– Tego pudła tu nie było – oznajmiłam. – Albo je spakowała już po moim wyjściu, albo czegoś szukała i otworzyła, ale wcześniej go tu nie było.
Detektyw Shapiro podszedł do stolika i wyjął z kartonu jakąś teczkę.
– Pracowała w Gen-stone, prawda?
Odruchowo udzielałam jedynie informacji, których byłam absolutnie pewna, nie wspominając nic o własnych podejrzeniach. Łatwo mogłam sobie wyobrazić wyraz jego twarzy, gdybym powiedziała: „Vivian Powers mogła sfingować swoje zniknięcie i ulotnić się dyskretnie na spotkanie z Nicholasem Spencerem, który podobno zginął w katastrofie lotniczej”. A może zrozumiałby więcej, gdybym powiedziała: „Zaczynam się zastanawiać, czy Nicholas Spencer padł ofiarą przestępstwa i czy lekarz z Caspien przeżyje próbę zabójstwa upozorowaną na wypadek samochodowy, dokonaną z powodu zapisków badań laboratoryjnych, przechowywanych przez niego długie lata, a także czy Vivian Powers zniknęła, bo mogłaby zidentyfikować człowieka, który te notatki zabrał”.
Zamiast tego wszystkiego ograniczyłam się do wyjaśnienia, że odwiedziłam Vivian Powers, ponieważ zbieram materiały do publikacji na temat jej szefa, Nicholasa Spencera.
– Dzwoniła do pani po waszej rozmowie.
Chyba detektyw Shapiro podejrzewał, że nie dowiedział się ode mnie wszystkiego.
– Tak. Wspomniałam Vivian o zniknięciu dokumentów laboratoryjnych. Tajemniczy mężczyzna, który je zabrał, przedstawiając się jako wysłannik Nicholasa Spencera, nie miał do tego prawa. Zostawiła mi na sekretarce krótką wiadomość, że domyśla się, kto to taki.
Detektyw nadal trzymał teczkę ze znakiem firmowym Gen-stone. Pustą teczkę.
– Czy uświadomiła to sobie, przeglądając te dokumenty?
– Pojęcia nie mam, ale to pewnie możliwe.
– Teczka jest pusta, a pani Vivian Powers zniknęła. Co pani to mówi?
– Moim zdaniem istnieje możliwość, że Vivian Powers padła ofiarą przestępstwa.
Obrzucił mnie ostrym spojrzeniem.
– Czy w samochodzie słuchała pani radia?
– Nie. – Nie powiedziałam mu, że pracując nad takim materiałem jak ten, bardzo sobie cenię spokojne chwile w samochodzie, kiedy mogę pomyśleć i rozważyć różne scenariusze dopiero co poznanych wydarzeń.
– Wobec czego nie słyszała pani informacji, jakoby Nick Spencer był widziany w Zurychu? Podobno zauważył go tam człowiek, który wiele razy widywał go na spotkaniach akcjonariuszy.
Przetrawiałam tę informację całą długą minutę.
– Pana zdaniem ten człowiek jest wiarygodny?
– Tego nie powiedziałem. Ale z pewnością rzucił nowe światło na sprawę. Naturalnie także i to najnowsze doniesienie zostanie starannie sprawdzone.
– Jeżeli ta rewelacja się potwierdzi, nie trzeba będzie się specjalnie przejmować losem Vivian Powers – zauważyłam. – O ile dobrze się domyślam, jest w drodze do Spencera albo może już do niego dotarła.
– Są ze sobą związani? – spytał Shapiro.
– Małżeństwo, które opiekowało się domem Spencerów, jest o tym przekonane. Jeśli mają rację, to cała historyjka o zaginionych notatkach stanowi wyłącznie część starannie skonstruowanej zasłony dymnej. Słyszałam, że drzwi wejściowe były szeroko otwarte?
Shapiro pokiwał głową.
– Co mogło być działaniem celowym, mającym zwrócić uwagę na jej nieobecność – stwierdził. – Będę z panią szczery. Wyczuwam w tym wszystkim jakiś fałsz i wydaje mi się, że dzięki pani doszedłem, na czym on polega. Moim zdaniem Vivian Powers jest teraz w samolocie, w drodze do Nicholasa Spencera, pewnie na drugim końcu świata.
26
Milly powitała mnie jak starą przyjaciółkę. Zjawiłam się w knajpce akurat w porze późnego lunchu.
– Opowiadałam wszystkim, że pani zbiera materiały o Nicku Spencerze – oznajmiła rozpromieniona. – Co pani myśli o najnowszych wieściach? Podobno on jest w Szwajcarii! Dwa dni temu dzieciaki wyłowiły skrawek koszuli i wszyscy myśleli, że Nick jest martwy. Jutro okaże się jeszcze co innego. A ja cały czas powtarzam: jeśli człowiek ma tyle rozumu, żeby ukraść takie pieniądze, będzie potrafił tak się urządzić, żeby z nich żyć długo i szczęśliwie.
– Trudno się sprzeczać – uznałam. – Sałatka z kurczakiem dobra dzisiaj?
– Niebo w gębie.
To dopiero prawdziwa rekomendacja. Zamówiłam sałatkę i kawę. Ponieważ czas lunchu się kończył, w knajpce było dość tłoczno. Kilka razy usłyszałam nazwisko Nicka, padające przy różnych stolikach, ale nie udało mi się usłyszeć, co ludzie o nim mówili.
Gdy Milly pojawiła się z moim zamówieniem, zapytałam ją o stan doktora Brodericka.
– Trochę mu lepiej – odparła, przeciągając głoskę „o”. – To znaczy, ciągle jest w stanie krytycznym, ale podobno próbował rozmawiać z żoną. To chyba dobrze, prawda?
– Tak, na pewno. Bardzo mnie to cieszy.
Jedząc sałatkę, rzeczywiście cudownie pełną selera, za to cokolwiek wybrakowaną w kwestii kurczaka, pogrążyłam się w myślach. Czy doktor Broderick potrafiłby zidentyfikować kierowcę, który go przejechał? Czy w ogóle będzie pamiętał wypadek?
Zanim dotarłam do drugiej filiżanki kawy, knajpka raptownie opustoszała. Odczekałam, aż Milly skończy sprzątać ze stolików, i dopiero wtedy ją zawołałam. Miałam ze sobą zdjęcie zrobione w czasie uroczystej kolacji, na której uhonorowano Nicka medalem. Pokazałam je kelnerce.
– Zna pani tych ludzi?
Włożyła na nos okulary i uważnie przyjrzała się grupie siedzącej przy głównym stole, na podwyższeniu.
– Pewno, że znam. – Wskazała palcem pierwszą kobietę. – To jest Delia Gordon. To jej mąż, Ralph. Miła z niej kobieta, tylko trochę sztywna. Tutaj siedzi Jackie Schlosser. Jest naprawdę bardzo sympatyczna. Obok niej wielebny Howell, nasz prezbiteriański duchowny. Tutaj ten oszust i złodziej, oczywiście… Mam nadzieję, że go złapią. To prezes zarządu szpitala. Biedny człowiek, to on przekonał pozostałych członków do zainwestowania takich wielkich pieniędzy w Gen-stone. Z tego, co słyszałam, przy następnych wyborach do zarządu straci pracę, a może i wcześniej. Mnóstwo ludzi uważa, że powinien sam się usunąć. I pewnie tak zrobi, jeśli udowodnią, że Nick Spencer żyje. Z drugiej strony, jeśli zostanie aresztowany, to może się dowiedzą, gdzie ukrył pieniądze. Tutaj siedzi Dora Whitman z mężem, Nilsem. Oboje pochodzą z najstarszych rodzin tego miasta. Mają duże pieniądze. Wspierają organizacje charytatywne i tak dalej. Wszyscy ich wielbią za to, że nikt z ich rodziny nie opuścił Caspien, ale ja tam słyszałam, że mają też domek letni w Martha’s Vineyard. A tutaj na końcu jeszcze Kay Fess, szefowa wolontariuszy pracujących w szpitalu.
Robiłam notatki, usiłując nadążyć za komentarzami Milly, lecącymi w tempie pocisków wystrzeliwanych z broni maszynowej.
– Chciałabym porozmawiać z paroma osobami – odezwałam się, gdy zamilkła – ale udało mi się dotrzeć tylko do wielebnego Howella. Pozostali albo mają zastrzeżone numery telefonów, albo do mnie nie oddzwonili. Ma pani jakiś pomysł, co powinnam zrobić? Jak do nich dotrzeć?
– Głowy nie dam, ale Kay Fess siedzi teraz pewnie w recepcji w szpitalu. Nawet jeśli nie oddzwoniła, na pewno chętnie panią pozna.
– Jest pani kochana – uznałam. Skończyłam kawę, uregulowałam rachunek, zostawiając szczodry napiwek i sprawdziwszy drogę na mapie, pojechałam do szpitala, znajdującego się cztery przecznice dalej.
Chyba podświadomie oczekiwałam widoku skromnej lokalnej lecznicy, tymczasem tutejszy szpital okazał się imponującym gmachem otoczonym kilkoma mniejszymi budynkami połączonymi z głównym blokiem. Ogrodzona część terenu oznaczona była tablicą z napisem: „Miejsce przyszłego centrum pediatrycznego”.