Wstrzymałam oddech. W oczach Vivian Powers pojawił się strach. Po chwili zdjęła łańcuch.
– Proszę wejść.
W środku trwało pakowanie. Dywany zwinięto, rzeczy ułożono w kartonach z dużymi napisami oznaczającymi zawartość. Puste stoły, gołe ściany i okna – wszystko świadczyło, że Vivian Powers właśnie się wyprowadza. Zauważyłam na jej palcu obrączkę ślubną, ciekawa byłam, gdzie też się podziewał jej mąż.
Zaprowadziła mnie na niedużą, nasłonecznioną werandę, ciągle jeszcze nietkniętą, z lampami na stolikach i małym dywanikiem na jasnej podłodze z desek. Stały tam wiklinowe meble, siedzenia i oparcia foteli wymoszczono poduszkami obciągniętymi perkalem w jasnych kolorach. Vivian Powers usiadła na dwuosobowej kanapce, mnie zostawiła miejsce na fotelu od kompletu. Cieszyłam się, że postanowiłam być natrętna, że przyjechałam tu dzisiaj i że wprosiłam się do środka.
Agencje nieruchomości mają mądry zwyczaj pokazywania domów nowym klientom, gdy jeszcze mieszkają w nich poprzedni właściciele, toteż nasunęło mi się pytanie, czemu Vivian Powers wyprowadza się w takim pośpiechu. Postanowiłam sprawdzić, kiedy dom został zgłoszony do sprzedaży. Założyłam się sama ze sobą, że już po katastrofie lotniczej Spencera.
– Uciekam tutaj od czasu, gdy zaczęło się pakowanie.
– Kiedy pani się wyprowadza? – zapytałam.
– W piątek.
– Zostanie pani w okolicy? – Starałam się, żeby pytanie brzmiało zdawkowo.
– Nie. Jadę do Bostonu, do rodziców. Zamieszkam z nimi, dopóki nie znajdę sobie nowego domu. Meble zostawię na razie w magazynie.
Joel Powers najwyraźniej nie wpisał się w żonine plany na przyszłość.
– Nie będzie miała pani nic przeciwko, jeśli zadam kilka pytań…
– Gdybym miała, nie wpuściłabym pani do środka – odparła. – Ale najpierw ja chciałabym panią o coś spytać.
– Odpowiem, jeśli tylko będę mogła.
– Dlaczego wybrała się pani do doktora Brodericka?
– Pojechałam tam, żeby zyskać pojęcie o domu, gdzie wychowywał się Nicholas. Chciałam porozmawiać z jego aktualnym właścicielem na temat laboratorium doktora Spencera.
– Czy wiedziała pani o pozostawionych tam notatkach ojca Nicka?
– Nie. Dowiedziałam się o nich dopiero od samego doktora Brodericka. Był wyraźnie zmartwiony, że okazał się zbyt ufny i przekazał je w niewłaściwe ręce. Czy Nick Spencer wspomniał pani o ich zniknięciu?
– Tak. – Zawiesiła głos. – Podczas tej uroczystej kolacji, gdy wręczano mu medal dla zasłużonego obywatela Caspien, wydarzyło się coś szczególnego, choć nie wiem, co. Na pewno miało to związek z listem, jaki Nick otrzymał mniej więcej w okresie Święta Dziękczynienia. Otóż jakaś kobieta postanowiła ujawnić tajemnicę, którą ponoć znali tylko ona i doktor Spencer. Podobno ojciec Nicka wyleczył jej córkę ze stwardnienia rozsianego. Podała nawet numer swojego telefonu. Nick oddał mi ten list, aby udzielić jej standardowej odpowiedzi. Powiedział: „Zwariowała kobiecina. Przecież to niemożliwe”.
– Tak czy inaczej, odpowiedź na ten list została wysłana?
– Odpowiadaliśmy na wszystkie listy przychodzące do Nicka. Ludzie pisali do niego bez przerwy, błagając, by ich włączył do programu badań, gotowi podpisać wszystko i na wszystko się zgodzić, w zamian za szansę otrzymania szczepionki. Czasami pisali o wyzdrowieniu z jakiejś konkretnej choroby i chcieli, żeby testował ich domowej roboty leki, a potem je rozprowadzał. Było kilka wzorów odpowiedzi.
– Czy ma pani kopie tych wzorów?
– Nie, tylko listę osób, do których wysłano listy, ale żadne z nas nie zapamiętało nazwiska tamtej kobiety. Prowadzenie takiej korespondencji należało do obowiązków dwóch specjalnie w tym celu zatrudnionych maszynistek. Jakiś czas później, właśnie w trakcie tej uroczystej kolacji, zdarzyło się coś szczególnego. Następnego ranka Nick był wyjątkowo ożywiony. Podobno otrzymał jakąś sensacyjną informację. Mnie powiedział tylko, że instynkt każe mu poważnie potraktować list kobiety, której córkę wyleczył ze stwardnienia rozsianego jego ojciec.
– Wrócił więc do Caspien po wczesne zapiski ojca, ale dowiedział się tylko, że zniknęły. Ktoś je zabrał mniej więcej w okresie Święta Dziękczynienia, w tym samym czasie, gdy przyszedł do biura ów list.
– Zgadza się.
– Podsumujmy. Pani zdaniem istnieje ścisły związek między owym konkretnym listem a faktem, że notatki doktora Spencera zostały zabrane od doktora Brodericka zaledwie kilka dni później?
– Jestem tego pewna. Po drugiej wizycie w Caspien Nick bardzo się zmienił.
– Czy kiedykolwiek wspomniał, z kim się spotkał po wizycie u doktora Brodericka?
– Nie, nigdy.
– Może pani sprawdzić zapiski w jego kalendarzu? Uroczysta kolacja odbyła się piętnastego lutego, więc chodzi o szesnastego. Może zanotował jakieś nazwisko albo numer?
Pokręciła głową.
– Tamtego ranka nie zanotował nic i na dodatek po tym dniu w ogóle już nic nie notował w kalendarzu. To znaczy, żadnych spotkań poza biurem.
– A gdyby musiała się pani natychmiast z nim skontaktować?
– W takich wypadkach dzwoniłam pod jego numer komórkowy. Muszę coś pani wyjaśnić. W kalendarzu były zapisane pewne plany ustalane wcześniej: seminaria medyczne, kolacje, posiedzenia zarządu i tym podobne. Ale też w ciągu ostatnich czterech czy pięciu tygodni Nick częściej niż zwykle bywał poza biurem. Kiedy zjawili się u nas ludzie z prokuratury, powiedzieli, że dwa razy poleciał do Europy. Nie korzystał z samolotu firmowego, więc nikt o niczym nie wiedział, nawet ja.
– Zdaniem policji, czynił przygotowania do operacji plastycznej twarzy albo wił sobie nowe gniazdko. A co pani sądzi?
– Ja sądzę, że działo się coś bardzo złego i on się o tym dowiedział. Chyba się bał, że ma telefon na podsłuchu. Do doktora Brodericka dzwonił przy mnie… kiedy teraz o tym myślę, zastanawiam się, dlaczego nie powiedział, o co mu chodzi. Zapytał jedynie, czy może zajrzeć.
Vivian Powers z całą pewnością desperacko pragnęła wierzyć, iż Nick Spencer padł ofiarą czyjegoś niecnego planu.
– Jak pani sądzi, czy rzeczywiście miał nadzieję na wynalezienie cudownego leku? – zapytałam. – Czy też od początku zdawał sobie sprawę z beznadziejności tego przedsięwzięcia?
– Wynalezienie leku na raka było celem jego życia. Nowotwór zabrał mu i żonę, i matkę… Poznałam Nicka dwa lata temu, w hospicjum. Pracował jako wolontariusz, kiedy trafił tam mój mąż.
– Poznaliście się w hospicjum?
– Tak. U Świętej Anny. Zaledwie kilka dni przed śmiercią Joela. Wcześniej pracowałam jako asystentka prezesa spółki maklerskiej. Zrezygnowałam z tego zajęcia, żeby mieć więcej czasu dla męża. Nick zajrzał któregoś razu do jego pokoju i długo z nami rozmawiał. Potem, kilka tygodni po śmierci Joela, zadzwonił do mnie i powiedział, że gdybym kiedyś wzięła pod uwagę pracę w Gen-stone, chętnie znajdzie mi miejsce. Pół roku później skorzystałam z propozycji. Nie spodziewałam się, że będę pracowała bezpośrednio dla niego, ale tak się akurat złożyło. Jego asystentka miała niedługo rodzić, a planowała zostać w domu przynajmniej dwa lata, więc dostałam jej posadę. Spadła mi jak z nieba.
– Jak układały się jego stosunki z innymi pracownikami biura?
Vivian się uśmiechnęła.
– Doskonale. Szczerze lubił Charlesa Wallingforda, choć czasami sobie z niego żartował. Powiedział kiedyś na przykład, że jeśli jeszcze raz usłyszy o jego drzewie genealogicznym, będzie zmuszony je ściąć. Nie przepadał natomiast za Adrianem Garnerem. Uważał go za nadętego snoba, ale tolerował ze względu na pieniądze. Nick Spencer całkowicie poświęcił się jednej sprawie. – Usłyszałam w głosie Vivian Powers pasję, tę samą, na którą zwróciłam uwagę, gdy rozmawiałyśmy w sobotę. – Był gotów tańczyć, jak mu zagra Garner, byle wejść ze szczepionką na rynek i udostępnić ją całemu światu.