– A tak całkiem prywatnie, co pani myśli o Vivian Powers?
– Nie jestem głupia, widziałam, że między nimi coś się kroi. Kto wie, może byli w biurze tacy, którzy się tego domyślili wcześniej niż on sam. Ale też co on widział w tej kobiecie, z którą się ożenił, tego nigdy nie pojmę. Niech pani mi tego nie weźmie za złe, wiem, że jest pani jej przybraną siostrą, ale zawsze kiedy się tu pojawiała – na szczęście niezbyt często – traktowała nas, jakbyśmy w ogóle nie istnieli. Mijała mnie i wchodziła prosto do gabinetu pana Wallingforda, zupełnie jakby miała pełne prawo mu przeszkadzać, niezależnie od tego, co akurat robił.
No właśnie. Czyli jednak naprawdę coś między nimi było.
– A pan Wallingford nie irytował się, kiedy mu przeszkadzała?
– Raczej był zawstydzony. To naprawdę wyjątkowo dystyngowany mężczyzna, a ona potrafiła potargać mu włosy albo cmoknąć go w czubek głowy, a kiedy prosił, żeby tego nie robiła, tylko się śmiała. Trudno było z nią wytrzymać. Jednych ignorowała, drugim wchodziła na głowę…
– Czy miała pani okazję obserwować relacje Vivian Powers z Nicholasem Spencerem?
Pani Rider, skoro już raz zaczęła mówić, zmieniła się w marzenie dziennikarza.
– Biuro miał w innym skrzydle, więc nieczęsto ich widywałam razem. Ale kiedyś zdarzyło się, że wychodząc do domu, miałam ich przed sobą, odprowadzał Vivian do samochodu. Jedno zetknięcie dłoni, jedno spojrzenie wystarczyło, żebym się domyśliła, że coś się szykuje. Wtedy pomyślałam sobie: „To dobrze. On zasługuje na lepszą kobietę niż tamta Królowa Śniegu”.
Byłyśmy już przy wejściu. Recepcjonistka przekrzywiła głowę, jak gdyby próbowała pochwycić strzępki naszej rozmowy.
– Nie będę pani dłużej zatrzymywała – pożegnałam się. – Obiecuję, że to, co pani powiedziała, zostanie między nami. Proszę zdradzić mi jeszcze jedno: teraz jest pani przekonana, że Vivian Powers została w firmie, by zatrzeć ślady po wyprowadzeniu pieniędzy z kont. Czy zaraz po katastrofie samolotu wyglądała na pogrążoną w żałobie?
– Wszyscy byliśmy wtedy smutni. Płakaliśmy rzewnymi łzami i mówiliśmy, jaki cudowny człowiek był z tego Nicka Spencera. Wszyscy też spoglądaliśmy na nią, bo podejrzewaliśmy, że zostali kochankami. A ona nic nie powiedziała. Wstała i poszła do domu. Może nie miała pewności, czy zdoła przed nami odegrać przekonującą scenkę. – Nagle odwróciła się ode mnie. – Zresztą, co za różnica. Jedna szajka. – Wskazała recepcjonistkę. – Betty panią oprowadzi.
Jak się okazało, w biurze nie pozostał nikt, z kim chciałabym porozmawiać. Ci, którzy byli w moim zasięgu, nie mogli nic wiedzieć o liście Caroline Summers do Nicholasa Spencera, napisanym w listopadzie. Zapytałam recepcjonistkę o laboratorium.
– Czy też jest już zamknięte?
– Nie, nie. Doktor Celtavini i doktor Kendall z asystentami na pewno będą tam jeszcze jakiś czas.
– Doktor Celtavini i doktor Kendall są teraz w laboratorium? – upewniłam się.
– Tylko doktor Kendall. – Recepcjonistka trochę straciła pewność siebie. Doktor Kendall najwyraźniej nie figurowała na jej liście osób, z którymi mogłam przeprowadzić wywiad, mimo to Betty do niej zadzwoniła.
– Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę, jak trudno jest uzyskać aprobatę dla nowego leku? – spytała doktor Kendall. – Tylko jedna na pięćdziesiąt tysięcy mieszanek chemikaliów, wymyślona przez naukowców, trafia na rynek. Badania nad lekarstwem na nowotwór trwają od dziesiątków lat. Na początku istnienia tej firmy doktor Celtavini był wyjątkowo zainteresowany wynikami eksperymentów prowadzonych przez doktora Spencera. Był tak pełen entuzjazmu, że zrezygnował z pracy w jednym z najbardziej prestiżowych laboratoriów badawczych w kraju – i przyłączył się do Nicka Spencera. Tak samo postąpiłam ja, przyznaję.
Siedziałyśmy w jej gabinecie nad laboratorium. Gdy poznałam doktor Kendall w zeszłym tygodniu, zapamiętałam ją jako nieszczególnie atrakcyjną kobietę, ale teraz, gdy patrzyła mi prosto w twarz, zdałam sobie sprawę, że miała nieodparty urok, emanujący gdzieś spod powierzchni lodu, ledwie widoczny… poprzednio go nie zauważyłam. Zwróciłam uwagę na zarys podbródka, zdradzający silny charakter, ale umknęły mi równo obcięte ciemne włosy wsunięte za uszy i przegapiłam szarozielone oczy. W zeszłym tygodniu odniosłam wrażenie, że rozmawiam z wyjątkowo inteligentną kobietą. Teraz zdałam sobie sprawę, iż jest także atrakcyjna.
– Pracowała pani w laboratorium czy w firmie farmaceutycznej? – spytałam.
– W Hartness Research Center.
Byłam pod wrażeniem. Nie ma firmy o lepszej renomie. Zastanowiłam się, co skłoniło panią doktor do porzucenia tak korzystnej posady. Przecież sama powiedziała, że tylko jeden na pięćdziesiąt tysięcy nowych leków trafia na rynek.
– Nicholas Spencer był najbardziej przekonującym człowiekiem, jakiego znałam – odpowiedziała na moje niezadane pytanie. – Równie skutecznym w rekrutowaniu personelu, jak w zdobywaniu pieniędzy.
– Od dawna pani tu pracuje?
– Nieco ponad dwa lata.
Dzień bogaty w wydarzenia. Podziękowałam doktor Kendall, że znalazła dla mnie czas, i wyszłam. Jeszcze przystanęłam w recepcji, aby podziękować Betty i życzyć jej powodzenia. Zapytałam przy okazji, czy utrzymuje prywatnie kontakt z którąś z maszynistek.
– Pat mieszka niedaleko mnie – zastanowiła się. – Ale odeszła rok temu. Edna i Charlotte… raczej trzymały się we dwie. Gdyby pani chciała porozmawiać z Laurą, to wystarczy o nią spytać doktor Kendall. Laura jest jej siostrzenicą.
36
Pytanie nie brzmiało: czy gliny wrócą, tylko: kiedy. Ned myślał o tym przez cały dzień. Strzelbę dobrze ukrył, ale jeśli zdobędą nakaz przeszukania jego wozu, pewnie znajdą DNA Peg. Kiedy uderzyła głową w deskę rozdzielczą, poleciało jej trochę krwi.
Potem będą szukać tak długo, aż znajdą strzelbę. Pani Morgan powie im, że Ned często chodzi na grób Annie. W końcu skojarzą fakty.
O czwartej postanowił nie czekać dłużej.
Na cmentarzu nie było żywego ducha. Ciekaw był, czy Annie tęskniła za nim tak bardzo jak on za nią. Ziemia, nadal błotnista, ustąpiła łatwo, bez trudu więc wydobył strzelbę i pudełko amunicji. Potem usiadł na grobie i siedział jakiś czas. Nie obchodziło go, że ubranie się pobrudzi i zawilgotnieje. Ważne, że był bliżej Annie.
Jeszcze zostało parę spraw… parę osób, którymi musiał się zająć, ale jak tylko skończy, przyjdzie tutaj znowu i wtedy już nie odejdzie. Kusiło go, żeby zrobić to nawet teraz. Wiedział doskonale, jak to ma wyglądać. Trzeba zdjąć buty, włożyć lufę do ust i dużym palcem u nogi pociągnąć za spust.
Zaśmiał się głośno. Któregoś razu zrobił tak w domu. Strzelba nie była naładowana, chciał tylko podrażnić się z Annie. A ona najpierw krzyknęła, potem wybuchnęła płaczem, w końcu rzuciła się na niego i zaczęła go szarpać za włosy. Wcale nie bolało. Najpierw śmiał się z doskonałego żartu, ale potem zrobiło mu się przykro, że ją tak zdenerwował. Annie go kochała. Tylko ona jedna go kochała.
Podniósł się wolno. Ubranie znowu miał tak brudne, że ludzie będą się na niego gapili, gdziekolwiek się pokaże. Dlatego wrócił od razu do vana, owinął strzelbę kocem i pojechał prosto do mieszkania.
Pani Morgan będzie pierwsza.
Wziął prysznic, ogolił się i rozczesał włosy. Potem wyciągnął z szafy granatowy garnitur i położył na łóżku. Annie kupiła mu go na urodziny, cztery lata temu. Miał na sobie to ubranie tylko kilka razy. Nienawidził ubierać się w ten sposób. Teraz jednak włożył je wraz z koszulą i krawatem. Robił to dla niej.