Выбрать главу

Moim zdaniem niewiele brakowało, żeby nas pożegnał, ale akurat w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i wszedł doktor Celtavini.

Był to mężczyzna stosunkowo niski, konserwatywnie ubrany. Na oko dobiegał siedemdziesiątki i mówił z lekkim akcentem włoskim. Powiedział nam, że gdy przyjął funkcję szefa laboratorium Gen-stone, był całkowicie przekonany o ogromnych szansach powodzenia badań nad szczepionką zapobiegającą nowotworom. Z początku rezultaty doświadczeń przeprowadzanych na myszach z genetycznymi komórkami rakowymi były zachęcające, ale potem zaczęły się problemy. Nie mógł powtórzyć wczesnych wyników obiecujących sukces. Zanim pozwoli sobie na jakiekolwiek dalsze konkluzje, musi przeprowadzić kolejne szczegółowe testy.

– Przełom pojawi się z czasem – powiedział. – Wielu ludzi pracuje nad tym zagadnieniem.

– Co pan sądzi o Nicholasie Spencerze? – spytał Ken Page.

Doktor Celtavini poszarzał na twarzy.

– Przychodząc do Gen-stone, szczyciłem się nienaganną reputacją zdobytą w ciągu czterdziestu lat pracy. Teraz jestem postrzegany jako osoba zamieszana w upadek tej spółki. Moja odpowiedź brzmi: gardzę Nicholasem Spencerem.

* * *

Ken poszedł do laboratorium z doktorem Celtavinim. a Don i ja wynieśliśmy się z Gen-stone na dobre. Don był umówiony z akcjonariuszami spółki na Manhattanie. Ja zamierzałam pojechać do Caspien w Connecticut, miasteczka, gdzie dorastał Nicholas Spencer. Zgodziliśmy się, że aby przedstawić tę historię, zanim ostygnie, musimy działać szybko.

Mimo to skręciłam na północ, zamiast na południe. Nieprzezwyciężona ciekawość kazała mi pojechać do Bedford, aby na własne oczy zobaczyć zniszczenia dokonane przez ogień, który omal nie zabił Lynn.

7

Ned zdawał sobie sprawę, że doktor Ryan potraktował go z pewnym zaciekawieniem. Dlatego właśnie bał się wrócić do szpitala. Tyle tylko, że wrócić musiał. Musiał dotrzeć do pokoju, w którym leżała Lynn Spencer.

Jeśli mu się uda, może przestanie wciąż widzieć Annie w chwili, gdy nie mogła się wydostać z płonącego samochodu. Chciał zobaczyć ten sam grymas na twarzy Lynn Spencer.

Wywiad z tą jej siostrą, przybraną czy nie, był puszczany przedwczoraj w wiadomościach o szóstej, a potem o dwudziestej trzeciej. „Lynn bardzo cierpi” – powiedziała smutnym głosem. Co oznaczało: „trzeba jej współczuć”. Nie jej wina, że twoja żona nie żyje. Ona razem z mężem chciała was po prostu oszukać. Tylko tyle.

Annie. Jeżeli już udawało mu się zasnąć, zawsze o niej śnił. Czasami były to miłe sny. Znajdowali się razem w Greenwood Lake, czas zatrzymał się w miejscu piętnaście lat temu. Nie jeździli tam za życia jego matki. Mama nie lubiła gości. Ale kiedy umarła, odziedziczył po niej dom, a Annie bardzo się cieszyła.

– Nigdy nie miałam własnego domu. Urządzę go tak, że nie będzie na świecie milszego miejsca, mówię ci, Ned, zobaczysz.

I rzeczywiście. Domek był nieduży, miał tylko cztery pokoje, ale z czasem Annie odłożyła tyle, że starczyło na nowe szafki do kuchni i opłacenie człowieka, który je zmontował. W następnym roku zaoszczędziła na nowy sedes i umywalkę. Kazała Nedowi pościągać stare tapety i razem pomalowali dom – w środku i od zewnątrz. Kupili nowe okna od tego gościa, co się cały czas reklamuje w CBS, że tańszych nie ma nikt. No i w dodatku Annie miała swój ukochany ogródek.

Stale wracał myślą do czasu, gdy razem pracowali nad domkiem, kiedy go malowali. Śnił o tym, jak Annie wieszała zasłony, a potem odsuwała się od okna i mówiła, że pięknie wyglądają.

Myślał o wspólnych weekendach. Jeździli tam w każdy weekend od maja do października. Ogrzewali dom jedynie dwoma elektrycznymi grzejnikami, więc nie mogli mieszkać w nim zimą. Annie planowała, że kiedy już odejdzie na emeryturę, będzie miała odłożone tyle, że wystarczy na centralne ogrzewanie. I wtedy będą mogli tam mieszkać przez cały rok.

W październiku zeszłego roku sprzedał dom sąsiadowi, który chciał powiększyć swoją działkę. Nie wziął dużo, bo zgodnie z nowym prawem miejskim nie była to działka budowlana. Wszystko jedno, Ned i tak wiedział, że każdy dolar włożony w Gen-stone przyniesie mu fortunę.

Nie powiedział Annie, że sprzedaje dom. Nie chciał, żeby go odwiodła od tego pomysłu. Aż którejś zimowej soboty, w lutym, kiedy był w pracy, ona postanowiła przejechać się do Greenwood Lake. A tam domu już nie było. Wróciła i tłukła go pięściami po piersiach i nie uspokoiła się nawet wtedy, gdy ją zawiózł do Bedford, żeby jej pokazać, jak pięknie będzie mieszkała już wkrótce.

Ned żałował bardzo, że Nicholas Spencer nie żyje. Wolałby sam go zabić.

Gdybym go nie posłuchał, myślał, Annie wciąż byłaby przy mnie.

Aż nagle, zeszłej nocy, gdy znów nie mógł zasnąć, pokazała mu się Annie. Kazała mu iść do szpitala do doktora Greene’a.

– Potrzebne ci lekarstwo, Ned – powiedziała. – Doktor Greene ci je da.

Jeśli mu się uda zapisać do doktora Greene’a, pójdzie do szpitala i nikt nie będzie się dziwił, że go tam widzi. Dowie się, gdzie znaleźć Lynn Spencer, i pójdzie do jej pokoju. A zanim ją zabije, opowie jej wszystko o Annie.

8

Nie zamierzałam tego dnia odwiedzać Lynn, ale minąwszy sczerniałe ruiny, które tak niedawno były jej domem w Bedford, zdałam sobie sprawę, że jestem raptem dziesięć minut od szpitala. Postanowiłam tam zajrzeć. Przyznam się szczerze: widziałam zdjęcia tego pięknego domu i teraz widok zwęglonych ścian wzbudził we mnie przekonanie, że Lynn przeżyła cudem. Tamtej nocy w garażu oprócz jej samochodu stały jeszcze dwa inne. Gdyby strażak nie zwrócił uwagi na czerwonego fiata, gdyby o niego nie zapytał, Lynn byłaby już martwa.

Miała dużo szczęścia.

Więcej niż jej mąż, pomyślałam, zatrzymując się na szpitalnym parkingu.

Dzisiaj nie musiałam się obawiać, że wpadnę na kamerzystów. W obecnym świecie, gdzie wydarzenia gonią jedno za drugim z zawrotną szybkością, historia Lynn była już przestarzała. Jej bliskie spotkanie ze śmiercią mogło ponownie wzbudzić zainteresowanie jedynie wówczas, gdyby kogoś aresztowano za podłożenie ognia albo gdyby się okazało, że Lynn była wplątana w okradanie Gen-stone.

Odebrałam plakietkę gościa i zostałam skierowana na najwyższe piętro. Gdy wyszłam z windy, natychmiast zdałam sobie sprawę, że jestem w miejscu przeznaczonym dla pacjentów z dużą forsą. Korytarz wyłożony był dywanem, a wolne pokoje, które minęłam po drodze, spokojnie mogłyby się znajdować w pięciogwiazdkowym hotelu.

Przyszło mi do głowy, że powinnam była zadzwonić. Nie zrobiłam tego, bo w pamięci został mi obraz Lynn sprzed dwóch dni: cierpiącej, z przewodami tlenowymi w nozdrzach, z zabandażowanymi rękami i stopami… żałośnie wdzięcznej, że przyszłam się z nią zobaczyć.

Drzwi pokoju były uchylone. Zajrzałam i zawahałam się w progu, bo Lynn rozmawiała przez telefon. Leżała na otomanie pod oknem i wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej niż we wtorek. Przewody tlenowe zniknęły. Bandaże na dłoniach i stopach były znacznie cieńsze. Zamiast białej szpitalnej koszuli miała na sobie bladozielony atłasowy szlafroczek, a włosy zostały upięte w nienaganny kok.

– Ja też cię kocham – usłyszałam.

Jakoś wyczuła moją obecność, bo zamykając klapkę telefonu komórkowego, obróciła się w moją stronę. Co zobaczyłam na jej twarzy? Zaskoczenie? A może przez ułamek sekundy wydawała się zaniepokojona, a nawet przestraszona?

Zaraz jednak uśmiechnęła się promiennie.

– Carley, jak miło, że zajrzałaś – powitała mnie ciepło. – Właśnie rozmawiałam z tatusiem. Nie potrafię go przekonać, że naprawdę nic mi nie jest.