Allan Desmond, jej ojciec, wydał oświadczenie:
Nie wierzę, by moja córka przebywała z Nicholasem Spencerem w Europie. W ciągu ostatnich tygodni często do nas dzwoniła, rozmawialiśmy z nią wszyscy, żona, córki i ja. Śmierć Nicholasa Spencera pogrążyła ją w głębokiej żałobie, Vivian chciała wrócić do Bostonu. Jeżeli pan Spencer żyje, moja córka nic o tym nie wie. Ja natomiast wiem, że gdyby tylko mogła, absolutnie nie dopuściłaby do tego, byśmy się o nią martwili. Cokolwiek się z nią dzieje, dzieje się bez jej woli i zgody.
Ja też w to wierzyłam. Vivian Powers naprawdę ciężko przeżywała śmierć Nicholasa Spencera. Trzeba mieć w sobie szczególne okrucieństwo, żeby zniknąć, zostawiając rodzinę w rozpaczy i ciągłej niepewności. Ona taka nie była.
Siedziałam za biurkiem i przeglądałam notatki z wizyty u Vivian. Nagle coś sobie uświadomiłam. Powiedziała mi, że na list matki, która uważała, iż jej dziecko zostało wyleczone ze stwardnienia rozsianego, odpowiedziano zwyczajową formułą. Natomiast od Caroline Summers wiedziałam, że żadna odpowiedź nie przyszła. Wobec tego ktoś w dziale maszynistek nie tylko przekazał list osobie trzeciej, ale także zatarł wszelkie ślady jego istnienia.
Przeskoczyłam na inny temat. Postanowiłam zadzwonić na policję w Bedford i zawiadomić o e-mailach.
Detektyw, z którym rozmawiałam, był uprzejmy i miły, ale nie robił wrażenia szczególnie zainteresowanego. Poprosił o przefaksowanie obu listów.
– Przekażemy informację do wydziału podpaleń w biurze prokuratora – powiedział. – I sami poszukamy nadawcy, ale uważam, że to jakiś wygłup. Mamy całkowitą pewność, że podpalaczem jest Bikorsky.
Nie było sensu opowiadać mu o mojej absolutnej pewności, że się mylą. Zaraz po rozmowie z policją zadzwoniłam do Bikorsky’ego. I znów odebrała automatyczna sekretarka.
– Marty, wiem, że sprawa nie wygląda różowo, ale nadal jestem po twojej stronie. Bardzo chciałabym z tobą pogadać.
Zaczęłam dyktować numer swojej komórki, na wypadek gdyby go zgubił, ale zanim skończyłam, podniósł słuchawkę. Zgodził się ze mną spotkać.
Już byłam w drzwiach, gdy coś jeszcze przyszło mi do głowy. Włączyłam ponownie komputer. Jakiś czas temu czytałam w miesięczniku „House Beautiful” artykuł okraszony ilustracjami przedstawiającymi Lynn na tle domu w Bedford. O ile dobrze sobie przypominałam, było ich kilka. Miałam nadzieję znaleźć opis posiadłości. Wyszukałam artykuł, zapisałam go na dysku i pogratulowałam sobie doskonałej pamięci. Jeszcze chwila i już mogłam wyjść.
Tym razem utknęłam w popołudniowym korku przed Westchester i dotarłam do Bikorskych dopiero za dwadzieścia siódma. Jeśli przyjąć, że Rhoda i Marty w sobotę wyglądali na wyczerpanych, to teraz sprawiali wrażenie po prostu chorych. Usiedliśmy w salonie. Z pokoiku za kuchnią dobiegały dźwięki telewizora, więc przyjęłam, że właśnie tam jest Maggie.
Przeszłam do rzeczy bez owijania w bawełnę.
– Marty, od razu czułam, że z tym twoim siedzeniem w samochodzie jest coś nie tak. Nie siedziałeś w zimnym aucie ani w bryce z włączonym silnikiem. Przejechałeś się kawałek, mam rację?
Rhoda na pewno przekonywała męża, żeby się nie zgodził na moją wizytę.
– Jesteś dla nas miła, Carley – odezwała się z czerwoną twarzą, głosem pełnym napięcia. – Ale musimy pamiętać, że pracujesz jako dziennikarka, zbierasz informacje do publikacji. Ten nastolatek się pomylił. Nie widział Marty’ego. Nasz prawnik znajdzie dziury w jego historyjce. Chłopak usiłuje się wybronić z własnych kłopotów, więc oskarża Marty’ego, żeby zyskać możliwość pójścia na ugodę. Odbieramy telefony od zupełnie obcych ludzi, którzy mówią nam, że ten dzieciak kłamie. Mój mąż tamtej nocy w ogóle nie ruszył się z podjazdu.
Przeniosłam wzrok na Marty’ego.
– Pokażę wam dwa e-maile – zaproponowałam.
Najpierw przeczytał je Marty i zaraz podał żonie.
– Co to za facet? – spytał.
– Nie wiem. Policja sprawdza, skąd wyszły wiadomości. Znajdą go. Na mnie robi wrażenie wariata, ale może faktycznie był na terenie posiadłości. Może nawet to on podłożył ogień. Ale dopóki będziesz się upierał przy swojej wersji i nie przyznasz, że byłeś pod domem Spencera dziesięć minut przed pożarem, dopóki kłamiesz, grozi ci każdy nowy świadek, który cię zdemaskuje. A wtedy będziesz skończony.
Rhoda się rozpłakała. Marty pogładził ją po kolanie i dłuższy czas milczał. Wreszcie podjął decyzję.
– Pojechałem tam – wyznał zgnębionym głosem. – Dobrze zgadłaś. Po robocie wypiłem kilka piw, to ci już mówiłem. Łeb mi pękał, jeździłem bez celu. Cały czas byłem wściekły, nie przeczę, gotowałem się jak nie wiem co. Nie tylko z powodu domu. Bardziej dlatego, że ta szczepionka nie wypaliła. Nie umiem ci powiedzieć, jak gorąco się modliłem, żeby Maggie zdążyła z niej skorzystać.
Rhoda ukryła twarz w dłoniach. Mąż objął ją ramieniem.
– Zatrzymałeś się przed tamtym domem? – spytałam.
– Owszem. Otworzyłem okno i splunąłem. Na ten dom, na to, że zapłacili za niego biedni ludzie swoją krwawicą. I wróciłem do łóżka.
Wierzyłam mu. Przysięgłabym, że mówił prawdę. Pochyliłam się ku niemu.
– Marty, byłeś tam kilka minut przed wybuchem pożaru. Czy widziałeś, żeby ktoś wychodził z domu? A może przejeżdżał inny samochód? Jeśli ten dzieciak mówi prawdę i rzeczywiście ciebie widział, to przecież i ty widziałeś jego?
– Z przeciwka jechał jakiś wóz, minął mnie i pojechał dalej. Może to był właśnie ten chłopak. Potem, po jakimś kilometrze, zobaczyłem jakiś inny samochód jadący w stronę domu Spencerów.
– Co to był za wóz?
Marty pokręcił głową.
– Nie wiem. Sądząc po kształcie lamp, jakiś prehistoryczny rupieć, ale też bym nie przysiągł.
– Czy widziałeś, żeby ktoś szedł podjazdem od strony domu?
– Nie, ale możliwe, że ten gość, co ci podsyła maile, ma rację, bo na terenie posiadłości stał zaparkowany samochód.
– Widziałeś tam samochód!
– Tylko rzuciłem okiem. – Wzruszył lekko ramionami. – Zauważyłem go, kiedy się zatrzymałem i otworzyłem okno, ale to trwało najwyżej parę sekund.
– Co to był za samochód?
– Jakiś ciemny sedan, tyle tylko wiem. Stał obok podjazdu, za filarem po lewej stronie bramy.
Wyjęłam z torebki artykuł ściągnięty z Internetu i odszukałam zdjęcie posiadłości zrobione od strony drogi.
– Pokaż mi, gdzie.
Pochylił się, uważnie przyjrzał fotografii.
– Tutaj – powiedział, wskazując miejsce tuż za bramą.
Podpis pod zdjęciem głosił: „Uroczy chodniczek prowadzi do stawu”.
– Pewnie stał na tym chodniczku – powiedział Marty. – Od ulicy zasłaniał go filar.
– Jeśli mój nawiedzony korespondent faktycznie widział na podjeździe jakiegoś mężczyznę, to mógł być właściciel samochodu – zamyśliłam się na chwilę.
– A dlaczego nie podjechał pod sam dom? – spytała Rhoda. – Po co zaparkował przy bramie?
– Bo nie chciał, żeby ktoś zobaczył jego wóz – odpowiedziałam. – Marty, musisz o tym porozmawiać z prawnikiem. Bardzo dokładnie czytałam sprawozdanie z pożaru i już teraz mogę cię zapewnić, że nie ma tam jednego słowa na temat samochodu zaparkowanego przy bramie, więc ktokolwiek to był, zniknął przed przyjazdem straży pożarnej.
– Może to on podłożył ogień – odezwała się Rhoda z cieniem nadziei w głosie. – Pewnie nie miał uczciwych zamiarów, skoro ukrył swój wóz?
– Mam mnóstwo pytań bez odpowiedzi – oświadczyłam, wstając. – Gliniarze szukają nadawcy e-maili. Może to będzie przełom w śledztwie. Obiecali mi dać znać, kto to taki. Zadzwonię, jak tylko się dowiem.