– A jeśli nie dadzą rady? Nie mogę liczyć wyłącznie na to, że im się powiedzie. Istnieje groźba, że Eric znajdzie mnie, zanim oni znajdą jego. Tu chodzi o moje życie i w tej sprawie nie ufam nikomu, tylko sobie.
– No i mnie – dodał Ben.
– Tak, tobie również, Benny.
Podszedł do łóżka i usiadł koło niej.
– Tak więc… prowadzimy pościg za nieboszczykiem.
– Tak.
– Ale teraz należy nam się trochę odpoczynku.
– Jestem wykończona – przyznała Rachael.
– A dokąd jedziemy jutro?
– Sarah wspomniała o domku Erica w górach, koło jeziora Arrowhead, gdzieś na odludziu. Tego mu właśnie teraz trzeba. Przez najbliższe dni postępować będzie u niego proces regeneracji.
Ben westchnął.
– Tak. Myślę, że w takim właśnie miejscu będziemy mogli go znaleźć.
– Nie musisz ze mną jechać.
– Ale chcę…
– Nie musisz!
– Wiem.
Pocałowała go lekko w policzek. Choć była zmęczona, spocona i rozczochrana, choć policzki miała zapadłe, a oczy przekrwione, dla niego wyglądała ślicznie. Nigdy nie była mu tak bliska. Wspólne ryzykowanie życia zawsze stwarza między ludźmi specjalny rodzaj więzi, zbliża ich do siebie jeszcze bardziej, choćby już przedtem byli sobie drodzy. Benny znał to jako weteran wojny w Zielonym Piekle.
Rachael odezwała się łagodnym głosem:
– Chodźmy wreszcie spać, Benny.
– Słusznie – przytaknął.
Ale zanim się położył i zgasił światło, musiał jeszcze wyjąć magazynek combat magnum – broni, którą odebrał kilka godzin wcześniej Vincentowi Baresco. Policzył pozostałe naboje. Trzy sztuki. Połowę magazynka Baresco zużył w biurze Erica, strzelając w ciemności na oślep, kiedy Ben go zaatakował. Trzy naboje. To niedużo. Za mało, by czuć się bezpiecznym. I nie wystarczy świadomość, że Rachael miała swoją trzydziestkędwójkę. Ile potrzeba kul, by zatrzymać żywego trupa? Ben położył rewolwer na szafce nocnej, w zasięgu ręki, po czym przykrył go dłonią, na wypadek gdyby w ciągu nocy – lub tego, co jeszcze z nocy zostało – musiał się bronić.
Rano trzeba będzie kupić pudełko amunicji. Dwa pudełka.
14
Kiedy ukrzyżowane ciało Rebeki Klienstad zdjęto ze ściany, Anson Sharp zostawił w domu Rachael Leben w Placentia dwóch ludzi. Dwóch kolejnych ulokował przed domem jej męża w Villa Park i jeszcze kilku w biurowcu Geneplan. Następnie agent DSA wraz z dwoma współpracownikami poleciał śmigłowcem do stylowego, acz plugawego miłosnego gniazdka Erica w Palm Springs. Ciął mroczne niebo nad pustynią z dużą szybkością i na niewielkiej wysokości. Potem kazał pilotowi wylądować na placu parkingowym jakiegoś banku w pobliżu Palm Canyon Drive. Tam czekał na nich rządowy samochód na cywilnych numerach. Ostro wirujące skrzydła cięły gorące pustynne powietrze na grube plastry, które następnie spadały na ramiona Sharpa, gdy ten schylony zbliżał się do pojazdu.
Pięć minut później zajechali pod dom, w którym doktor Leben trzymał swoje stadko nastolatek. Sharp nie zdziwił się, gdy zastał frontowe drzwi otwarte na oścież. Dwukrotnie zadzwonił, ale nikt nie odpowiedział. Wyjął więc służbowy rewolwer typu Smith & Wesson Chiefs Special i ruszył przed siebie. Szukał Sarah Kiel, która – zgodnie z najświeższymi meldunkami na temat Lebena – miała być jego ostatnią zdobyczą.
DSA wiedziała o lubieżności Lebena, ponieważ wiedziała wszystko o ludziach zajmujących się ściśle tajnymi kontraktami dla Pentagonu. Tacy cywile jak Leben zdawali się nie rozumieć tej prostej prawdy, że z chwilą gdy przyjęli pieniądze od Pentagonu i zaczęli wykonywać poufne zadania, kończyła się dla nich prywatność. Sharp więc wiedział wszystko o fascynacjach Lebena sztuką nowoczesną, nowoczesnym wystrojem wnętrz i takąż architekturą, znał szczegóły dotyczące małżeńskich problemów Erica, miał informacje na temat jego ulubionych potraw, muzyki i rodzaju noszonej bielizny. I oczywiście orientował się świetnie w sprawach nastolatek Lebena, gdyż metody szantażu, którymi się posługiwał, służyły bezpieczeństwu państwowemu.
Gdy Sharp wszedł do kuchni i ujrzał obraz zniszczenia, zwłaszcza zaś gdy dostrzegł wbite w ścianę noże, wiedział, że nie odnajdzie Sarah Kiel żywej. Pomyślał, że na pewno jest ukrzyżowana w sąsiednim pokoju, może nawet przygwożdżona do sufitu. Albo szaleniec porąbał ją na kawałki i porozwieszał na kablu telefonicznym niczym krwawe, nowoczesne dzieło sztuki. Mógł również wymyślić jeszcze gorsze rzeczy. Tu było wszystko możliwe, absolutnie wszystko.
Niesamowite.
Gosser i Peake, dwaj młodzi współpracownicy Sharpa, byli wytrąceni z równowagi spustoszeniem zastanym w kuchni, które wyglądało na dzieło jakiegoś psychopaty. Ich szarże były na tyle wysokie, a sprawa na tyle poważna, że wiedzieli to samo co Sharp. Obu agentów poinformowano, że ścigają żywego trupa, który wstał ze stołu do sekcji zwłok i w skradzionym uniformie lekarskim uciekł z kostnicy. Powiedziano im też, że wpółobłąkany Eric Leben zamordował dwie kobiety, by odebrać im samochód. Dlatego obaj agenci trzymali swe pistolety w pogotowiu równie mocno jak ich szef.
Oczywiście, DSA miała pełną świadomość tego, jaka jest natura prac, które Geneplan wykonuje dla rządu. Chodziło o badania nad nowym rodzajem broni biologicznej, o stworzenie sztucznego, zabójczego wirusa. Ale agencja wiedziała też o innych pracach prowadzonych przez korporację, z projektem „Wildcard” włącznie. Leben i jego współpracownicy łudzili się tylko, że ta tajemnica należy wyłącznie do nich. Nie zdawali sobie sprawy, że wśród nich przebywają agenci federalni i kapusie. Byli też nieświadomi tego, jak szybko rządowe komputery wyciągają odpowiednie wnioski co do ich zamiarów jedynie na podstawie obserwacji fragmentarycznego materiału, który rozdzielany był między inne laboratoria.
Cywile tacy jak Leben nie potrafili zrozumieć, że jeśli robisz interesy z Wujkiem Samem i chciwie bierzesz jego pieniądze, nie możesz sprzedać tylko kawałka swej duszy. Musisz sprzedać ją całą.
Anson Sharp z reguły dobrze się bawił, uświadamiając te rzeczy ludziom pokroju Erica Lebena. Myślą, że są grubymi rybami, ale zapominają, że nawet grube ryby są zjadane przez jeszcze grubsze ryby i że najgrubszą rybą w oceanie amerykańskim jest wieloryb zwany Waszyngtonem. Sharp uwielbiał patrzeć na ludzi w chwili, gdy sobie to uzmysławiali. Rozkoszował się widokiem zarozumiałych ważniaków, którzy zaczynali się pocić i trząść. Zwykle próbowali dać Sharpowi łapówkę albo dyskutować z nim. Czasami prosili o litość, ale – oczywiście – nie mógł im popuścić. Zresztą nawet gdyby mógł, nie zrobiłby tego, bo lubił, jak się przed nim płaszczyli.
Pozwolono zatem, by doktor Eric Leben i sześciu jego bliskich współpracowników bez przeszkód kontynuowali swe rewolucjonizujące naukę badania nad długowiecznością. Gdyby istotnie udało im się rozwiązać wszystkie problemy i osiągnąć sukces, wtedy do akcji miał się włączyć rząd i – w ten lub inny sposób – przejąć dokumentację, motywując to po prostu względami bezpieczeństwa państwowego.
A ten Leben wszystko popsuł! Niedopracowane metody zastosował wobec siebie samego, a potem przez przypadek wypróbował, jak to działa, wpadając pod tę cholerną śmieciarkę. Nikt nie mógł przewidzieć takiego biegu wydarzeń. Facet wydawał się zbyt cwany, żeby ryzykować własne zdrowie i życie.
Gosser spojrzał na potłuczoną porcelanę i rozdeptane na podłodze resztki jedzenia, po czym zmarszczył swą delikatną, chłopięcą twarz i rzekł:
– To naprawdę szaleniec.
– Zupełnie, jakby tędy przeszło stado dzikich zwierząt – powiedział Peake, również chmurząc czoło.
Sharp wyprowadził ich z kuchni. Przeszli przez pozostałe pomieszczenia, aż znaleźli się w sąsiadującej z łazienką sypialni. Tu wyrządzono jeszcze więcej szkód, gdzieniegdzie znajdowały się nawet ślady krwi. Ich uwagę przykuły zwłaszcza odciski dłoni widoczne na ścianie. Była to zapewne dłoń Erica: dowód, że – choć to niebywałe – nieboszczyk naprawdę ożył.