Выбрать главу

Następnie – poprzez odpowiednie polecenia w systemie – potrafił tak pokierować niczego nie podejrzewającymi biuralistami z kwatermistrzostwa, że likwidowali wszelkie dokumenty związane z transportem, tak iż nawet na papierze nie pozostawał żaden ślad po skradzionym towarze. Towar po prostu nie istniał. W tym nowym, wspaniałym świecie urzędników i zaawansowanej technologii w zasadzie nie istniało nic, jeśli nie było udokumentowane. Schemat ten działał bez zarzutu do czasu, kredy Ben Shadway zaczął węszyć wokół Sharpa.

Odesłany w niesławie do Stanów sierżant nie rozpaczał, gdyż wiózł ze sobą przyswojoną wiedzę na temat cudownej zdolności komputerów do bezśladowego usuwania danych z zapisów, do pisania historii na nowo. Nie wątpił, że uda mu się w ten sposób napisać od początku również własny życiorys.

Przez pół roku uczęszczał na kurs programowania komputerowego, poświęcał temu dnie i noce, ignorując cały świat, aż wreszcie stał się nie tylko pierwszorzędnym programistą, ale również złodziejem kodów komputerowych o niepospolitych umiejętnościach i wielkim sprycie. A były to czasy, kiedy jeszcze nie wymyślono terminu hacker.

Następnie znalazł posadę w agencji pośrednictwa pracy Oxelbine Placement, firmie na tyle dużej, by potrzebowała programistów, lecz na tyle małej, by dbała o swą reputację i chroniła się przed zatrudnianiem kogoś o niechlubnej przeszłości. W gruncie rzeczy ważne było tylko to, czy kandydat do pracy nie popełnił w cywilu czynów przestępczych. Poza tym – w owych czasach, gdy ludzie nie szaleli jeszcze na punkcie komputerów i różne przedsiębiorstwa z trudem wyłapywały ludzi do ich obsługi – wystarczały kwalifikacje zawodowe.

Oxelbine miała bezpośrednie łącze z głównym komputerem w TRW, największej firmie badania wiarygodności. Akta TRW stanowiły podstawowe źródło danych dla mniejszych tego typu agencji, tak lokalnych, jak i międzystanowych. Oxelbine płaciła TRW za informacje o ludziach, którzy ubiegali się o samodzielne stanowiska i, gdy tylko miała okazję, redukowała koszty własne, przekazując do TRW wiadomości, których tam nie mieli. Na marginesie swojej pracy Sharp potajemnie wszedł do systemu TRW, szukając schematu na złamanie kodu, który blokował dostęp do banku danych firmy. Zastosował nudną metodę prób i doświadczeń, dziesięć lat później znaną każdemu hackerowi. Proces był długi i żmudny, gdyż wtedy komputery pracowały jeszcze dużo wolniej. Jednakże zdołał nauczyć się, jak wejść do dowolnego zbioru danych w systemie TRW i – co ważniejsze – odkrył, jak wprowadzać i wymazywać zapisy. W owych czasach był to jeszcze łatwy proces, gdyż nie doceniano potrzeby odpowiedniego zabezpieczania komputerów. Kiedy Sharp dostał się do własnego dossier, natychmiast zmienił niechlubny powód zwolnienia z armii na bardziej zaszczytny, dodał nawet kilka wyróżnień i pochwał, awansował się z sierżanta na porucznika i usunął z akt wszystkie negatywne opinie. Następnie wydał polecenie, by komputer TRW zniszczył wszystkie dane dotyczące jego osoby, które istniały na twardym dysku, i zastąpił je dopiero co wprowadzonymi.

Już bez piętna niechlubnego wyrzucenia z armii – przynajmniej w oficjalnych aktach – Sharp mógł otrzymać nową pracę w General Dynamics, głównym partnerze Departamentu Obrony. Była to posada urzędnicza i nie wymagała sprawdzenia przeszłości człowieka. Sharp uniknął więc badania ze strony FBI oraz GAO, gdzie mieli łącza z Pentagonem i szybko odkryliby jego prawdziwą wojskową przeszłość. Sam zaś, za pośrednictwem systemu Hughesa zainstalowanego w Departamencie Obrony, zdołał wreszcie dostać się do swoich danych w MCOP, biurze kadrowym marines, i zmienić je tak, jak to uczynił w TRW. Potem było już zupełnie prostą sprawą polecić komputerowi w MCOP, by zniszczył jego dane na twardym dysku i zastąpił je „sprawdzonymi, poprawionymi i uaktualnionymi”.

FBI dysponowało własnymi informacjami na temat ludzi, którzy w czasie odbywania służby wojskowej dopuścili się czynów przestępczych. Wykorzystywano je do sprawdzania osób podejrzanych o łamanie prawa oraz do badania przeszłości ubiegających się o pracę w agencjach federalnych. Załatwiwszy więc sprawę z komputerem MCOP, Sharp polecił mu wysłać do FBI kopię nowo wprowadzonych danych, zaopatrując je w adnotację, że poprzednie zapisy zawierają „poważne niezgodności zniesławiające obywatela, wymagające natychmiastowego zniszczenia”. W owym czasie, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o hackerach i możliwości oszukiwania komputerów, ludzie wierzyli w to, co mówiły do nich elektroniczne ekrany. Nawet agenci FBI, ćwiczeni przecież w nieufności, wierzyli komputerom. Sharp był więc prawie pewien, że udadzą mu się te oszustwa.

Kilka miesięcy później złożył podanie o pracę w DSA, w ramach programu szkoleniowego agencji. Czekał na efekty działań „oczyszczających” własną reputację. Udało się. W FBI sprawdzono jego przeszłość i przyjęto do DSA. I wtedy – kierowany wrodzonym pragnieniem władzy oraz makiaweliczną wprost przebiegłością – rozpoczął błyskawiczną wspinaczkę po szczeblach kariery. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, że Sharp za pomocą komputera poprawia swoje akta personalne, przypisując sobie wszelkie zasługi i wyróżnienia starszych oficerów, którzy zginęli na służbie lub umarli śmiercią naturalną i nie mogli zaprotestować.

Teraz zagrażało mu już tylko kilka osób, które były razem z nim w Wietnamie i uczestniczyły w procesie. Dlatego, po rozpoczęciu pracy w DSA, zajął się tropieniem tych, którzy mogliby go wsypać. Trzech z nich zginęło w Wietnamie, już po powrocie Sharpa do Ameryki. Jeden został zabity kilka lat później w poronionej próbie Jimmy’ego Cartera odbicia amerykańskich zakładników w Iranie. Jeszcze jeden zmarł śmiercią naturalną. Inny dostał strzał w głowę w Teaneck, w stanie New Jersey, gdzie – po zakończeniu służby w piechocie morskiej – pracował w całodobowym sklepie wielobranżowym. Miał pecha, zaatakował go naćpany nastolatek, który chciał zwinąć kasę. Trzech kolejnych ludzi zdolnych do odsłonięcia prawdy o przeszłości Sharpa, mogących go zniszczyć, powróciło po wojnie do Waszyngtonu i rozpoczęło kariery w Departamencie Stanu, FBI oraz Departamencie Sprawiedliwości. Z największą ostrożnością, ale nie tracąc czasu, gdyż ludzie ci w każdej chwili mogli go odkryć w DSA, Sharp zaplanował na każdym z nich morderstwo i zadanie to wykonał gładko.

Pozostały jeszcze cztery osoby – wliczając Shadwaya – które znały przeszłość Sharpa, ale żadna z nich nie miała do czynienia z instytucjami rządowymi ani w inny sposób nie mogła trafić na ślad byłego sierżanta w szeregach DSA. Oczywiście, gdyby zdobył fotel dyrektora agencji, jego nazwisko częściej pojawiałoby się w środkach przekazu i tacy wrogowie jak Shadway mogliby o nim usłyszeć i próbować go załatwić. Od pewnego więc czasu wiedział, że i tych czterech – prędzej czy później – też musi zginąć. Kiedy Shadway wmieszał się w sprawę Lebena, Sharp uznał to za kolejne zrządzenie losu, jeszcze jeden dowód na to, że wszystko zawsze musi być tak, jak sobie Anson zażyczy.

Dlatego nie był szczególnie zdziwiony, gdy poznał historię Erica Lebena, człowieka równie upartego i zapatrzonego w siebie jak on. Wszyscy, z wyjątkiem Sharpa, reagowali rozbawieniem lub poruszeniem na wieść o arogancji naukowca, który próbował złamać prawa boskie i prawa przyrody, który chciał oszukać śmierć. Ale Anson już dawno poznał, że w świecie zaawansowanej technologii wartości absolutne, takie jak prawda, racja, fałsz, sprawiedliwość czy nawet śmierć, wcale nie są już takie absolutne. Sharp stworzył własny życiorys poprzez manipulację elektronami, Eric Leben zaś próbował przemodelować swój organizm, manipulując genami. Dla Sharpa więc jedno i drugie stanowiło część tej samej magicznej księgi, którą można znaleźć w torbie współczesnego czarnoksiężnika.