Выбрать главу

Lynn wstała i skrzywiła się z bólu. Stopy ciągle przysparzały jej cierpień.

Była wyraźnie zmęczona, ale nalegała, bym z nią jeszcze została. Przystałam na krwawą mary. Tematem rozmowy były nasze wiotkie więzi rodzinne. Powiedziałam jej, że we wtorek, po powrocie ze szpitala zadzwoniłam do jej ojca, zawiadomić go o jej stanie i że w środę poplotkowałam z mamą na temat mojej nowej pracy.

– Rozmawiałam z tatą tego dnia, kiedy trafiłam do szpitala, a potem następnego ranka – powiedziała Lynn. – Wtedy uprzedziłam go, że wyłączę telefon, bo chcę odpocząć, i zadzwonię do niego dopiero w weekend. Zrobię to dzisiaj, jak tylko trochę się pozbieram.

Wstałam i odstawiłam pustą szklankę.

– Będziemy w kontakcie.

* * *

Dzień był tak piękny, że te parę kilometrów do domu postanowiłam przejść piechotą. Spacer zwykle odświeża myśli, a ja miałam nad czym się zastanawiać. Zwłaszcza ostatnie kilka minut spędzone w towarzystwie Lynn wymagały dokładnego przemyślenia. Kiedy byłam u niej w szpitalu drugi raz, rozmawiała przez telefon. Kończąc rozmowę, powiedziała: „ja też cię kocham”. W następnej chwili zobaczyła mnie i wyraźnie chciała sprawić wrażenie, że rozmawiała z ojcem.

Czy teraz pomyliły jej się dni? Czy też wtedy przy telefonie był ktoś inny? Mogła to być któraś z przyjaciółek. Często w rozmowie z bliskim znajomym rzuca się niezobowiązujące „ja też cię kocham”, sama tak robię. Ale jest wiele sposobów na powiedzenie tego zdania. Wtedy w głosie Lynn brzmiały ciepłe nuty, powiedziała to „ja też cię kocham”… seksownie.

W głowie zaświtało mi szokujące przypuszczenie: czyżby pani Spencerowa odbywała wtedy czułą pogawędkę ze swoim zaginionym mężem?

19

Carley DeCarlo. Musiał się dowiedzieć, gdzie ona mieszka. Była przybraną siostrą Lynn Spencer, tylko tyle o niej wiedział. Miał jednak wrażenie, że jej nazwisko już mu się obiło o uszy… może Annie o niej wspominała. Tylko kiedy? Przy jakiej okazji? Gdzie Annie mogłaby ją poznać? Jako pacjentkę w szpitalu? Cóż, w zasadzie… możliwe.

Teraz, skoro już miał plan działania, kiedy wyczyścił i naładował strzelbę, był znacznie spokojniejszy. Pierwsza będzie pani Morgan. Łatwe zadanie. Co prawda zawsze zamykała drzwi, ale wystarczy pójść na górę i powiedzieć choćby, że ma dla niej prezent. Już niedługo. Zanim ją zastrzeli, oświadczy jej prosto w oczy, że nie powinna była go okłamywać i opowiadać bajek o tym, że mieszkanie jest jej potrzebne dla syna.

Potem, tej samej nocy, pojedzie do Greenwood Lake. Tam odwiedzi panią Schafley i Harników. Pójdzie mu jeszcze łatwiej, niż gdy strzelał do wiewiórek, bo przecież wszyscy będą w łóżkach. Harnikowie zawsze spali przy uchylonym oknie. Na pewno zdąży pchnąć je w górę i przechylić się przez parapet, zanim w ogóle uświadomią sobie, co się dzieje. A do domu pani Schafley nawet nie będzie musiał wchodzić. Wystarczy, że stanie w oknie pokoju i poświeci jej latarką w twarz. Gdy kobieta się obudzi, on przez chwilę skieruje światło na siebie, żeby go zobaczyła i zrozumiała, co się stanie. A potem ją zastrzeli.

Policja na pewno szybko zacznie go szukać. Pani Schafley po całej okolicy rozpaplała, że chciał u niej wynająć pokój, to jasne jak słońce.

– Co za bezczelność! – Tak na pewno mówiła. Zawsze tak mówiła, jak się na kogoś skarżyła. – Co za bezczelność! – zwierzała się Annie, kiedy dzieciak, koszący u niej trawniki, poprosił o podwyżkę. – Co za bezczelność! – zżymała się, gdy chłopak roznoszący gazety powiedział jej, że zapomniała mu dać napiwek na Boże Narodzenie.

Czy to samo przyjdzie jej do głowy w tej jednej chwili przed śmiercią? „Co za bezczelność! On chce mnie zabić!”.

Wiedział, gdzie mieszka Lynn Spencer. Teraz musiał się dowiedzieć, gdzie szukać jej przybranej siostry. Carley DeCarlo. Dlaczego to nazwisko wydawało mu się znajome? Czy rzeczywiście słyszał je od Annie? Może gdzieś je wyczytała?

– Tak – szepnął. – Carley DeCarlo prowadzi jakiś kącik w tym dodatku do niedzielnej gazety, który Annie uwielbiała czytać.

Właśnie była niedziela.

Poszedł do sypialni. Narzuta z grubej przędzy, ulubiona kapa Annie, leżała na łóżku. Nie tknął jej. Nadal miał przed oczami, jak ostatniego ranka Annie układała ją starannie, tak żeby po obu stronach zwisała równo, a potem nadmiar materiału od strony głowy zawinęła pod poduszki.

Zauważył niedzielny dodatek, który został na nocnym stoliku. Wziął go do ręki i otworzył. Wolno przewracał strony. Wreszcie znalazł: nazwisko i zdjęcie. Carley DeCarlo. Pisała o pieniądzach. Annie wysłała do niej kiedyś pytanie i potem długi czas sprawdzała, czy w kąciku ukaże się odpowiedź. Nie doczekała się, ale tak czy inaczej lubiła te artykuły, czasem nawet czytywała je na głos.

– Posłuchaj, Ned, ona się ze mną zgadza. Pisze, że tracisz mnóstwo pieniędzy, jeśli robisz debet na karcie kredytowej i co miesiąc spłacasz tylko minimum.

W zeszłym roku Annie była na niego zła, że kupił drogi zestaw narzędzi. Wtedy, kiedy ściągnął ze złomowiska ten stary samochód i chciał go wyremontować. Odpowiedział, że wysoka cena nie jest taka ważna, bo może ją bardzo długo spłacać. Wtedy właśnie Annie przeczytała mu ten artykuł.

Siedział i przyglądał się zdjęciu Carley DeCarlo. Przyszła mu do głowy pewna myśl. Będzie drażnił, denerwował i wyprowadzał z równowagi tę kobietę. Annie od lutego, od czasu gdy się dowiedziała, że ich dom w Greenwood Lake przestał istnieć, aż do dnia, gdy ciężarówka uderzyła w jej samochód, była zatroskana i nerwowa. Przez cały ten czas bardzo często płakała. „Jeżeli ta szczepionka się nie uda, nie zostanie nam nic, Ned, zupełnie nic” – powtarzała bez przerwy.

Przez długie tygodnie przed śmiercią Annie cierpiała. Ned chciał, żeby Carley DeCarlo także cierpiała, żeby była niespokojna i zdenerwowana. I już nawet wiedział, jak to zrobić. Wyśle do niej ostrzegawczy e-maiclass="underline" „Przygotuj się na dzień sądu”.

* * *

Musiał wyjść z domu. Postanowił wsiąść w autobus jadący do miasta i pospacerować sobie przed apartamentowcem, w którym mieszkała Lynn Spencer, przed tym wymuskanym budynkiem na Piątej Alei. Sama świadomość, że kobieta może być w domu, da mu poczucie, iż ma ją na oku.

Godzinę później stał po drugiej stronie ulicy, na wprost wejścia do tego wieżowca. Nie minęła nawet minuta, kiedy portier otworzył drzwi i wyszła z nich Carley DeCarlo. W pierwszej chwili Nedowi wydawało się, że śni, tak jak śnił o człowieku, który opuszczał dom w Bedford tuż przed pożarem.

Tak czy inaczej, ruszył za dziennikarką. Szła bardzo długo, aż do Trzydziestej Siódmej, tam skręciła na wschód. Wreszcie weszła po kilku stopniach do jednego z typowych miejskich domów. Na pewno tam właśnie mieszkała.

No to wiem, gdzie jej szukać, pomyślał Ned. Więc kiedy uzna, że nadszedł czas, będzie tak samo jak z Harnikami i panią Schafley. Zastrzeli ją z taką samą łatwością jak wiewiórki.

20

– Aż się boję przyznać, ale Adrian Garner miał wczoraj absolutną rację – powiedziałam następnego ranka Donowi i Kenowi.

Wszyscy troje przyszliśmy do pracy wcześnie i za piętnaście dziewiąta siedzieliśmy już w pokoiku Kena, każde z drugim kubkiem kawy.

Przewidywania Garnera, że ludzie natychmiast uznają strzępek zwęglonej i poplamionej krwią koszuli jedynie za część doskonale opracowanego planu Spencera, okazały się prorocze. Prasa zrobiła z tego sensację dnia.

Na pierwszej stronie „New York Post” i na trzeciej „The Daily News” znajdowały się zdjęcia Lynn. Oba zostały zrobione poprzedniego wieczora, w drzwiach jej apartamentowca. Na obu udało jej się wyglądać zarazem olśniewająco i dramatycznie. W oczach miała łzy. Lewa dłoń, otwarta i zwrócona wnętrzem do góry, odsłaniała opatrunek. Prawą ręką przytrzymywała się ramienia gospodyni. W „Post” wielkie litery głosiły: „Żona niepewna, czy Spencer utonął czy odpłynął”, natomiast w „The News” napisano: „Żona szlocha: nie wiem, co myśleć”.