Выбрать главу

Shapiro uznał, iż wszystko jest możliwe, także wersja, którą w pierwszym odruchu uznał za najbardziej prawdopodobną: że zniknięcie Vivian zostało sfingowane. Zgodnie z tym scenariuszem fakt zniknięcia samochodu sąsiadki nic nie zmieniał.

Komentarz policjanta doprowadził Allana Desmonda do furii, ale ojciec Vivian milczał. Podobnie jak małżeństwo Bikorskych, którzy cieszyli się, że ich córeczka może dożyć do następnej Gwiazdki, tak i on wdzięczny był losowi, że być może jego córka pojechała gdzieś z własnej woli. Żywa.

Podświadomie oczekiwałam wiadomości od pani Broderick albo recepcjonistki jej męża, pani Ward, bym nie przyjeżdżała do Caspien, ale ponieważ takiej informacji nie dostałam, zaczęłam się zbierać. Zostawiłam Allana Desmonda z policjantami, uzgadniając, że pozostaniemy w kontakcie.

* * *

Annette Broderick była przystojną kobietą po pięćdziesiątce o czarnych włosach przyprószonych siwizną. Układały się naturalnie w miękkie fale, nieco łagodząc kanciaste rysy twarzy. Od razu zaprosiła mnie na piętro, do mieszkania nad gabinetem lekarskim.

Dom był rzeczywiście piękny. Pokoje przestronne, sufity wysokie, gzymsy ze sztukateriami w kształcie liści bluszczu oraz lśniące dębowe posadzki. Usiadłyśmy w bibliotece. Słońce podkreślało ciepło wnętrza, gdzie ściany zniknęły za półkami pełnymi książek. Usiadłyśmy na kanapie z wysokim oparciem.

Przez ostatni tydzień stale spotykałam się z ludźmi, przeżywającymi ciężkie chwile i przerażonymi tym, co przyniosło im życie. Państwo Bikorsky, Vivian Powers i jej ojciec, pracownicy Gen-stone, których nadzieje legły w gruzach… wszyscy żyli w ogromnym stresie. Nie mogłam o nich nie myśleć.

Uświadomiłam sobie wtedy, że jedyna osoba, która przede wszystkim powinna mi przyjść na myśl w trakcie tej wyliczanki, stanowczo nie pasowała do takiego obrazu. Moja przyszywana siostra Lynn Spencer.

Pani Broderick zaproponowała mi kawę, za którą podziękowałam, oraz wodę, na którą chętnie przystałam. Sobie także nalała.

– Philip czuje się coraz lepiej – oznajmiła. – Na pewno jeszcze długo będzie odczuwał skutki wypadku, ale wróci do zdrowia.

Nie zdążyłam jej powiedzieć, jak się cieszę, bo już ciągnęła dalej:

– Z początku, gdy sugerowała pani, że to nie wypadek, skłonna byłam zarzucać pani przesadę. Teraz już nie mam takiej pewności.

– Dlaczego? – spytałam z zapartym tchem.

– Przepraszam, chyba zbyt mocno się wyraziłam – wycofała się szybko. – Ale jak tylko wyszedł ze śpiączki, próbował mi coś powiedzieć. Niewiele z tego zrozumiałam, lecz na pewno mówił: „ten wóz zawrócił”. Rzeczywiście, zdaniem policji, samochód, który uderzył Philipa, jechał w przeciwną stronę i zakręcił o sto osiemdziesiąt stopni.

– Innymi słowy policja także uważa, iż pani mąż padł ofiarą celowego działania?

– Nie, nie. Ich zdaniem kierowca był pijany. Mamy tutaj kłopoty z nastolatkami, prowadzącymi po alkoholu albo pod wpływem narkotyków. Policja przypuszcza, że kierowca jechał w złą stronę i w pewnym momencie zawrócił, a nie zauważył Philipa. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani nie przekonuje wersja o wypadku?

Słuchała uważnie, gdy opowiadałam jej o zaginionym liście od Caroline Summers do Nicka Spencera, o kradzieży wyników badań jej córki, nie tylko ze szpitala w Caspien, lecz także w Ohio.

– Ktoś uwierzył w istnienie cudownego leku? – zapytała z niebotycznym zdumieniem.

– Nie potrafię tego stwierdzić na pewno – zastrzegłam się. – Ale ktoś uznał, że wczesne zapiski doktora Spencera są na tyle obiecujące, iż warto je ukraść, a pani mąż potrafiłby rozpoznać tę osobę. Przy całym szumie, jaki powstał wokół Nicholasa Spencera, stanowiłby poważne zagrożenie.

– W Caspien skradziono zdjęcia rentgenowskie, a w Ohio wyniki badania rezonansem magnetycznym. Czy w obu wypadkach zrobiła to ta sama osoba?

– Pracownicy szpitali nie pamiętają tego mężczyzny, mogą jedynie powiedzieć, że ów ktoś podający się za męża Caroline Summers niczym się nie wyróżniał. A pani mąż dokładnie pamiętał człowieka, który zabrał od niego zapiski doktora Spencera.

– Byłam wtedy w domu i przypadkiem zerknęłam w okno, akurat kiedy ten człowiek wracał do samochodu.

– Więc pani też go widziała! Pani mąż o tym nie wspomniał. Rozpoznałaby pani tego mężczyznę?

– Z całą pewnością nie. Był listopad, a ten człowiek podniósł kołnierz płaszcza. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej nabieram pewności, że miał na włosach brązoworudą płukankę. Wie pani, w słońcu daje taki pomarańczowy połysk.

– O tym także pani mąż mi nie wspomniał.

– I nic dziwnego. Mężczyźni rzadko zwracają uwagę na podobne szczegóły.

– Czy mówił coś o samym wypadku?

– Ciągle jest pod wpływem środków przeciwbólowych i uspokajających, ale kiedy odzyskuje przytomność umysłu, pyta, co się z nim stało. Chyba nie ma żadnych wspomnień dotyczących samego zdarzenia, tyle tylko, co usłyszałam, kiedy wychodził ze śpiączki.

– Wspólnie z doktorem Spencerem przeprowadzał badania laboratoryjne i właśnie dlatego Nick zostawił pod jego opieką wczesne zapiski ojca. Jak wyglądała współpraca pani męża i ojca Nicka?

– Philip, jak przypuszczam, nie rozwodził się szczególnie na ten temat, a rzeczywiście był ogromnie zainteresowany badaniami doktora Spencera, miał go za geniusza. Była to jedna z przyczyn, dla których Nick zostawił mu zapiski ojca. Mąż zamierzał kontynuować niektóre wątki badań. Szybko jednak uświadomił sobie, że trudno mu będzie znaleźć na to czas, ponieważ zagadnienia, które dla doktora Spencera były prawdziwą obsesją, dla niego stanowiły jedynie hobby. Proszę też pamiętać, że Nick w tym czasie planował karierę na rynku dostaw medycznych, a nie w dziedzinie badań. Dopiero gdy zaczął czytać dokumenty zostawione przez ojca, zdał sobie sprawę, że mogą one do czegoś doprowadzić, może nawet do wynalezienia leku na raka. Z tego, co mąż mi powiedział, testy przedkliniczne były wyjątkowo obiecujące, podobnie jak faza doświadczeń na zdrowych osobnikach. Dopiero późniejsze eksperymenty nagle przestały przynosić oczekiwane rezultaty. Co prowadzi do pytania, po co ktokolwiek miałby kraść zapiski doktora Spencera. – Pokręciła głową. – Ja jestem szczęśliwa, że mój mąż żyje.

– Ja także – przyznałam żarliwie.

Nie chciałam mówić tej przemiłej kobiecie, że jeśli doktor Broderick rzeczywiście padł ofiarą przestępstwa, byłam za to w jakiejś części odpowiedzialna. Po rozmowie z nim ruszyłam prosto do biura Gen-stone w Pleasantville i zaczęłam rozpytywać o mężczyznę z rudawymi włosami, a zaraz następnego dnia doktor Broderick znalazł się w szpitalu. Splot wydarzeń zbyt logiczny, żeby go uznać za przypadek.

Czas kończyć wizytę. Podziękowałam pani Broderick za poświęcony mi czas, upewniłam się, czy ma moją wizytówkę z numerem telefonu komórkowego. Opuszczałam ją, nadal nie do końca przekonaną, że jej mąż stał się celem jakiegoś zamachu, i chyba na szczęście. Miał pozostać w szpitalu jeszcze przynajmniej kilka tygodni, tam na pewno jest bezpieczny. A zanim wyjdzie, ja dotrę do kilku ważnych informacji.

* * *

Jeżeli nastrój w Gen-stone wydawał się ponury w czasie mojej poprzedniej wizyty, to dzisiaj panowała tutaj prawdziwa żałoba. Recepcjonistka o mało nie płakała. Powiedziała mi, że pan Wallingford prosił, bym zajrzała na chwilę, zanim porozmawiam z którymś z pracowników. Telefonicznie zawiadomiła sekretarkę, że można mnie już zapowiedzieć. Poczekałam, aż odłoży słuchawkę.

– Jest pani w fatalnym nastroju – zagadnęłam. – Mam nadzieję, że kłopoty szybko się skończą.