– Nie muszę się im przedstawiać. Mogę powiedzieć, że jestem przyjacielem rodziny.
– No cóż, skoro jego rodzina to tylko ja – rzekła Rachael – nie będzie to kłamstwem. Jesteś moim najlepszym na świecie przyjacielem, Benny.
– Więcej niż przyjacielem.
– O, tak.
– Mam nadzieję, że dużo więcej.
– Też mam taką nadzieję – odparła.
Pocałowała go lekko i przez chwilę trzymała głowę na ramieniu mężczyzny.
Po dwudziestej trzydzieści dodzwonili się do wszystkich znajomych i współpracowników Erica. Wtedy też Rachael ze zdziwieniem stwierdziła, że jest głodna.
– Po takim dniu, po takich przeżyciach… Czy nie jestem aż nazbyt nieczuła, skoro mam w takiej chwili apetyt?
– Ależ skąd! – uspokoił ją Ben. – Życie toczy się dalej, kochana. Żywi muszą jeść. Zresztą, czytałem gdzieś, że towarzyszenie nagłej i gwałtownej śmierci wyzwala w człowieku zwiększony apetyt. Trwa to od kilku dni do kilku tygodni od chwili wypadku.
– Człowiek udowadnia sobie w ten sposób, że sam żyje.
– Cieszy się z tego.
– Obawiam się, że nie przyrządzę ci nic ciepłego – powiedziała. – Ale mogę zrobić sałatkę. Ugotujemy jeszcze dwie porcje rigatori, a do tego otworzymy słoik sosu ragu.
– Iście królewska uczta!
Zabrała ze sobą pistolet do kuchni i położyła go na bufecie koło kuchenki mikrofalowej.
Opuściła żaluzje w oknach wychodzących na tył domu, na pokryte bujną roślinnością obejście. Ben lubił patrzeć na znajdujące się tam klomby azalii, bogato ulistnione krzewy wawrzynu oraz bezładnie splątane tropikalne pnącza o czerwonych i żółtych przylistkach, które całkowicie przykrywały mur otaczający posiadłość. Wyciągnął więc rękę w stronę linki, chcąc podnieść żaluzje.
– Proszę cię, nie rób tego – powiedziała Rachael. – Chcę… mieć święty spokój.
– Ale przecież z zewnątrz nikt nie zajrzy do środka. Obejście jest ogrodzone murem, a furtka zamknięta.
– Proszę…
Zostawił więc żaluzje opuszczone, tak jak sobie tego życzyła.
– Czego się boisz, Rachael?
– Boję? Nie, niczego się nie boję.
– A broń?
– Mówiłam ci, że nie wiedziałam, kto stoi za drzwiami, a tyle już dzisiaj przeżyłam…
– Teraz już wiesz, że to ja stałem za drzwiami.
– Tak.
– A do rozmowy ze mną broń nie jest ci potrzebna. Żeby trzymać mnie na dystans, wystarczy obietnica jednego albo dwóch pocałunków.
Uśmiechnęła się.
– Myślę, że powinnam odłożyć ją na miejsce. Czy bardzo cię rozzłościłam?
– Nie, ale…
– Zaniosę ją do sypialni, gdy tylko rigatori zacznie się gotować – obiecała, ale w jej głosie wyczuwało się bardziej grę na zwłokę niż przyrzeczenie.
Zaintrygowany i nieco speszony Ben dyplomatycznie nie odezwał się słowem.
Rachael postawiła na gazie duży garnek z wodą. W tym czasie Benny przełożył ze słoika do rondelka sos ragu. Następnie wspólnie pokroili zieloną sałatę, seler, pomidory, cebulę i czarne oliwki – składniki sałatki.
Pracując rozmawiali, głównie o kuchni włoskiej. Rozmowa jakoś się nie kleiła, zapewne dlatego, że oboje za bardzo starali się być beztroscy i na siłę odsunąć myśli o śmierci. Rachael, siekając jarzyny, prawie cały czas wpatrywała się tylko w nie, starając się skoncentrować wyłącznie na tej czynności. Każdy kawałek selera kroiła w kosteczki o jednakowych wymiarach, jak gdyby symetria była najważniejszym elementem dobrej sałatki i podnosiła jej smak.
Oczarowany jej urodą Benny spoglądał na nią równie często, jak ona patrzyła na to, co robi. Rachael zbliżała się do trzydziestki, ale wyglądała na dwadzieścia lat. Cechowała ją jednak elegancja i postawa wielkiej damy, żyjącej na tyle długo, by poznać wszelkie tajniki wdzięcznego zachowania. Nigdy nie miał dość patrzenia na nią, i nie chodziło tu tylko o to, że go podniecała. W jakiś tajemniczy sposób, którego nie potrafił wyjaśnić, jej widok działał na niego odprężająco. Czuł wtedy, że wszystko ma się ku dobremu, a on sam, po raz pierwszy w swym samotnym życiu, jest pełnowartościowym człowiekiem, który może jeszcze osiągnąć trwałe szczęście.
Powodowany nagłym impulsem wyjął jej z ręki nóż, którym kroiła pomidora, odłożył go na bok i przyciągnął ją do siebie. Następnie objął Rachael mocno ramionami i pocałował głęboko. Teraz jej delikatne usta nie smakowały już czekoladą, lecz szampanem. Wciąż pachniała lekko olejkiem jaśminowym, choć przez jego woń przebijał zmysłowy aromat jej czystego ciała. Ben przesunął dłonią po ciele kobiety, kreśląc ostry łuk i zatrzymując palce na łonie Rachael. Przez jedwabny szlafroczek czuł jej prężne, mistrzowsko wyrzeźbione ciało. Nie miała nic pod spodem. Ciepłe ręce Bena zrobiły się gorące, a po chwili wprost zaczęły go palić, gdy przez delikatną tkaninę dotarł do niego żar jej talii.
Przylgnęła do niego na moment w desperackim odruchu, jak gdyby była rozbitkiem, a on tratwą ratunkową na wzburzonym morzu. Palce wbiła mocno w jego ramiona i kurczowo zacisnęła, jej ciało było sztywne. Po jakimś czasie odprężyła się i jej dłonie rozpoczęły wędrówkę po plecach i ramionach Bena, badając je i masując. Potem szerzej otwarła usta. Ich pocałunek był jeszcze bardziej żarliwy niż przedtem, a oddech przyspieszony.
Czuł, jak pełne piersi kobiety napierają na jego pierś. Zaczął jeszcze wnikliwiej penetrować zakamarki jej ciała, w przeświadczeniu, że i ona tego pragnie.
Zadzwonił telefon.
Ben uświadomił sobie, że kiedy skończyli informowanie ludzi o śmierci i pogrzebie Erica, zapomnieli przełączyć telefon na automatyczną sekretarkę. Na potwierdzenie tego faktu telefon zadzwonił ponownie, ostro i przeraźliwie.
– Cholera! – zaklęła Rachael, odsuwając się od mężczyzny.
– Ja odbiorę.
– Pewnie jakiś dziennikarz.
Ben podniósł słuchawkę aparatu, który wisiał na ścianie w kuchni koło lodówki. To nie był dziennikarz, lecz Everett Kordell, koroner miasta Santa Ana. Dzwonił z kostnicy. Powstał pewien poważny problem, dlatego koniecznie chciał rozmawiać z panią Leben.
– Jestem przyjacielem rodziny – przedstawił się Ben. – Odbieram wszystkie telefony do pani Leben.
– Ale ja muszę rozmawiać z nią osobiście – nalegał koroner. – To sprawa nie cierpiąca zwłoki.
– Myślę, że rozumie pan, iż pani Leben miała dziś bardzo ciężki dzień. Dlatego nie może z panem rozmawiać. Bardzo mi przykro.
– Ale ona musi przyjechać do miasta – powiedział płaczliwie Kordell.
– Do miasta? To znaczy, do kostnicy? Teraz?
– Zgadza się. I to natychmiast.
– Dlaczego?
Kordell zawahał się. Potem wyjaśnił:
– To bardzo żenująca i niemiła sprawa… Zapewniam pana, że prędzej czy później wszystko się wyjaśni… Może już niedługo… No cóż, zniknęły zwłoki Erica Lebena.
Ben był przekonany, że się przesłyszał.
– Zniknęły?
– No… może tylko gdzieś się zapodziały – odrzekł nerwowo Everett Kordell.
– Może?!
– A może je… skradziono.
Ben usłyszał jeszcze kilka szczegółów, potem odwiesił słuchawkę i wrócił do Rachael.
Kobieta obejmowała się mocno ramionami, jak gdyby nagle zrobiło się jej niezwykle zimno.
– Dzwonili z kostnicy?
Mężczyzna skinął głową.
– Wygląda na to, że ci cholerni nieudolni biurokraci zgubili ciało.
Rachael bardzo pobladła, a w jej oczach pojawił się wyraz prześladowanego zwierzęcia. Ale, o dziwo, elektryzujące wiadomości nie wydawały się dla niej niespodzianką.
Ben miał dziwne wrażenie, iż Rachael czekała na ten telefon przez cały wieczór.