Выбрать главу

– I to jeszcze jak! Dziwię się, że wielbłądy tyle wytrzymują!

Rachael usiadła ciężko, jakby czymś przytłoczona, po drugiej stronie stolika, otworzyła colę i rzekła:

– No i…?

– No i co?

– Nie zamierzasz już pytać?

Benny ziewnął. Nie chciał jej obrazić ani zdenerwować, ale po prostu w tej chwili bardziej zależało mu na tym, żeby się przespać, niż dowiedzieć prawdy.

– O co?

– O to, o co pytałeś przez całą noc.

– Dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że nie otrzymam żadnych odpowiedzi.

– Teraz otrzymasz. Teraz i tak już nie ma innego wyjścia.

Spojrzała na niego z takim smutkiem, że przeniknęło go lodowate przeczucie śmierci aż do szpiku kości. Zastanowił się, czy nie było głupie z jego strony pakować się w coś takiego, nawet jeśli miał pomóc kobiecie, którą kochał. Patrzyła na niego, jakby już był martwy, jakby oboje byli już martwi.

– Skoro jesteś gotowa wszystko powiedzieć – odezwał się – to nie muszę pytać.

– Tylko zachowaj spokój i rozsądek. To, co usłyszysz, może ci się wydać niewiarygodne… przedziwne…

Benny łyknął dietetycznej coli i spytał:

– Masz na myśli śmierć Erica i jego powrót?

Rachael aż podskoczyła ze zdziwienia i – otwierając szeroko oczy – chciała coś rzec, lecz głos uwiązł jej w gardle.

Ben jeszcze nigdy w życiu nie wywołał u nikogo takiego osłupienia i bardzo mu się to spodobało.

Wreszcie Rachael wyjąkała:

– Ale… skąd… kiedy się… co…

– Skąd wiem to, co wiem? Kiedy się domyśliłem? Co mnie naprowadziło…?

Przytaknęła ruchem głowy.

– Cholera – powiedział Benny. – Jeśli ktoś chciałby ukraść ciało Erica, to na pewno przyjechałby do kostnicy własnym samochodem, by móc je zabrać, i nie zabijałby żadnej kobiety dla jej auta. No i te pomięte ubrania szpitalne w garażu w Villa Park. Poza tym wczoraj wieczorem, kiedy do ciebie przyjechałem, zauważyłem, że jesteś śmiertelnie wystraszona, a nie lękasz się byle czego. Jesteś bardzo pewną siebie, rzeczową kobietą, która nie ulega nastrojom. W gruncie rzeczy nigdy jeszcze nie widziałem, żebyś tak się czegoś bała, chyba że… Erica.

– On naprawdę zginął, przejechany przez śmieciarkę, wiesz przecież. To nieprawda, że źle postawiono diagnozę.

Pragnienie snu nieco osłabło i Benny rzekł:

– Eric był geniuszem, jeśli chodzi o inżynierię genetyczną. Na tym przecież zbił majątek. Miał obsesję na punkcie zachowania młodości. Domyślam się, że odkrył sposób eliminowania genów odpowiedzialnych za starzenie się, prowadzących do śmierci organizmu. Albo też wyprodukował sztuczny gen szybkiego zdrowienia, powstrzymujący rozpad komórek i dający… nieśmiertelność.

– Wciąż mnie zadziwiasz – powiedziała Rachael.

– Taki już jestem.

Zmęczenie Rachael ustąpiło nerwowemu podnieceniu. Nie mogła zachować spokoju. Wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju.

Benny wciąż siedział i pił colę drobnymi łyczkami. Przez całą noc Rachael go zdumiewała. Teraz nadeszła pora rewanżu.

Jej słabiutki głos zabarwiony był zgrozą i rezygnacją.

– Gdy Geneplan opatentował pierwszy, szalenie zyskowny sztuczny mikroorganizm, Eric mógł sprzedać publicznie trzydzieści procent swojego kapitału akcyjnego i przez noc zyskać na tym sto milionów.

– Sto milionów? O Jezu!

– Dwóch jego wspólników i trzech członków personelu naukowego, którzy również mieli swoje udziały w Geneplan, bardzo chcieli, by to zrobił. Im również zależało na szybkim zrobieniu kasy. Wszyscy, z wyjątkiem Vincenta Baresco, skłaniali się ku temu złotemu interesowi. Ale Eric odmówił.

– Baresco – powiedział Benny. – Facet, który mierzył do nas z pistoletu, facet, którego załatwiłem tej nocy w biurze Erica. To jego wspólnik?

– Doktor Baresco – poprawiła go Rachael – należał do najściślejszego grona personelu naukowego. Jako jeden z nielicznych wie wszystko o projekcie „Wildcard”. Tylko sześć osób zna szczegóły. Ja jestem siódma. Eric uwielbiał chełpić się przede mną swoimi dokonaniami. Ale mniejsza z tym! Baresco stanął po stronie Erica. Nie chciał, by akcje Geneplan zostały sprzedane publicznie. Przekonał do tego pozostałych udziałowców. Chodziło o to, żeby nie musieli liczyć się z niczyją opinią, żeby mogli wydawać pieniądze na ryzykowne projekty bez potrzeby tłumaczenia się ze swych decyzji.

– Na przykład na badania nad nieśmiertelnością lub czymś w tym rodzaju?

– Nie wierzyli, że uda im się osiągnąć pełną nieśmiertelność, ale przynajmniej długowieczność, możliwość regeneracji organizmu. Wymagało to olbrzymich nakładów finansowych, a drobni udziałowcy woleliby widzieć pieniądze w postaci swoich dywidend. Eric i reszta i tak bogacili się na skromnym procencie z zysków firmy, który dzielili między sobą. Nie zależało im rozpaczliwie na kapitale, który uzyskaliby z publicznej sprzedaży udziałów.

– Regeneracja – powtórzył Benny w zamyśleniu.

Rachael zatrzymała się przy oknie, ostrożnie odsunęła zasłonę i wyjrzała na pogrążony w mroku parking hotelowy.

– Bóg jeden wie – powiedziała. – Nie jestem specjalistką od DNA, ale… no cóż, mieli nadzieję, że stworzą łagodny rodzaj wirusa, który spełniałby funkcję nośnika nowego materiału genetycznego do komórek organizmu. Tam umieszczałby go w łańcuchach chromosomów. Pomyśl o wirusie jako o czymś na kształt żywego skalpela, który dokonuje operacji na genach. Ponieważ jest mikroskopijnych rozmiarów, może wykonywać tak precyzyjne zabiegi chirurgiczne, do jakich nie jest zdolny normalny skalpel. Można mu kazać, by wyszukiwał pewne odcinki łańcucha chromosomów i przyłączał się do nich, niszcząc na miejscu stare geny lub zaszczepiając nowe.

– I oni odkryli coś takiego?!

– Tak. Następnie musieli stwierdzić, które geny odpowiadają za starzenie się organizmu, by móc je wyeliminować. W tym celu należało uzyskać sztuczny twór genetyczny, który wirus miał przenieść do komórek. Przeznaczeniem tych nowych genów było zatrzymanie procesu starzenia oraz „podkręcenie” do maksimum naturalnego systemu immunologicznego organizmu. To zaś mieli osiągnąć przez pobudzanie go do produkcji większych ilości interferonu oraz innych substancji leczniczych. Nadążasz za mną?

– Chyba tak.

– Wierzyli nawet w to, że zapewnią organizmowi ludzkiemu zdolność regenerowania zniszczonej tkanki, kości oraz narządów wewnętrznych.

Rachael, która wciąż patrzyła w noc, nagle pobladła. Nie dlatego, że dostrzegła coś strasznego, ale ponieważ zdała sobie sprawę, jakie to tajemnice odsłania przed Benem. Po chwili mówiła dalej:

– Wszystkie patenty przynosiły im mnóstwo pieniędzy. Bóg raczy wiedzieć, ile milionów wydali, zlecając większość prac zespołom genetyków spoza kompanii, dzieląc je w dodatku na fragmentaryczne i na tyle szczegółowe zadania, by nikt nie zorientował się, jaki jest cel ich działań. Prace te można przyrównać do projektu „Manhattan”, finansowanego z prywatnych źródeł, choć, kto wie, czy oni nie trzymali wszystkiego w jeszcze ściślejszej tajemnicy niż prowadzący badania nad konstrukcją bomby atomowej.

– W tajemnicy, bo… gdyby im się udało, to chcieli zachować dla siebie dobrodziejstwo przedłużonego życia?

– Częściowo tak. – Rachael opuściła zasłonę i odwróciła się od okna. – A teraz pomyśl, jaką władzę mieliby w swoich rękach, gdyby dobrodziejstwo to było tylko ich udziałem i wybranych przez nich ludzi. Mogliby przecież stworzyć elitarną rasę długowiecznych panów, posłusznych im jako dawcom przedłużonego życia. Groźba utraty przywileju stanowiłaby wystarczającą gwarancję lojalności. Kiedy słuchałam, jak Eric o tym opowiadał, wydawało mi się to nonsensownym bajdurzeniem, czystą iluzją, chociaż wiedziałam, że jest geniuszem w swojej dziedzinie.