Выбрать главу

– Jakiego domku?

– Nie zna pani jego domku w górach nad jeziorem Arrowhead?

– Nie – odrzekła Rachael.

– On nie znajduje się dokładnie nad samym jeziorem, lecz wyżej, na stoku. Zabrał mnie tam kiedyś. Należy do niego kilka hektarów lasu i ten miły domek…

Ktoś zastukał w szybę. Obie kobiety krzyknęły przestraszone.

To był tylko Benny. Otworzył drzwiczki od strony Rachael i powiedział:

– Wychodź. Zdobyłem dla nas nowe cztery kółka. Szary subaru – nie będzie się tak cholernie rzucał w oczy jak ta bryka.

Rachael znieruchomiała, wstrzymując oddech i starając się opanować przyspieszone bicie serca. Poczuła się tak, jak gdyby obie z Sarah były dziewczynkami, które siedzą przy ognisku, opowiadając sobie historie o duchach, żeby straszyć się wzajemnie. I faktycznie udało im się to. Niewiarygodne, ale przez chwilę Rachael była przekonana, że w szybę mercedesa puka suchy palec kościotrupa.

12

Sharp

Julio nie darzył sympatią Ansona Sharpa już od pierwszej chwili, kiedy go zobaczył. Z minuty na minutę jego niechęć do tego człowieka rosła.

Sharp wszedł do domu Rachael Leben w Placentia dumnym krokiem i zadzierając nosa, jakby na widok legitymacji DSA [4] wszyscy zwyczajni policjanci mieli padać na kolana i składać hołd agentowi federalnemu tak wysokiego szczebla. Rzucił okiem na ukrzyżowaną na ścianie Becky Klienstad, pokręcił głową i rzekł:

– Przykre. To była niezła lalunia, prawda?

Z apodyktyczną werwą, nastawioną na obrażanie ludzi, butnie stwierdził, że zabójstwa dokonane na pannach Hernandez oraz Klienstad są częścią niezwykle delikatnej sprawy prowadzonej na szczeblu centralnym. Przyczyn nie może – albo nie chce – wyjawić, oznajmia jedynie, że lokalna policja zostaje z niej wyłączona. Następnie zadawał pytania i żądał na nie odpowiedzi, sam zaś nie wyjaśniał nic. Był to wysoki mężczyzna, wyższy niż Reese, o klatce piersiowej i ramionach, które sprawiały wrażenie, jakby zostały wyciosane z olbrzymich bel drewna. Kark tego człowieka grubością nie ustępował przekrojowi czaszki. W przeciwieństwie do Reese’a, Sharpa bawiło wykorzystywanie swych rozmiarów do upokarzania ludzi. Miał nawet zwyczaj stawania bardzo blisko drugiego człowieka, kiedy do niego mówił, świadomie naruszając obszar jego prywatności. Górował wtedy nad swym rozmówcą i patrzył na niego z wysoka, uśmiechając się dwuznacznie, czym oczywiście denerwował przeciwnika. Twarz miał przystojną – i zdawał się pysznić z tego powodu – okoloną modnie przystrzyżonymi blond włosami. Jego jasne jak klejnoty zielone oczy mówiły: „Jestem lepszy od was, mądrzejszy od was, sprytniejszy od was i nikt nie będzie lepszy ode mnie”.

Sharp nakazał Orinowi Mulveckowi oraz pozostałym oficerom policji w Placentia, żeby opuścili posiadłość pani Leben i natychmiast odstąpili od prowadzenia niniejszej sprawy.

– Wszystkie zebrane przez panów dowody rzeczowe, zrobione na miejscu zdjęcia i notatki mają być natychmiast przekazane mojej ekipie. Proszę zostawić nam do pełnej dyspozycji dwóch funkcjonariuszy z radiowozem. Niech czekają na nas przed domem – oznajmił.

Oczywiście, Orin Mulveck nie był z powodu obecności Sharpa szczęśliwszy niż Julio i Reese. Mulveck i jego ludzie zostali zredukowani do roli chłopców na posyłki szanownego pana agenta federalnego. Nie podobało się to żadnemu z nich. Poczuliby się znacznie mniej obrażeni, gdyby Sharp zachował się wobec nich z większym taktem… Cholera, gdyby Sharp w ogóle okazał choć odrobinę taktu!

– Pańskie polecenia muszę skonsultować z moim szefem – powiedział Mulveck.

– Proszę bardzo – odrzekł Sharp. – A tymczasem niech pan zabierze stąd swoich ludzi. I zabraniam panom komukolwiek opowiadać o tym, coście tu widzieli. Jasne?

– Skonsultuję to ze swoim szefem – powtórzył Mulveck.

Twarz poczerwieniała mu, a gdy odchodził, poczuł na skroniach pulsowanie.

Razem z Sharpem przyjechało dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach. Żaden z nich nie był tak dobrze zbudowany jak ich przełożony, ale obaj zachowywali się z nie mniejszą pewnością siebie i chłodem. Stali w sypialni po obu stronach otwartych drzwi, niczym strażnicy, i wpatrywali się w Julia i Reese’a z nie ukrywaną podejrzliwością.

Julio nigdy przedtem nie miał do czynienia z ludźmi DSA. Czasami pracował z agentami FBI, ale tamci byli zupełni inni i zachowaniem bardziej przypominali policjantów. Ci zaś obnosili się ze swoim elitaryzmem, jakby inni ludzie byli gorsi.

– Wiem, kim jesteście, panowie – powiedział Sharp do Julia i Reese’a – i jaką macie opinię. Jesteście wytrwali w tropieniu przestępców niczym psy myśliwskie. Nigdy nie pozostawiacie nie dokończonych spraw. To godne uznania. Ale nie w tym wypadku. Przykro mi, ale musicie zacisnąć zęby i odmaszerować. To wszystko, co mam panom do powiedzenia. Czy się rozumiemy?

– Właściwie to nasza sprawa – zaczął sztywno Verdad. – Zaczęła się na naszym terenie i my odebraliśmy pierwszy telefon.

Sharp zmarszczył brwi.

– Powiedziałem, że dla was ta sprawa jest zakończona. Macie się wynosić. Jeśli zaś chodzi o wasz wydział, to nie ma już w nim papierów, które upoważniałyby was do prowadzenia śledztwa. Wszystkie dokumenty dotyczące Hernandez, Klienstad i Lebena zostały przekazane nam. U was nie ma po nich śladu. Teraz my się wszystkim zajmujemy, w tej chwili właśnie jedzie tu z Los Angeles ekipa naszych specjalistów. Wasza pomoc nie jest nam potrzebna w żadnym zakresie. Comprende, amigo? Słuchajcie, poruczniku Verdad, nie macie tu czego szukać. Jeśli mi pan nie wierzy, proszę sprawdzić to u przełożonych.

– Nie podoba mi się pańskie zachowanie – powiedział Julio.

– Wcale nie musi się panu podobać – odparł Sharp.

Julio ujechał tylko dwie przecznice od domu Rachael Leben, kiedy musiał skręcić do krawężnika i zatrzymać się. Gwałtownie przełożył rączkę automatycznej skrzyni biegów do pozycji parkowania i krzyknął:

– Cholera! Ten Sharp zadziera nosa, jakby był prezydentem jeszcze trochę, a będzie wymagał, żeby go podcierać!

Reese w ciągu dziesięciu lat pracy z Juliem nigdy nie widział, żeby jego partner był tak zdenerwowany, wprost opętany złością, jak teraz. Jego oczy pałały nienawiścią do agenta DSA. Na prawym policzku Verdada pojawił się nerwowy tik i naraz zaczęła mu drgać cała połowa twarzy. Julio zacisnął szczęki, aż na szyi wystąpiły żyły. Sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę kogoś rozedrzeć. Reese pomyślał, że gdyby Julio był postacią z filmów rysunkowych, to w tej chwili z uszu buchałyby mu obłoki dymu.

– To sukinsyn – przyznał Hagerstrom. – Ale sukinsyn, który ma władzę i układy.

– Zachowuje się jakby był w oddziale szturmowym.

– Myślę, że na tym polega jego praca.

– Ale on teraz wykonuje naszą pracę.

– Daj spokój – uspokajał Reese.

– Nie mogę.

– Daj spokój.

Julio pokręcił głową.

– Nie. To szczególna sprawa. Czuję się zobowiązany wobec tej młodej Hernandez. Nie proś bym ci to bliżej wyjaśnił. Chyba na starość robię się sentymentalny. W końcu, gdyby to była zwykła sprawa, zabójstwo jak większość innych, dałbym spokój bez wahania. Naprawdę. Ale to jest sprawa szczególna.

Reese westchnął. Prawie każda sprawa była dla Julia szczególna. Ten niewysoki, mały jak na policjanta, mężczyzna był wyjątkowo zaangażowany w swoją pracę. Zawsze w sytuacjach, gdy inny detektyw już dawno by się poddał, znajdował wytłumaczenie dla swego uporu w badaniu sprawy. Gdy w powszechnej opinii była już ona beznadziejna albo zanadto się ciągnęła i można było spokojnie przerzucić się na następną, Julio mawiał: „Reese, mam specjalne zobowiązanie wobec ofiary. Był taki młody, jeszcze nie zaznał życia, to nie fair. Nie mogę tego tak zostawić”. A czasami uzasadniał: „Reese, to dla mnie sprawa osobista, szczególna sprawa. Ofiarą był starszy, bezbronny człowiek. Jeśli nie będziemy się staranniej zajmować bezpieczeństwem staruszków, to będzie znaczyło, że żyjemy w chorym społeczeństwie. Nie mogę tego tak zostawić, Reese”. Kiedy indziej sprawa była dla Julia szczególna, bo ofiara odznaczała się wyjątkową urodą i uważał, że to niesprawiedliwe, by taka piękność odchodziła ze świata, a jej zabójca pozostawał na wolności. Nie mógł więc tego tak zostawić. Podobnie jak nie potrafił zostawić nie rozwiązanej sprawy zabójstwa kogoś bardzo brzydkiego, jakby śmierć była dodatkowym pokrzywdzeniem przez życie, z czym Julio też nie mógł się pogodzić. Reese podejrzewał, że tym razem Julio miał szczególne zobowiązania wobec ofiary, gdyż jej imię kojarzyło mu się z imieniem tragicznie zmarłego małego braciszka. Ażeby wywołać u Julia stan żarliwego zaangażowania, nie trzeba było wiele. Rzecz bowiem w tym, że miał on olbrzymi zasób współczucia i zrozumienia dla drugiego człowieka, co jemu samemu groziło utonięciem w ludzkich problemach.

вернуться

[4] DSA (Defence Security Agency) – fikcyjna agencja bezpieczeństwa państwowego (przyp. tłum).