustin Avenue na rzece Santa Ana, która z powodu suszy była teraz tylko rzeką kurzu. Minęli pola naftowe, gdzie wielkie pompy nad szybami wiertniczymi pracowały niezmordowanie – w górę i w dół – niczym olbrzymie modliszki. Ich kształty nie były obce mieszkańcom tych okolic, a jednak w mroku nocy wyglądały tajemniczo i dodawały złowrogiej ciemności jeszcze jeden niesamowity element.
Placentia była właściwie najspokojniejszym osiedlem w okręgu. Ani biednym, ani bogatym – po prostu wygodnym i zadowalającym mieszkańców, pozbawionym szczególnych wad, ale i większych zalet, z wyjątkiem może jednej: niektóre ulice były tu wysadzane wielkimi dorodnymi palmami daktylowymi. Przy jednej z takich ulic mieszkała Rachael Leben. Długie, zwarte liście wyjątkowo bujnych drzew, zwisające nad zaparkowanymi przed jej domem policyjnymi samochodami, wyglądały w czerwonym świetle migających „kogutów”, jakby stały w płomieniach.
Na progu oczekiwał Julia i Reese’a miejscowy detektyw w mundurze. Nazywał się Orin Mulveck. Był blady, miał niewyraźne spojrzenie i sprawiał takie wrażenie, jakby przed chwilą zobaczył coś, czego w żadnym razie nie chciałby zapamiętać, ale czego nie potrafił zapomnieć.
– Zadzwoniła do nas sąsiadka, która widziała wybiegającego stąd w pośpiechu mężczyznę, co wydało jej się podejrzane. Gdy przyjechaliśmy sprawdzić dom, zastaliśmy drzwi wejściowe szeroko otwarte i zapalone światła.
– Czy pani Leben była w środku?
– Nie.
– A wiecie, gdzie może być teraz?
– Nie. – Mulveck zdjął czapkę i nerwowo mierzwił palcami włosy. – Boże! – szepnął bardziej do siebie niż do Julia i Reese’a. A potem dodał: – Nie. Tu jej nie było. Ale zwłoki znaleźliśmy w jej sypialni.
Wchodząc za Mulveckiem do przytulnego wnętrza, Julio spytał:
– Rebecca Klienstad?
– Tak.
Mulveck poprowadził obu detektywów przez uroczy salon utrzymany w brzoskwiniowych, białych i ciemnoniebieskich barwach, ozdobiony mosiężnymi lampami.
– W jaki sposób zidentyfikowaliście ciało?
– Miała na szyi jeden z tych medalionów z informacjami na wypadek konieczności udzielenia pierwszej pomocy – wyjaśnił Mulveck. – Była uczulona na różne rzeczy, między innymi na penicylinę. Widział pan kiedyś taki medalion? Jest na nim imię, nazwisko, adres i opis choroby. A potem bardzo szybko dotarliśmy do was, bo wprowadziliśmy jej dane do komputera i okazało się, że poszukujecie jej w związku z zamordowaniem tej Hernandez z Santa Ana.
Komputerowy bank danych, służący komisariatom w całym okręgu do wymiany informacji, był w policji stosowany od niedawna. Stanowił naturalną konsekwencję rozwoju komputeryzacji. Dzięki niemu lokalne organy ścigania i biuro szeryfa oszczędzały cenne godziny, a nawet dni, i Julio nie po raz pierwszy dziękował losowi, że pozwolił mu być gliną w erze elektroniki.
– Czy kobietę zamordowano tutaj? – spytał Verdad, omijając tęgiego technika, który zbierał z mebli odciski palców.
– Nie – odpowiedział Mulveck. – Za mało tu krwi. – Szedł za Juliem i wciąż mierzwił sobie włosy. – Zabito ją gdzie indziej… i… i przywieziono tutaj.
– Po co?
– Zaraz pan zobaczy. Ale niech mnie cholera, jeśli odgadnie pan, co to ma znaczyć.
Zaintrygowany tym tajemniczym stwierdzeniem, Julio podążył w kierunku sypialni, a Mulveck za nim. Widok, który ukazał się jego oczom, przyprawił go o mdłości. Przez chwilę nie mógł oddychać.
– O kurwa! – stęknął stojący za nim Reese.
Po obu stronach małżeńskiego łoża paliły się dwie lampy, ale mimo to w rogach sypialni czaiły się długie cienie. Dokładnie nad nim, oświetlone jasnymi snopami światła, wisiało – przybite do ściany – ciało Rebecki Klienstad. Było zupełnie nagie. Przed śmiercią szeroko otwarła usta i – jakby w przewidywaniu tego, co nieuchronne – oczy. Gwoździe wbito po jednym w każdą dłoń, w zgięcia rąk koło łokci i w stopy. Ponadto jeden wielki w gardło. Nie była to klasyczna pozycja ukrzyżowania choćby dlatego, że nogi były nieprzyzwoicie rozwarte, ale zbliżona do niej.
Policyjny fotograf wciąż trzaskał migawką w różnych ujęciach. Wraz z kolejnymi błyskami flesza martwa kobieta zdawała się poruszać, jakby chciała zerwać się z pęt, które przytwierdzały ją do ściany. Oczywiście, było to złudzenie.
Julio nigdy jeszcze nie widział czegoś równie okrutnego. Wyglądało na to, że dziewczynę ukrzyżowano nie – jakby mogło się wydawać – w ślepej furii, lecz z zimną krwią. Ponieważ z ran nie ciekła krew, należało sądzić, że kobieta była już martwa, kiedy ją tu przywieziono. Miała podcięte gardło, i to najwyraźniej stanowiło bezpośrednią przyczynę jej śmierci. Morderca, lub mordercy, musiał poświęcić sporo czasu na znalezienie gwoździ i młotka – które leżały teraz w kącie na podłodze – a następnie, by przyłożyć zwłoki do ściany, przytrzymać je i precyzyjnie wbić w nie ostre gwoździe. Przypuszczalnie głowa denatki opadała w dół, na piersi, a morderca chciał, żeby jej martwe oczy patrzyły prosto na drzwi od sypialni (w przerażającym powitaniu Rachael?), ponieważ przeciągnął pod brodą Rebecki drut, który następnie zaczepił o wbity z tyłu gwóźdź. W ten sposób głowa już nie opadała. Wreszcie za pomocą taśmy samoprzylepnej podtrzymał jej powieki, by się nie zamknęły. Tak więc oczy trupa spoglądały – nie widząc – na każdego, kto wchodził do sypialni.