Ben czuł się dziwnie, kiedy tak kucał wśród oleandrów, ubrany w spodnie od garnituru, kamizelkę, białą koszulę i krawat, teraz już nieco przekrzywiony. Co więcej, uświadomił sobie całą beznadziejność sytuacji. Bał się, że nie sprosta wyzwaniu, które miało nadejść. Zbyt długo pracował już jako pośrednik. W tym czasie stracił formę, im dłużej trwała ucieczka, tym bardziej był zmęczony. Miał trzydzieści siedem lat i ostatni raz uczestniczył w czymś takim jako dwudziestojednoletni chłopak. Teraz wydawało mu się to tak odległe jak mroki paleolitu, choć nadal był sprawny fizycznie, to jednak odczuwał już swój wiek. Oczywiście, Rachael zachwycała się sposobem w jaki załatwił człowieka nazwiskiem Vincent Baresco. Również jego wyczyny samochodowe musiały wywrzeć na niej wrażenie. Benny jednakże wiedział, że nie jest już tak szybki jak przed laty, a ci ludzie w cadillacu, jego bezimienni wrogowie, są śmiertelnie niebezpieczni.
Bał się.
Zastrzelili tamtych gliniarzy z łatwością, z jaką zgniata się nieznośne muchy. Boże!
Jaką tajemnicę dzielili z Rachael? Co mogło być dla nich tak cholernie ważne, że zdolni byli zabić każdego, nawet policjantów, byle tylko sprawa nie wymknęła im się z rąk?
Jeśli przeżyję najbliższą godzinę, pomyślał, dowiem się od niej prawdy w ten czy inny sposób. Niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolę, żeby Rachael nadal odpowiadała mi wymijająco.
Cadillac przejechał wzdłuż domu, warkocząc i poskrzypując. Mężczyzna z wąsami przez chwilę patrzył prosto na Bena – przynajmniej tak to wyglądało. Spoglądał wprost między lekko rozchylone gałęzie oleandrów. Benny chciał się zasłonić, ale wiedział, że najmniejszy ruch w zaroślach może zwrócić ich uwagę. Tak więc odwzajemnił spojrzenie i czekał, aż cadillac zatrzyma się, mężczyźni otworzą drzwi i zaczną strzelać, dziurawiąc liście oleandrów tysiącami pocisków. Ale auto sunęło dalej, mijając dom bezpowrotnie. Patrząc na oddalające się światła, Ben wypuścił z płuc nagromadzone powietrze i wzdrygnął się.
Potem wynurzył się z zarośli i wyszedł na ulice. Stanął przy krawężniku w cieniu wysokiej jacarandy [3] i tak długo wpatrywał się w cadillaca, aż ten, minąwszy dwie przecznice, wspiął się na niewielkie wzgórze i zniknął za nim.
Z oddali wciąż dobiegał jazgot syren, ale już znacznie słabszy. O ile przedtem brzmiały one groźnie, o tyle teraz – żałośnie.
Trzymając w opuszczonej dłoni pistolet Rachael, Benny ruszył truchtem w poszukiwaniu samochodu, który mógłby ukraść.
Tymczasem Rachael przesiadła się na siedzenie kierowcy. Było nie tylko wygodniejsze od ławeczki na bagaż, gdzie musiała siedzieć dotychczas, ale także umożliwiało lepszy kontakt z Sarah Kiel. Następnie zapaliła lampkę nad lusterkiem wstecznym, przekonana, iż dzięki grubej zasłonie drzew światełko nie będzie widoczne z ulicy. Blada księżycowa poświata padała na tablicę rozdzielczą, konsolę, twarz Rachael i nawiedzone oblicze Sarah.
Zmaltretowana dziewczyna wyszła wreszcie ze stanu odrętwienia i mogła odpowiadać na pytania. Kiedy tak trzymała prawą rękę zgiętą i opartą na piersiach jak w geście obronnym, przypominała rannego ptaszka. Spod połamanych paznokci przestała lecieć krew, ale złamany palec wciąż jeszcze puchnął. Lewą dłonią delikatnie zbadała podbite oko, powiodła nią po policzku i pękniętej wardze. Co pewien czas krzywiła się z bólu i cichutko jęczała. Nie odzywała się, ale gdy jej wystraszone oczy napotkały spojrzenie Rachael, pojawił się w nich przebłysk świadomości.
– Skarbie – odezwała się Rachael – już za kilka minut zawieziemy cię do szpitala, dobrze?
Dziewczyna skinęła głową.
– Sarah, czy domyślasz się, kim jestem?
Pokręciła przecząco głową.
– Nazywam się Rachael Leben. Byłam żoną Erica. W oczach nastolatki pojawił się blady strach.
– Nie bój się, mała. Jestem po twojej stronie. Możesz mi wierzyć. Właśnie rozwodziłam się z Erikiem. Wiedziałam wszystko o jego przygodach z małolatami, ale nie dlatego postanowiłam odejść od niego. On był po prostu nienormalny. Pokręcony. A do tego cham. Najpierw lekceważyłam go, a potem zaczęłam się bać. Możesz więc ze mną mówić otwarcie. Masz we mnie przyjaciółkę. Rozumiesz?
Sarah skinęła głową.
Rachael zamilkła, by rozejrzeć się wokół. Z jednej strony miała widok na puste, ciemne okna oraz drzwi na patio, z drugiej zaś – na dziko rosnące drzewa i krzewy przy domu. W samochodzie robiło się coraz bardziej duszno i należałoby otworzyć okno, ale Rachael wolała, by wszystkie pozostały zamknięte. Tak czuła się bezpieczniej. Z tego też powodu zablokowała drzwi od środka.
Potem znów zwróciła się do dziewczyny.
– Powiedz mi, co się stało, mała. Opowiedz o wszystkim – poprosiła.
Sarah chciała coś powiedzieć, ale głos jej się załamał, a ciałem wstrząsnęły dreszcze.
– Spokojnie – rzekła Rachael. – Teraz już jesteś bezpieczna. – Miała nadzieję, że to prawda. – Naprawdę jesteś bezpieczna. Kto cię tak załatwił?
W zimnym świetle palącej się nad wstecznym lusterkiem żaróweczki twarz Sarah była blada jak ściana. Dziewczyna przełknęła ślinę i westchnęła.
– Eric To b…b…był Eric.
Rachael wiedziała, że taka właśnie będzie odpowiedź, a jednak gdy ją usłyszała, coś zmroziło ją do szpiku kości i na chwilę odebrało jej mowę. Wreszcie odezwała się.
– Kiedy? Kiedy to się stało?
– To było… pół godziny po północy.
– Wielkie nieba! My przyjechaliśmy w niecałą godzinę później. Eric musiał zmyć się tuż przed nami.
Od czasu kiedy opuściła kostnicę, Rachael wciąż miała nadzieję, że zdoła dogonić Erica. Powinna więc teraz odczuć zadowolenie, że depczą mu po piętach. Ale tylko serce zabiło jej mocniej ze strachu, a w piersi zabrakło tchu. W tę ciepłą pustynną noc minęli się w czasie o kilkanaście zaledwie minut…
– Zadzwonił do drzwi, otworzyłam, a wtedy on… on mnie zaczął bić. – Sarah ostrożnie dotknęła podbitego oka, które tak już spuchło, że dziewczyna prawie na nie nie widziała. – Upadłam na ziemię, a on kopnął mnie dwa razy w nogi…
Rachael przypomniała sobie brzydkie sińce na udach Sarah.
– …zaczął ciągnąć za włosy…
Rachael ujęła lewą dłoń dziewczyny i przytrzymała.
– …zawlókł mnie do łazienki…
– Mów dalej – poprosiła Rachael.
– …potem zerwał ze mnie piżamę i znów zaczął szarpać mnie za włosy i bić… bić… walić pięściami…
– Czy przedtem też cię bijał?
– N…n…nie. To znaczy… parę razy trzepnął mnie. Ale to były drobne sprzeczki. To wszystko. A teraz… zachowywał się jak dzika bestia… I pałał straszną nienawiścią.
– Czy coś mówił?
– Niewiele. Wyzywał mnie. Oczywiście, bardzo brzydko mnie wyzywał. A jego głos był taki… śmieszny, bełkotliwy…
– Jak wyglądał?
– O Boże…
– Opowiedz, proszę.
– Nie miał paru zębów. I cały był posiniaczony. Wyglądał okropnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Miał szarą skórę.
– A jego głowa…?
Sarah zacisnęła palce wokół dłoni Rachael.
– Miał zupełnie szarą twarz… szarą jak popiół.
– A co z jego głową? – dopytywała się kobieta.
– Na głowie miał włóczkową czapkę podobną do narciarskiej. Nasunął ją głęboko na uszy. Kiedy zaczął mnie bić, a ja próbowałam się bronić… czapka mu spadła.