Выбрать главу

– Przy tobie cudownie odpoczywam – powiedział. – Jestem wdzięczny, że przyszłaś, choć rzuciłem propozycję w ostatniej chwili.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

– Chociaż się spóźniłaś. – Koniec intymności.

– Kłopoty z taksówką.

– A co nowego w sprawie Spencera?

Nad grzybkami Portobello, kruchą zieloną sałatą i linguini z sosem ostrygowym opowiedziałam mu o swoim spotkaniu z Vivian Powers, Rosą i Manuelem Gomezami oraz doktor Clintworth w hospicjum.

Usłyszawszy, że Nicholas Spencer być może eksperymentował na pacjentach hospicjum, Casey zmarszczył brwi.

– Jeżeli rzeczywiście tak postąpił, to nie tylko złamał prawo, ale jeszcze popełnił ogromny błąd z moralnego punktu widzenia – oznajmił. – Ludzkość zna wiele tragicznych historii, gdy leki, które wydawały się długo oczekiwanymi cudami, okazały się czymś wręcz przeciwnym. Klasycznym przykładem jest thalidomid. Czterdzieści lat temu został wprowadzony w Europie jako środek hamujący nudności u ciężarnych kobiet. Całe szczęście, że w tym czasie doktor Frances Kelsey z Instytutu Żywności i Leków nie dopuściła go do sprzedaży w Stanach. Dzisiaj w Niemczech żyje kilka tysięcy osób w potworny sposób zdeformowanych genetycznie z powodu niewykształcenia kości długich kończyn. Ponieważ ich matki, będąc w ciąży, przyjmowały lek, który uważały za całkowicie bezpieczny.

– Chyba gdzieś czytałam, że thalidomid okazał się skuteczny w leczeniu innych dolegliwości.

– To prawda, jak najbardziej. Natomiast nie wolno go podawać ciężarnym kobietom. Nowe leki muszą być testowane przez długi czas.

– Casey, a gdybyś miał wybór: umrzeć za kilka miesięcy albo żyć, ryzykując jakieś straszliwe efekty uboczne, co byś wybrał?

– Na szczęście nie stoję przed takim dylematem. Ale wiem, że będąc lekarzem, nie pogwałciłbym przysięgi i nie potraktowałbym człowieka jako świnki doświadczalnej.

Tyle tylko, że Nicholas Spencer nie był lekarzem, pomyślałam. Rozumował inaczej. A w hospicjum stale przestawał z ludźmi śmiertelnie chorymi, którzy nie mieli już żadnej nadziei. Chory na raka mógł jedynie zostać królikiem doświadczalnym lub umrzeć.

Nad kawą espresso Casey zaprosił mnie na przyjęcie do przyjaciół w Greenwich, w niedzielę po południu.

– Polubisz tam wszystkich – obiecywał. – I oni polubią ciebie.

Zgodziłam się, oczywiście.

Kiedy wychodziliśmy z restauracji, oczekiwałam, że Casey po prostu wsadzi mnie do taksówki, ale pojechał ze mną. Zaprosiłam go na pokolacyjnego drinka, którego nie mieliśmy ochoty wypić w restauracji, lecz nie przyjął zaproszenia. Kazał taksówkarzowi zaczekać i odprowadził mnie do drzwi mieszkania.

– Byłoby lepiej, gdybyś mieszkała w budynku z portierem – stwierdził. – Jeśli sama otwierasz bramę kluczem, nie jesteś bezpieczna. Ktoś może się za tobą wepchnąć.

Byłam niewymownie zdumiona.

– A skąd ci to przyszło do głowy?

Popatrzył na mnie uważnie. Casey ma jakieś metr dziewięćdziesiąt. Nawet kiedy jestem na obcasach, patrzy na mnie z góry.

– Sam nie wiem – odrzekł. – Zastanawiam się tylko, czy nie pakujesz się przy okazji tej sprawy Spencera w coś znacznie większego, niż ci się wydaje.

Wtedy o tym nie wiedziałam, ale wygłosił prorocze słowa.

Gdy weszłam do mieszkania, zbliżała się już dziesiąta trzydzieści. Zerknęłam na sekretarkę. Nie migała. Vivian Powers nie oddzwoniła.

Wybrałam jej numer jeszcze raz, ale nikt się nie zgłosił, więc ponownie zostawiłam wiadomość.

Następnego dnia rano telefon odezwał się dokładnie w chwili, gdy wychodziłam do pracy. Dzwonił ktoś z policji w Briarcliff Manor. Jeden z sąsiadów Vivian Powers, wyprowadzający psa na spacer, zwrócił uwagę, że drzwi od jej domu są otwarte na oścież. Wcisnął guzik dzwonka, ale nie było odpowiedzi, więc wszedł do środka. Nikogo nie zastał. Na podłodze leżały przewrócony stolik i lampa, wyraźnie z niego zrzucona. Inne światła wciąż się paliły. Sąsiad wezwał policję. Funkcjonariusze włączyli sekretarkę, na której nagrane były moje wiadomości. Czy wiem, gdzie może przebywać Vivian Powers i czy miała jakieś kłopoty?

25

Ken i Don słuchali z wytężoną uwagą. Opowiedziałam im o wszystkich moich spotkaniach w Westchester i o porannym telefonie policji z Briarcliff Manor.

– Czyżby reakcja łańcuchowa? – Ken się zamyślił. – Czy to celowe przedstawienie, aby przekonać wszystkich dookoła, że dzieje się coś podejrzanego? Małżeństwo opiekujące się domem w Bedford powiedziało ci, że Nick Spencer i Vivian Powers byli w sobie ewidentnie zakochani. Czyżbyś za bardzo zbliżyła się do prawdy? Jak sądzisz, może ta kobieta zamierzała wpaść na chwilę do Bostonu, pomieszkać z mamusią i tatusiem, a potem, kiedy sprawy przycichną, zacząć nowe życie w Australii, Timbuktu albo Monako?

– To oczywiście całkiem prawdopodobne – przyznałam. – Tylko w tej wersji zostawienie otwartych na oścież drzwi, przewróconego stolika i lampy na podłodze jest lekką przesadą… – Zamilkłam, bo musiałam chwilę się zastanowić.

– No, co? – ponaglił mnie Ken.

– Vivian chyba się bała. Kiedy otworzyła mi drzwi, były zabezpieczone łańcuchem i minęło parę dobrych minut, zanim uznała, że może mnie wpuścić.

– Rozmawiałaś z nią około wpół do dwunastej – powiedział Ken.

– Tak.

– Czy dała ci do zrozumienia, czego się boi?

– Nie bezpośrednio, ale przecież opowiedziała mi o awarii samochodu Spencera zaledwie tydzień przed katastrofą samolotu. Pomyślała, że może ani jedno, ani drugie nie było przypadkiem. – Wstałam. – Pojadę tam – zdecydowałam. – Obym się myliła, bo jeśli nie, to Vivian Powers, która skojarzyła sobie mężczyznę o rudawych włosach, stała się dla kogoś poważnym zagrożeniem.

Ken pokiwał głową.

– Jedź. Ja spróbuję z innej strony. Nie tak znowu wielu chorych wychodzi z hospicjum. Pewnie uda mi się znaleźć tego pacjenta.

Ciągle jeszcze byłam nowa w tym zawodzie. Ken miał stanowczo większe prawa. Mimo wszystko jednak musiałam go poprosić:

– Jak go znajdziesz i wybierzesz się do niego pogadać, zabierz mnie ze sobą, dobrze?

Zastanawiał się chwilę, a wreszcie kiwnął głową.

– Niech będzie.

* * *

Mam całkiem niezłą orientację w terenie. Tym razem już nie potrzebowałam mapy, żeby trafić do domu Vivian. Przed drzwiami stał samotny gliniarz, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem. Wyjaśniłam, że widziałam się z panią Powers poprzedniego dnia, a potem do mnie dzwoniła.

– Sprawdzimy – oświadczył krótko. Wszedł do środka i bardzo szybko wrócił. – Detektyw Shapiro mówi, że może pani wejść.

Detektyw Shapiro okazał się mężczyzną o łagodnym głosie, wyglądzie naukowca, przerzedzonych włosach i przenikliwym spojrzeniu orzechowych oczu. Na wstępie wyjaśnił mi, że dochodzenie dopiero się zaczęło. Policja skontaktowała się z rodzicami Vivian Powers i z uwagi na okoliczności otrzymała pozwolenie na wejście do jej domu. Ponieważ frontowe drzwi były otwarte, lampa i wywrócony stolik leżały na ziemi, a samochód stał na podjeździe, obawiano się, iż padła ofiarą przestępstwa.

– Pani była tu wczoraj? – upewnił się Shapiro.

– Tak.

– W tych warunkach, w środku przeprowadzki trudno mieć pewność, ale może potrafi pani ocenić, czy coś się zmieniło?

Staliśmy w salonie. Rozejrzałam się dookoła, przypominając sobie, jak to wnętrze pełne spakowanych kartonów i ze stołami o nagich blatach wyglądało, kiedy je widziałam ostatnim razem. Owszem, była pewna różnica. Poprzednio wszystkie blaty były puste, a dziś na stoliku do kawy stał jeden karton. Wskazałam go palcem.