Andy Williams śpiewał Moon River.
Krzywiąc z bólu twarz, weszła do gorącej kąpieli i usiadła, a woda zakryła większą część wypukłości jej piersi. Z początku szczypała ją skóra, potem przyzwyczaiła się do temperatury. Gorąca woda działała kojąco, przenikała do wnętrza jej kości i w końcu Rachael pozbyła się tego chłodu, który dręczył ją już od ośmiu prawie godzin, od chwili kiedy Eric wyskoczył wprost pod nadjeżdżającą ciężarówkę.
Odgryzła kawałek czekolady i trzymała go w ustach tak długo, aż się powoli rozpuścił.
Starała się nie myśleć. Próbowała skupić się wyłącznie na nie angażującej umysłu przyjemności kąpieli w gorącej wodzie. Chciała pozostać bierna i tylko czuć, że istnieje.
Oparła się plecami o ściankę wanny, rozkoszowała smakiem czekolady i zapachem jaśminu, który unosił się wraz z parą wodną. Po upływie kilku minut otworzyła oczy i z zimnej jak lód buteleczki nalała sobie do kieliszka szampana. Jego gorzki smak był wspaniałym uzupełnieniem słodyczy, którą wciąż miała na języku, oraz głosu Sinatry, nucącego nostalgiczne, łzawo-melancholijne strofy It Was a Very Good Year.
Ten relaksujący rytuał stanowił dla Rachael ważną, może nawet najważniejszą, część dnia. Czasami zamiast czekolady ułamywała sobie kawałek ostrego sera, a szampana zastępowała kieliszkiem Chardonnaya. Nierzadko zadowalała się garścią orzeszków ziemnych, które kupowała w ekskluzywnym sklepie w Costa Mesa, i butelką mocno schłodzonego piwa marki Heineken lub Beck’s. Niezależnie jednak od tego, na co miała danego dnia ochotę, zawsze spożywała to powoli, po kawałku, małymi łyczkami, delektując się swoimi przysmakami, rozkoszując się ich smakiem, zapachem i wyglądem.
Była kobietą, która lubiła czerpać przyjemności z dnia powszedniego.
Benny Shadway, mężczyzna, którego Eric uważał za kochanka Rachael, twierdził, że w zasadzie istnieją cztery rodzaje ludzi: żyjący przeszłością, teraźniejszością, przyszłością oraz niezdecydowani. Ci żyjący przyszłością nie dbają o sprawy doczesne, nie interesują się też tym, co minęło. Martwią się za to o dzień jutrzejszy, antycypują problemy i katastrofy, które mogłyby się na nich zwalić, chociaż niektórzy z nich to bardziej niezaradni marzyciele niż pesymiści. Wyglądają tego, co przyniesie przyszłość, gdyż są bezpodstawnie przekonani, że już wkrótce los się do nich uśmiechnie, bo tak być powinno. Zdarzają się wśród nich tytani pracy, urodzeni po to, by wyznaczać sobie wciąż nowe cele i osiągać je, ludzie, którzy wierzą, iż przyszłość oraz szansa na sukces to jedno i to samo.
Do nich zaliczał się Eric. Wciąż rozważał jakieś problemy i wynajdywał sobie różne zadania i wyzwania. Absolutnie nudziła go przeszłość, a gdy czasami miał do czynienia ze sprawami dnia codziennego, tracił cierpliwość.
Z kolei ludzie żyjący teraźniejszością przeznaczają większość swojej energii i zainteresowań na radości i smutki chwili. Niektórzy z nich to zwykli próżniacy, zbyt leniwi, by pomyśleć o jutrze, a co dopiero, by zaplanować przyszłość. Nieszczęścia często ich zaskakują, gdyż mają trudności ze zrozumieniem, iż sukces nie trwa wiecznie. A doznawszy niepowodzenia, zwykle wpadają w czarną rozpacz, ponieważ nie są zdolni do podjęcia działań, które kiedyś, w przyszłości, uwolniłyby ich od trosk. Jednakże według tej klasyfikacji istniał jeszcze drugi typ ludzi żyjących teraźniejszością – pracusie, którzy byli niezwykle wydajni, uczciwie wykonywali swoją robotę i dochodzili w niej do mistrzostwa. Człowiekiem tego pokroju mógł być na przykład stolarz wykonujący meble artystyczne i dbający o swą markę. Taki nie będzie niecierpliwie wyglądał ostatecznego zmontowania wszystkich elementów, ale całkowicie i z lubością poświęci się precyzyjnemu formowaniu oraz wykańczaniu każdej drewnianej nogi lub poręczy krzesła, frontowej części szuflady, każdej gałki czy framugi drzwi w chińskiej altanie. Największą satysfakcję czerpać będzie z samego procesu tworzenia, nie zaś z jego rezultatów.
Zgodnie z tym, co twierdził Benny, ludzie żyjący teraźniejszością łatwiej niż inni znajdują proste rozwiązania różnych problemów, gdyż nie roztrząsają tego, co było lub może nadejść, lecz myślą wyłącznie o tym, co jest w danej chwili. Oni również najbardziej reagują na doznania zmysłowe i „chwytając dzień”, mają przeważnie więcej przyjemności i radości z życia niż osobnicy zorientowani na przeszłość lub przyszłość.
– Należysz do najlepszej podgrupy ludzi żyjących teraźniejszością – powiedział kiedyś Benny do Rachael, gdy jedli obiad w chińskiej restauracji. – Przygotowujesz się na to, co może nastąpić, ale nigdy kosztem utraty łączności z tym, co jest aktualne. I z takim wdziękiem potrafisz zostawić przeszłość za sobą.
A wtedy ona odrzekła:
– Och, zamknij się i jedz swoje moo goo gai pan.
Właściwie to, co powiedział Benny, było prawdą. Porzuciwszy Erica, zapisała się na pięć popularnych kursów dokształcających z zakresu organizacji i zarządzania. Zamierzała podjąć własną działalność gospodarczą. Na początek może otworzyłaby sklep z damską odzieżą niewymiarową. Byłoby to miejsce jednocześnie dramatyczne i komiczne. Byłby to butik, o którym mówiłoby się, że jest nie tylko miejscem, gdzie można nabyć porządne ubrania i bieliznę, lecz również ciekawym doświadczeniem. W końcu Rachael studiowała teatrologię na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles i na krótko przedtem, zanim na jednej z akademickich uroczystości poznała Erica, uzyskała tytuł magistra nauk humanistycznych. I chociaż nie interesowało jej aktorstwo, to jednak miała prawdziwy talent, jeśli chodzi o projektowanie kostiumów i dekoracji. Mogło to być bardzo przydatne w stworzeniu niezwykłego wystroju wnętrza sklepu i osiągnięciu dzięki temu lepszych wyników handlowych. Na razie jednak nie mogła się zdecydować ani na podjęcie studiów doktoranckich, ani na otworzenie własnego interesu. Tkwiła korzeniami w teraźniejszości, zbierała doświadczenia i pomysły i czekała cierpliwie na chwilę, kiedy jej plany po prostu… się skrystalizują. Co do przeszłości – no cóż, oglądanie się na przyjemności dnia wczorajszego groziło rozminięciem się z przyjemnościami chwili, rozmyślanie zaś nad minionymi cierpieniami i tragediami było niepotrzebną stratą czasu i energii.
Teraz, gdy ociężała odpoczywała w gorącej kąpieli, Rachael zaczerpnęła głęboko powietrza, w którym wciąż unosił się zapach jaśminowego olejku.
Zaczęła cichutko nucić wraz z Johnnym Mathisem śpiewającym I’ll Be Seeing You.
Znów wzięła do ust kawałek czekolady. Popiła szampanem.
Nieprzerwanie starała się być odprężona, bierna, odizolowana od rzeczywistości, w nastroju typowym dla kalifornijskiego lekkoducha.
Przez jakiś czas wydawało jej się, że jest całkowicie zrelaksowana, i dopiero gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi, zdała sobie sprawę, że jej ucieczka od rzeczywistości była pozorna. Kiedy tylko przez usypiającą muzykę dotarto do niej dzwonienie, usiadła prosto w wannie, serce zabiło jej mocno i w takiej panice złapała pistolet, że przewróciła przy tym kieliszek z szampanem.
Następnie wyszła z kąpieli, włożyła błękitny szlafrok i powoli, trzymając w ręce pistolet lufą skierowany w dół, poszła przez pełen cieni dom do drzwi wejściowych. Myśl o tym, że ma je otworzyć, napawała ją przerażeniem, jednocześnie nie mogła oprzeć się sile, która pchała ją w kierunku drzwi. Czuła się jak w transie, jak gdyby przyzywał ją hipnotyzujący głos jakiegoś medium.
Zatrzymała się przy sprzęcie stereofonicznym, by go wyłączyć. Cisza, która zaległa, miała złowieszczy charakter.