Zaparkował swój samochód na podjeździe koło domu Rachael, tuż przy czerwonym mercedesie, którego nie chciało jej się nawet wprowadzić do garażu.
Jedna ze ścian pokryta była tropikalnymi pnączami z mnóstwem barwnych przylistków, które sięgały aż na dach. Na tarasie przed domem ustawiono drewniane kratki, po których również pięła się roślina, tak że razem tworzyły rodzaj żywej czerwono-zielonej altanki.
Ben zatrzymał się w cieniu pnączy, plecami odwrócony do miło grzejącego słońca, i zadzwonił kilka razy. Rachael nie otwierała i mężczyzna zaczął się niepokoić.
W środku słychać było muzykę. Nagle ktoś ją wyłączył.
Gdy wreszcie Rachael otworzyła drzwi, spostrzegł, że są zabezpieczone łańcuchem. Kobieta spojrzała na niego ostrożnie przez wąską szparę. Poznała go i uśmiechnęła się, aczkolwiek był to bardziej uśmiech odprężenia nerwowego aniżeli radości.
– Och, Benny, tak się cieszę, że to ty.
Zdjęła metalowy łańcuch i wpuściła go do środka. Była boso, w błękitnym, niedbale przewiązanym jedwabnym szlafroku. W ręce trzymała pistolet.
– Po co ci to? – spytał zbity z tropu.
– Nie wiedziałam, kto dzwoni – powiedziała, zabezpieczając broń i odkładając ją na szafkę przy lustrze.
Potem, spostrzegłszy zachmurzone czoło przyjaciela, zrozumiała, że nie jest to wystarczające wyjaśnienie.
– Och, sama nie wiem. Myślę, że… jestem roztrzęsiona.
– Usłyszałem o Ericu w wiadomościach radiowych. Kilka minut temu.
Wtuliła się w jego ramiona. Jej włosy były w niektórych miejscach wilgotne. Skóra słodko pachniała jaśminem, a oddech miała czekoladowy. Ben wiedział, że musiała przed chwilą zażywać ulubionej, długiej i leniwej kąpieli w wannie.
Przytulając ją mocno, poczuł, że cała się trzęsie.
– Wiem z radia, że byłaś przy tym – powiedział.
– Tak.
– Współczuję ci.
– To było straszne, Benny. – Przylgnęła do niego. – Nigdy nie zapomnę tego trzasku, gdy uderzyła go ciężarówka. Ani tego, jak leciał w powietrzu i upadł na chodnik.
Przeszedł ją gwałtowny dreszcz.
– Uspokój się – rzekł. – Nie musisz teraz o tym mówić.
– Muszę – odparła. – Muszę o tym mówić, jeśli mam wyrzucić to wspomnienie z pamięci.
Ben ujął ją za podbródek i zwrócił ku sobie śliczną buzię Rachael. Pocałował ją raz, ale z czułością. Jej usta smakowały czekoladą.
– Dobrze – zgodził się. – Usiądźmy więc w pokoju i opowiesz mi, co się stało.
– Zamknij drzwi na zamek – poleciła Rachael.
– Nie ma potrzeby – odparł i zaczął wyprowadzać ją z przedpokoju.
Rachael zatrzymała się i nie chciała iść dalej.
– Zamknij drzwi na zamek – powtórzyła.
Zakłopotany Ben cofnął się i spełnił jej życzenie. Kobieta wzięła broń z szafki, by zabrać ją do pokoju.
Coś złego wisiało w powietrzu, coś więcej niż śmierć Erica, ale Ben nie wiedział co.
W salonie zaciągnięto wszystkie zasłony, panował więc w nim głęboki mrok. To było bardzo dziwne. Zwykle Rachael uwielbiała słońce i z rozkoszą oddawała się kąpielom w jego ciepłych promieniach, na podobieństwo kotki wygrzewającej się na parapecie. Ben nigdy, aż do tej pory, nie widział, żeby w domu Rachael były zaciągnięte zasłony.
– Nie odsłaniaj okien – zażądała kobieta, gdy Ben zbliżył się do nich.
Zapaliła lampę, która rzuciła delikatny pomarańczowy blask. Następnie usiadła na obitej brzoskwiniową tkaniną sofie. Salon urządzony był modnie – wszystko w odcieniach brzoskwiniowych, z biało-granatowymi akcentami. Stały w nim mosiężne lampy i ława ze szklanym blatem. Rachael, w swym błękitnym szlafroku, świetnie harmonizowała z wystrojem wnętrza.
Położyła broń na stoliku przy lampie. Miała ją w zasięgu ręki.
Ben zajrzał do łazienki i zabrał stamtąd resztę czekolady oraz szampana. Następnie poszedł do kuchni, skąd wziął jeszcze jedną, dobrze schłodzoną buteleczkę szampana i kieliszek dla siebie.
Wreszcie usiadł koło niej na sofie i wtedy Rachael powiedziała:
– Coś mi się tu nie podoba. Mam na myśli czekoladę i szampana. To wygląda jak oblewanie jego śmierci.
– Biorąc pod uwagę, jak ten sukinsyn cię traktował, oblewanie dałoby się usprawiedliwić.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie. Czyjaś śmierć nigdy nie może być powodem do radości. Niezależnie od sytuacji, Benny. Nigdy.
Jednakże mimowolnie przebiegła opuszkami palców po kilkucentymetrowej, bladej i cienkiej jak nitka, bliźnie. Ledwo widoczna, znajdowała się na prawym policzku Rachael i była pamiątką po nagłym wybuchu wściekłości Erica. Zdarzyło się to rok temu. Wtedy właśnie zdecydowała, że go opuści, aby już nigdy nie miał okazji do wyrządzenia jej krzywdy. Eric rzucił w nią tego feralnego dnia szklaneczką z whisky. Chybił, ale naczynie uderzyło o ścianę, rozprysnęło się, a ostry odłamek szkła ugodził kobietę w twarz. Aby nie dopuścić do powstania widocznej blizny, lekarze musieli natychmiast założyć piętnaście mistrzowskich szwów. Dlatego wiadomość o śmierci męża musiała wywołać u niej uczucie ulgi, choćby tylko na poziomie podświadomości.
Zaczęła opowiadać Benowi, czyniąc raz po raz pauzy, by napić się szampana, o porannym spotkaniu u adwokata Erica i o późniejszej sprzeczce na ulicy, kiedy to mąż chwycił ją mocno za ramię i stracił nad sobą kontrolę. Potem opisała wypadek i straszliwy wygląd zwłok, a wszystko w najdrobniejszych szczegółach, jak gdyby tylko w ten sposób mogła wyzwolić się od tych krwawych obrazów. Następnie zaczęła opowiadać o poczynionych przygotowaniach do pogrzebu i w miarę upływu czasu stopniowo uspokajały się jej drżące dłonie.
Ben usiadł blisko niej i patrząc na nią, położył rękę na jej ramieniu. Co pewien czas delikatnie masował jej kark lub głaskał ją po miedzianych włosach.
– Trzydzieści milionów dolarów – podsumowała na koniec i pokręciła głową, uśmiechając się z gorzką ironią. Pragnęła przecież tak niewiele, a dostanie wszystko. – Ja naprawdę nie chcę tych pieniędzy – oznajmiła. – Mam wielką ochotę wydać je, a przynajmniej dużą ich część.
– Są twoje, możesz więc zrobić z nimi, co tylko zechcesz – odpowiedział Ben. – Ale nie rób teraz nic, czego później mogłabyś żałować.
Rachael spuściła wzrok, zerkając na trzymany oburącz kieliszek. Zmarszczyła brwi w zatroskaniu i powiedziała:
– Oczywiście, Eric wściekłby się, gdybym je wydała.
– Kto?!
– Eric – powtórzyła spokojnie.
Ben pomyślał, że to dziwne, iż Rachael reaguje tak, jakby Eric żył. Wytłumaczył to sobie szokiem, który przeżyła. Widocznie nie przyszła jeszcze do siebie.
– Poczekaj trochę, aż dostosujesz się do nowych warunków.
Rachael westchnęła i kiwnęła głową.
– Która godzina?
Ben spojrzał na zegarek.
– Za dziesięć siódma.
– Po południu dzwoniłam do różnych ludzi, informując, co się stało i kiedy będzie pogrzeb. Ale zostało mi na liście jeszcze trzydzieści albo czterdzieści nazwisk. Eric nie miał rodziny, jedynie kilku kuzynów. I ciotkę, której nienawidził. Przyjaciół też nie miał wielu. Nie był człowiekiem, któremu zależało na przyjaźniach, nie potrafił ich zresztą nawiązywać. Jest jednak mnóstwo ludzi, z którymi łączyły go interesy. Rozumiesz? Nie mam ochoty na te męczące rozmowy.
– W samochodzie mam telefon – powiedział Ben. – Mogę pomóc ci w kontaktowaniu się z nimi. Wtedy pójdzie szybciej.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Jak by to wyglądało? Przyjaciel wdowy dzwoniący do pogrążonych w smutku…