– Przepraszam cię, Carley – odezwała się Lynn – właśnie przygotowujemy oświadczenie dla mediów. Nie potrwa to długo, ale jest konieczne, bo na pewno zostaniemy zasypani pytaniami.
Charles Wallingford spojrzał na mnie, a ja na niego. Mogłam czytać w jego myślach. Co ja tu robiłam, obserwując ich w trakcie przygotowywania oświadczenia dla mediów? Przecież właśnie byłam przedstawicielką prasy.
– Lynn, przyjdę innym razem – zaproponowałam.
– Nie, nie, jesteś mi potrzebna. – Na chwilę jej lodowate opanowanie pękło. – Niezależnie od tego, co się stało, co złego się wydarzyło, z czym Nick nie dał sobie rady, to przecież z całą pewnością wierzył w możliwość wynalezienia tego leku i był pewien, że oferuje ludziom szansę wzbogacenia się. Chcę postawić sprawę jasno i przekonać wszystkich, że nie brałam żadnego udziału w defraudacji, ale pragnę też podkreślić, że Nick, przynajmniej na początku, z pewnością nie zamierzał przywłaszczać sobie cudzych pieniędzy. Tu naprawdę nie chodzi o robotę propagandową. Uwierz mi.
Nadal nie uszczęśliwiało mnie uczestniczenie w tej sesji, lecz niechętnie zajęłam miejsce na krześle przy oknie. Rozejrzałam się po pokoju. Ściany miały barwę słonecznej żółci, sufit i stiuki – białą. Dwie kanapy przykryto kapami w żółto-zielono-biały wzór. Dwa fotele od kompletu stały naprzeciwko siebie przy kominku. Obrazu dopełniało wysokie angielskie biurko oraz kilka pięknych stolików, najwyraźniej antyków. Przez okna po lewej stronie roztaczał się widok na Central Park. Dzień był ciepły, drzewa zaczęły już zielenieć. Mnóstwo ludzi spacerowało, uprawiało jogging albo zwyczajnie siedziało na ławkach, ciesząc się piękną pogodą.
Zdałam sobie sprawę, że pokój został urządzony tak, by połączyć wnętrze z jego otoczeniem. Był rozedrgany, wiosenny i w jakimś sensie mniej oficjalny, niż spodziewałabym się po Lynn. Dokładnie rzecz biorąc, był zupełnie inny, niż się spodziewałam, ponieważ – choć dość przestronny – bardziej robił wrażenie wygodnych czterech kątów dla rodziny niż pokazowego apartamentu ważnej osobistości.
I wtedy przypomniałam sobie, jak Lynn wspomniała, że to mieszkanie Nick kupił dla swojej pierwszej żony. Lynn chciała je sprzedać. Pobrali się zaledwie przed czterema laty. Czy to możliwe, że nie zmieniła wystroju tego wnętrza, nie dostosowała go do własnego gustu, bo nie zamierzała tu mieszkać? To mogła być właściwa odpowiedź.
Kilka chwil później odezwał się gong u drzwi. Gospodyni poszła otworzyć. Lynn chyba w ogóle nic nie usłyszała. Zajęta była omawianiem notatek z Charlesem Wallingfordem. W pewnej chwili zaczęła głośno czytać:
– Z tego, co nam wiadomo, należy domniemywać, że skrawek ubrania znaleziony wcześnie dziś rano dwie mile od Portoryko pochodził z koszuli mojego męża, który miał ją na sobie, wylatując z lotniska Westchester. Przez minione trzy tygodnie kurczowo trzymałam się nadziei, że mój mąż przeżył katastrofę lotniczą i pojawi się, by oczyścić swoje dobre imię ze wszystkich zarzutów. Zawsze gorąco wierzył, że jest na drodze do odkrycia szczepionki, która będzie zapobiegała rakowi i jednocześnie leczyła tę chorobę. Jestem całkowicie pewna, że wszelkie pieniądze, jakie podejmował z kont firmy, zostały wykorzystane tylko i wyłącznie w tym celu.
– Wybacz, Lynn, ale muszę ci powiedzieć, że jedyną reakcją na to oświadczenie będzie obcesowe pytanie: „z kogo pani chce zrobić wariata?”. – Ton głosu był łagodny, lecz policzki Lynn zapłonęły, a kartka papieru wypadła jej z ręki.
– Adrian!
Jeśli człowiek jako tako orientował się w świecie finansów, to – jak zwykli mawiać gospodarze programów telewizyjnych, zapowiadając sławnego gościa – nowo przybyłego nie trzeba było przedstawiać. Rozpoznałam go natychmiast: Adrian Nagel Garner, jedyny właściciel Garner Pharmaceuticals Company, a jednocześnie światowej klasy filantrop. Średniego wzrostu, miał jakieś czterdzieści pięć lat, siwiejące włosy i pospolite rysy twarzy. Ot, zwyczajny mężczyzna, którego nic nie wyróżnia z tłumu. Nikt nie wiedział, jak bardzo był bogaty. Nigdy nie zezwolił na wywiady dotyczące spraw osobistych, ale, oczywiście, słyszało się to i owo. Ludzie mówili z ogromnym podziwem o jego domu w Connecticut, gdzie znajdowały się wspaniała biblioteka, teatr na osiemdziesiąt miejsc i studio nagrań, żeby wymienić tylko kilka drobnych udogodnień. Dwukrotnie rozwiedziony, miał dorosłe dzieci, a obecnie podejrzewano go o romantyczny związek z pewną Brytyjką błękitnej krwi.
To właśnie jego spółka planowała zainwestować miliard dolarów w prawa do dystrybucji szczepionki antynowotworowej. Wiedziałam, że jeden z dyrektorów został wybrany do zarządu Gen-stone, ale nie było go na spotkaniu udziałowców. Moim zdaniem ostatnią rzeczą, jakiej Adrian Nagel Garner życzyłby sobie dla swojej firmy, były jakiekolwiek powiązania w publicznej świadomości ze zhańbioną Gen-stone. Szczerze mówiąc, poczułam się wstrząśnięta i zdumiona, widząc go w salonie Lynn.
Najwyraźniej dla niej także ta wizyta była całkowitym zaskoczeniem. Nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać.
– Adrianie, co za niespodzianka – powiedziała. Niewiele brakowało, a byłaby się zająknęła.
– Jechałem na górę, na lunch z Parkinsonami, kiedy uświadomiłem sobie, że ty także tu mieszkasz, więc zajrzałem. Słyszałem najnowsze wiadomości. – Spojrzał na Wallingforda. – Charles. – W powitaniu zabrzmiała chłodna nuta. Skinął głową prawnikom, po czym przeniósł wzrok na mnie.
– To moja przybrana siostra – przedstawiła mnie Lynn – Carley DeCarlo. – Nadal wydawała się niespokojna. – Pracuje nad profilem Nicka dla „Wall Street Weekly”.
Nie odezwał się słowem, tylko patrzył na mnie dziwnie. Zła byłam na siebie, że nie wyszłam w chwili, gdy zobaczyłam tutaj Wallingforda i prawników.
– Jestem tu z tego samego powodu co pan – odezwałam się słabo. – Chciałam powiedzieć Lynn, jak mi przykro, że Nick nie uszedł z katastrofy z życiem.
– Chyba się nie zgadzamy, droga pani – rzucił Adrian Garner ostro. – Moim zdaniem nic tu nie jest pewne. Bo na każdą osobę przekonaną, że ten kawałek koszuli stanowi dowód jego śmierci, znajdzie się dziesięć innych, które będą twierdziły, że Nick uciekł z miejsca katastrofy, mając gorącą nadzieję, iż ten strzępek materiału zostanie znaleziony. Akcjonariusze i pracownicy są już dostatecznie zirytowani i przepełnieni goryczą. Chyba się pani ze mną zgodzi, że Lynn wycierpiała już dosyć jako ofiara powszechnego gniewu. Dopóki nie zostanie odnalezione ciało Nicka, nie wolno jej powiedzieć nic, co mogłoby zostać odebrane jako próba przekonania ludzi do jakichkolwiek faktów. Moim zdaniem najodpowiedniejszym komentarzem, jaki Lynn może wygłosić, jest stwierdzenie: „nie wiem, co o tym myśleć”. – Odwrócił się do niej. – Lynn, oczywiście zrobisz, co uznasz za stosowne. Życzę ci jak najlepiej i chcę, żebyś o tym wiedziała.
Adrian Garner, jeden z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi w tym kraju, skinął nam głową, wychodząc.
Wallingford poczekał, aż do naszych uszu dotarło kliknięcie zamka drzwi wyjściowych, i wtedy powiedział gwałtownie:
– Jak zwykle najmądrzejszy.
– Ale może ma rację – zamyśliła się Lynn. – Wiesz, Charles, chyba rzeczywiście ma.
– Trudno znaleźć jakąkolwiek rację w całym tym zamieszaniu – odparł i od razu zrobił skruszoną minę. – Lynn, przepraszam cię, na pewno wiesz, co miałem na myśli.
– Tak, wiem.
– Najgorsze w tym wszystkim, że bardzo lubiłem Nicka – westchnął Wallingford. – Pracowałem z nim przez osiem lat i uważałem to za swój przywilej. Trudno mi w to wszystko uwierzyć. – Pokręcił głową i przeniósł wzrok na prawników. Wzruszył ramionami. – Lynn, dam ci znać, jeśli dotrą do nas jakieś nowe wieści.