Выбрать главу

13

Nie miałam pewności, czy przypadkiem nie wchodzę w paradę Kenowi Page’owi, ale wróciłam do Pleasantville, do biura Gen-stone. Musiałam, i to natychmiast. Jadąc autostradą z Connecticut do Westchester, stale rozważałam możliwość, że mężczyzna, który przyszedł po dokumenty doktora Spencera, był z jakiejś agencji detektywistycznej, może nawet wynajętej przez spółkę.

Charles Wallingford w przemówieniu na spotkaniu akcjonariuszy stwierdził, a przynajmniej zasugerował, że zarówno defraudacja, jak i kłopoty ze szczepionką są czymś całkowicie zaskakującym, wręcz wstrząsającym. Tymczasem ładnych parę tygodni przed katastrofą samolotu Spencera ktoś tu się zjawia po starą dokumentację badań. Dlaczego?

„Mam mniej czasu, niż myślałem”. Tak powiedział Nick Spencer doktorowi Broderickowi. Mniej czasu na co? Na zatarcie śladów? Na zabezpieczenie sobie przyszłości w zupełnie nowym miejscu, z nowym nazwiskiem, a także nową twarzą – i milionami dolarów? Czy może była jakaś zupełnie inna przyczyna? I dlaczego mój umysł bez przerwy jej szukał?

* * *

Tym razem, gdy zjawiłam się w głównej siedzibie spółki, zapytałam o doktora Celtaviniego i podkreśliłam, że sprawa jest pilna. Sekretarka kazała mi zaczekać. Po dobrej minucie oświadczyła, iż doktor Celtavini jest bardzo zajęty, ale przyjmie mnie jego asystentka, doktor Kendall.

Budynek laboratorium znajdował się w głębi, na prawo od biur, prowadził do niego długi korytarz. Przy wejściu strażnik sprawdził zawartość mojej torebki i wskazał mi drogę przez bramkę z wykrywaczem metali. Potem czekałam przy recepcji, aż doktor Kendall po mnie przyjdzie.

Doktor Kendall okazała się kobietą o poważnym wyglądzie i w trudnym do określenia wieku, gdzieś pomiędzy trzydziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia. Miała wysunięty podbródek, nadający twarzy wyraz zdecydowania, oraz gęste proste ciemne włosy. Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu.

– Rozmawiałam wczoraj z doktorem Page’em z waszej gazety – oznajmiła. – Doktor Celtavini i ja poświęciliśmy mu sporo czasu. Odniosłam wrażenie, że udało nam się odpowiedzieć na wszystkie pytania.

– Pozostało jeszcze pytanie, którego Ken Page nie mógł wczoraj zadać, ponieważ jest związane z czymś, o czym ja dowiedziałam się dopiero dzisiaj rano – powiedziałam. – O ile mi wiadomo, zainteresowanie Nicholasa Spencera szczepionką narodziło się w wyniku prac jego ojca w domowym laboratorium.

Pokiwała głową.

– Tak słyszałam.

– Najwcześniejsze notatki doktora Spencera przechowywał na prośbę jego syna, Nicholasa, doktor Broderick, który kupił dom Spencerów w Caspien. Zeszłej jesieni zabrał je ktoś rzekomo przysłany z Gen-stone.

– Dlaczego „rzekomo”? – odezwał się ktoś za moimi plecami.

Odwróciłam się. W drzwiach stał doktor Celtavini.

– Mówię tak, ponieważ według doktora Brodericka Nick Spencer, który sam przyszedł odebrać tę dokumentację, był wyraźnie zaskoczony i zirytowany jej zniknięciem.

Trudno było rozszyfrować wyraz twarzy doktora Celtaviniego. Zaskoczenie? Troska? Czy może coś więcej… jakby smutek? Wiele bym dała za to, żeby móc przez chwilę czytać w jego myślach.

– Zna pani nazwisko tego, kto przejął dokumentację? – spytała doktor Kendall.

– Doktor Broderick go sobie nie przypomina. Opisał mi tego człowieka jako dobrze ubranego mężczyznę o brązowych włosach z rudawym połyskiem, około czterdziestki.

Popatrzyli na siebie. Doktor Celtavini pokręcił głową.

– Nie znam nikogo takiego związanego z laboratorium. Może asystentka Nicka Spencera, Vivian Powers, zdoła pani udzielić jakiejś informacji.

Najchętniej zarzuciłabym doktora Celtaviniego pytaniami. Instynkt podpowiadał mi, że ten mężczyzna toczył walkę z samym sobą. Wczoraj powiedział, że nienawidzi Nicka Spencera nie tylko za jego fałsz i obłudę, ale także dlatego, że przez niego utracił reputację. Nie miałam wątpliwości, że mówił szczerze, ale jednocześnie czułam, że to jeszcze nie wszystko.

– Lauro – odezwał się do doktor Kendall – gdybyśmy chcieli odebrać jakieś dokumenty, to przecież wysłalibyśmy po nie któregoś z naszych gońców.

– Tak przypuszczam, panie doktorze.

– Pani DeCarlo, czy ma pani telefon do doktora Brodericka? Chciałbym z nim porozmawiać.

Podałam mu numer telefonu lekarza.

Zatrzymałam się jeszcze przy ladzie recepcji i upewniłam, że gdyby pan Spencer chciał posłać kogoś po jakieś służbowe dokumenty, prawie na pewno skorzystałby z usług któregoś z trzech gońców zatrudnionych właśnie w tym celu. Zapytałam też, czy mogę się zobaczyć z Vivian Powers, ale miała wolny dzień.

Wychodząc z Gen-stone, byłam pewna przynajmniej jednego: facet z brązowymi włosami o rudawym połysku, który przejął dokumenty starszego Spencera od doktora Brodericka, nie miał do tego upoważnienia.

Pozostawało tylko pytanie, gdzie się podziały notatki. I jakie ważne informacje zawierały, jeżeli przyjmiemy, że istotnie jakieś były.

14

Nie bardzo wiem, kiedy się zakochałam w Caseyu Dillonie. Przypuszczam, że długie lata temu. Tak naprawdę nazywa się Kevin Curtis Dillon, ale całe życie wszyscy wołali na niego Casey, tak samo jak ja, Marcia, od zawsze byłam Carley. Casey pracuje jako chirurg na ortopedii w szpitalu chirurgii specjalnej. Dawno, dawno temu, gdy jeszcze oboje mieszkaliśmy w Ridgewood, a ja chodziłam do drugiej klasy liceum, zaprosił mnie na bal maturalny. Czułam do niego miętę przez rumianek i właściwie nigdy mi to nie minęło, ale on poszedł do college’u i nie powiedział, kiedy wraca. Ważniak, nie zapomnę mu tego.

Wpadliśmy na siebie jakieś pół roku temu, w jednym z teatrów na off-Broadwayu. Ja byłam sama, on z dziewczyną. Zadzwonił do mnie miesiąc później. Nie ma wątpliwości, że doktor Dillon, przystojny trzydziestosześcioletni chirurg, nie tęsknił zbytnio za moim towarzystwem. Od tamtej pory odzywa się od czasu do czasu, ale nie tak znowu często ani regularnie.

Choć bardzo się wystrzegam ponownego złamania serca, muszę przyznać, że uwielbiam towarzystwo Caseya. Dwa miesiące temu przeżyłam prawdziwy wstrząs, kiedy obudziwszy się w środku nocy, zdałam sobie sprawę, że śniłam o wspólnych zakupach! Wybieraliśmy serwetki koktajlowe na przyjęcie. W wyobraźni całkiem wyraźnie widziałam nasze imiona nakreślone ozdobnymi zawijasami: „Casey i Carley”. Nieprawdopodobne!

Większość naszych spotkań planowaliśmy ze sporym wyprzedzeniem, ale tym razem stało się inaczej. Kiedy po długim dniu, bogatym w wydarzenia, wróciłam do domu, zastałam na sekretarce wiadomość: „Carley, skoczymy coś przekąsić?”.

Wydało mi się to doskonałym pomysłem. Casey mieszkał przy Zachodniej Osiemdziesiątej Piątej, więc często spotykaliśmy się od razu w którejś ze śródmiejskich restauracji. Zadzwoniłam do niego, zostawiłam wiadomość, że się zgadzam, zrobiłam staranne notatki z całego dnia i postanowiłam, że czas najwyższy na gorący prysznic.

Prysznic wymieniano mi już dwa razy, ale to nic nie dało. Nadal prychał raz ciepłą, raz zimną wodą, a takie zmiany temperatury to koszmarne przeżycie. Nie mogłam się powstrzymać od smutnej refleksji, jak miło byłoby zanurzyć się w ciepłych bąbelkach jacuzzi. Zamierzałam wstawić takie cudeńko do własnego mieszkania. Niestety, za sprawą inwestycji w Gen-stone do niebiańskich rozkoszy było mi nadal bardzo daleko.

Casey oddzwonił, kiedy suszyłam włosy. Uznaliśmy, że chińszczyzna w „Shun Lee West” zadowoli nas oboje, i umówiliśmy się tam o ósmej, zakładając, że nie będziemy siedzieli długo. On miał następnego dnia z samego rana operację, a ja musiałam się przygotować na jutrzejsze spotkanie z moimi partnerami z zespołu, wyznaczone na dziewiątą.