– A gdyby zdał sobie sprawę, że szczepionki nie będzie i że roztrwonił ogromne pieniądze?
– Wtedy, przyznaję, mógłby się załamać. Był podminowany i zmartwiony, a jeszcze los dokładał swoje. Tydzień przed katastrofą lotniczą o włos uniknął groźnego wypadku. Kiedy późną nocą jechał do domu… z Nowego Jorku do Bedford, wysiadły mu hamulce.
– Mówiła pani o tym komuś?
– Nie. Sam Nick potraktował sprawę bardzo lekko. Miał szczęście, bo ruch był niewielki, więc zdjął nogę z gazu i manewrował kierownicą, aż udało mu się zatrzymać. Samochód był stary, ale Nick go uwielbiał. Po tej przygodzie uznał jednak, że najwyższy czas z nim się rozstać. – Zawahała się. – Kiedy się teraz nad tym zastanawiam… Może ktoś celowo uszkodził wóz? Ten incydent zdarzył się raptem tydzień przed katastrofą lotniczą.
Bardzo się starałam zachować pokerową twarz, więc tylko w zamyśleniu pokiwałam głową. Nie chciałam jej pokazać, że całkowicie się z tym zgadzam. Musiałam się jeszcze czegoś dowiedzieć.
– A co pani wie o jego związku z Lynn?
– Nic. Chociaż Nick wydawał się osobą publiczną, w rzeczywistości skutecznie chronił swoją prywatność.
Ujrzałam w jej oczach szczery smutek.
– Lubiła go pani, prawda?
Pokiwała głową.
– Każdy, kto miał przyjemność regularnie się z nim widywać, musiał go polubić. Był wyjątkowym człowiekiem, sercem i duszą tej spółki. Bez niego nic z niej nie zostanie. Zbankrutuje. Ludzie albo są zwalniani, albo sami odchodzą, wszyscy go nienawidzą i obarczają winą. A moim zdaniem on także jest ofiarą.
Wymogłam na Vivian Powers obietnicę, że pozostanie ze mną w kontakcie, i kilka minut później wyszłam. Poczekała, aż dojdę do furtki, i pomachała mi, kiedy wsiadłam do samochodu.
Mój mózg pracował na przyśpieszonych obrotach. Na pewno istniało jakieś powiązanie między wypadkiem samochodowym doktora Brodericka, uszkodzeniem auta Nicka i katastrofą samolotu. Trzy przypadki z rzędu? Mowy nie ma. Aż wreszcie postawiłam wyraźne pytanie, które od dawna czaiło się gdzieś w zakamarkach umysłu: Czy Nicholas Spencer został zamordowany?
Kiedy jednak porozmawiałam z małżeństwem opiekującym się posiadłością w Bedford, w mojej głowie powstał zupełnie inny scenariusz, który skierował myśli na całkiem nowe tory.
21
„Dzisiaj śniło mi się, że znów jestem w Manderley”. Pierwsze słowa pierwszego rozdziału „Rebeki” Daphne du Maurier brzęczały mi w uszach niczym natrętna mucha. Zjechałam z drogi w Bedford, zatrzymałam wóz przed bramą i zapowiedziałam się przez domofon.
Drugi raz tego dnia składałam niezapowiedzianą wizytę. Gdy głos z hiszpańskim akcentem grzecznie spytał, kim jestem, przedstawiłam się jako przybrana siostra pani Spencer. Na chwilę zapadła cisza, a potem wyjaśniono mi, jak mam ominąć pogorzelisko, trzymając się prawej strony.
Jechałam bardzo wolno, bo podziwiałam przepiękny i doskonale utrzymany teren wokół poczerniałych ruin. Na tyłach znajdował się odkryty basen, a wyżej, na tarasie – kryty. Po lewej stronie widziałam coś, co przypominało angielski ogród. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić Lynn na kolanach, dłubiącej w ziemi. Ciekawa byłam, czy to Nick z pierwszą żoną przyczynili się do takiego kształtu otoczenia, czy też może stworzył to wszystko poprzedni właściciel.
Dom, w którym mieszkali Manuel i Rosa Gomez, okazał się interesującą architektonicznie budowlą z wapienia, zwieńczoną ukośnym dachem. Ściana wiecznie zielonych roślin osłaniała go od strony głównego budynku, zapewniając obu miejscom prywatność. Od razu zrozumiałam, dlaczego w zeszłym tygodniu zatrudnieni tu ludzie nie zauważyli powrotu Lynn. Na pewno przyjechawszy późno w nocy, otworzyła sobie bramę kodem. Wprowadziła samochód do garażu i jakby jej nie było. Trochę natomiast zdziwił mnie brak jakichkolwiek zabezpieczeń na terenie posiadłości – ani śladu kamer czy strażników. Może wystarczał alarm w samym domu.
Zaparkowałam, weszłam na ganek i zadzwoniłam do drzwi. Otworzył Manuel Gomez, przystojny mężczyzna wzrostu nieco ponad metr siedemdziesiąt, z ciemnymi włosami i pociągłą inteligentną twarzą. Zaprosił mnie do środka. Weszłam do przedpokoju i od razu podziękowałam, że zgodzili się ze mną porozmawiać, choć zjawiłam się bez uprzedzenia.
– Niewiele brakowało, a już by nas pani tu nie zastała – odrzekł sztywno. – Zgodnie z poleceniem pani siostry wyjeżdżamy o trzynastej. Rzeczy już wywieźliśmy. Żona zrobiła zakupy zlecone przez panią Spencer i właśnie poszła się upewnić, że na piętrze wszystko w porządku. Czy zechce pani sprawdzić?
– Państwo się wyprowadzają? Dlaczego?
Chyba zdał sobie sprawę, że jestem szczerze zdumiona.
– Pani Spencer nie potrzebuje teraz służby na stałe, a poza tym zamierza mieszkać w domku dla gości, do czasu, gdy zdecyduje, czy odbudowywać dom.
– Pożar był zaledwie tydzień temu! – wykrzyknęłam. – Czy państwo mają już nową pracę?
– Nie mamy. Wybierzemy się na krótki urlop do Portoryko, w odwiedziny do krewnych. Potem zamieszkamy u córki i będziemy szukali nowego zajęcia.
Lynn chciała zamieszkać w Bedford. Zrozumiałe. Na pewno miała tutaj przyjaciół. Ale żeby tak bezwzględnie wyrzucać tych ludzi na ulicę? Nieludzkie.
Mężczyzna zdał sobie sprawę, że ciągle stoimy w przedpokoju.
– Przepraszam panią – powiedział. – Zapraszam do salonu.
Idąc za nim, szybko rozejrzałam się dookoła. Dosyć strome schody prowadziły z korytarza na piętro. Na lewo było coś, co wydało mi się gabinetem z regałami na książki i odbiornikiem telewizyjnym. Salon miał całkiem przyzwoite rozmiary, tynkowane ściany pomalowane na kremowo, kominek i okna w srebrzystych ramach. Był wygodnie umeblowany; potężną sofę oraz fotele obito tkaniną o gobelinowym wzorze. Wszystko razem budziło skojarzenie z angielskim domkiem na wsi.
Wnętrze było nieskazitelnie czyste, na stoliku do kawy stał wazon ze świeżymi kwiatami.
– Proszę usiąść – odezwał się Gomez. On sam stał nadal.
– Jak długo pan tu pracuje? – spytałam.
– Od czasu gdy państwo Spencer się pobrali. To znaczy… pan Spencer z pierwszą żoną. Dwanaście lat temu.
Dwanaście lat służby i tydzień wymówienia! Dobry Boże! Umierałam z ciekawości, jaką odprawę wypłaciła im Lynn, ale nie miałam śmiałości zapytać. W każdym razie nie tak z marszu.
– Proszę pana – odezwałam się – nie przyszłam oglądać domu. Przyszłam, bo chciałabym porozmawiać z panem i pańską żoną. Jestem dziennikarką z „Wall Street Weekly”, pomagam przy stworzeniu charakterystyki Nicholasa Spencera. Pani Spencer wie o moim zleceniu. Wiele osób wypowiada się o Nicholasie w sposób wręcz zjadliwy, a ja chcę być całkowicie bezstronna. Mogę państwu zadać kilka pytań na jego temat?
– Poproszę żonę – powiedział cicho. – Jest na piętrze.
Czekając, zajrzałam przez łukowato sklepione przejście do dalszej części domu. W głębi otwierała się jadalnia, jeszcze dalej była kuchnia. Odniosłam wrażenie, że budynek został raczej zaprojektowany jako domek dla gości, a nie dla służby. Pachniał luksusem.
Usłyszałam kroki na schodach, więc wróciłam na miejsce, gdzie posadził mnie Gomez. Wstałam, żeby przywitać się z Rosą Gomez, ładniutką, nieco zbyt pulchną kobietą, której podpuchnięte oczy świadczyły niezbicie o niedawnych łzach.