Выбрать главу

Podszedł do toaletki, gdzie wszystko zostało tak, jak ułożyła Annie. Pudełeczko z perłami, które podarował jej na Boże Narodzenie, leżało w górnej szufladzie. Annie je uwielbiała. Powiedziała, że nie powinien był kupować jej prezentu aż za sto dolarów, ale tak czy inaczej, bardzo się jej podobały. Wziął pudełko w rękę.

Słyszał kroki pani Morgan nad głową. Zawsze się użalała, że jest nieporządny. Skarżyła się Annie na bałagan w jego części garażu. Krzywiła się, że kiedy wynosił śmieci, nigdy nie wiązał worków, tylko beztrosko wciskał je do pojemnika stojącego przy bocznej ścianie domu. Zawsze potrafiła zdenerwować Annie. A teraz, kiedy Annie nie żyje, postanowiła go wyrzucić.

Załadował strzelbę i poszedł na górę. Zapukał do drzwi.

Pani Morgan otworzyła, ale nie zdjęła łańcucha. Bała się. Mimo wszystko powitała go uśmiechem.

– Ned! Jak ty elegancko wyglądasz! Lepiej się czujesz? O, tak. A za chwilę będzie się czuł jeszcze lepiej.

Strzelbę trzymał przy boku, nie mogła jej widzieć przez szparę w drzwiach.

– Zacząłem porządkować rzeczy. Annie bardzo panią lubiła, więc chcę pani dać jej perły. Wpuści mnie pani?

Nie przekonał jej, poznał to po oczach gospodyni. I była zdenerwowana, bo zagryzała wargę. Mimo to zdjęła łańcuch.

Naparł na drzwi, otworzył je na oścież i pchnął kobietę w tył. Zachwiała się i upadła. Gdy do niej wymierzył, zobaczył na jej obliczu to, co chciał zobaczyć: strach przed nieuniknionym. Taki sam grymas widział na twarzy Annie, kiedy biegł do samochodu staranowanego przez śmieciarkę.

Szkoda tylko, że pani Morgan zamknęła oczy.

Znajdą ją dopiero jutro, a może nawet pojutrze. Wobec tego ma mnóstwo czasu, żeby się zająć pozostałymi.

Znalazł torebkę pani Morgan, zabrał kluczyki od samochodu i portfel. W środku było sto dwadzieścia sześć dolarów.

– Dziękuję pani – powiedział, patrząc na nią z góry. – Teraz pani syn może przejąć cały dom.

Był spokojny i opanowany. Głos brzmiący tylko w jego głowie mówił mu, co ma robić. „Ned, zaparkuj swój samochód gdzieś, gdzie przez dłuższy czas nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Sam będziesz jeździł śliczną, czyściutką, czarną toyotą pani Morgan, na którą nikt nie zwróci uwagi”.

* * *

Godzinę później jechał już toyotą. Vana zostawił na szpitalnym parkingu, gdzie nikt się nie będzie nim interesował. Ruch trwał tam dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

Przejeżdżając obok domu, spojrzał w okna na piętrze. Na myśl o pani Morgan ogarnęło go przyjemne uczucie.

Zatrzymał się na światłach. Spojrzawszy we wsteczne lusterko, zobaczył samochód zatrzymujący się przed jego mieszkaniem. Wysiedli z niego dwaj policjanci. Znowu przyszli z nim pogadać. Albo może go aresztować.

Za późno. Zapaliło się zielone światło, więc ruszył. Wszystko teraz robił dla Annie. Dla uczczenia jej pamięci postanowił raz jeszcze zerknąć na ruiny domu, który obudził w nim marzenia. Piękny sen o wspólnym domu zmienił się w koszmar, który zniszczył Annie, dlatego on zniszczył dom.

Miał wrażenie, że Annie siedzi obok.

„Zobacz, zamierzał powiedzieć, gdy będą przejeżdżali obok tamtej posiadłości. Wyrównałem rachunki. Ty straciłaś dom i oni stracili dom”.

A potem pojedzie do Greenwood Lake i oboje z Annie pożegnają się z Harnikami oraz panią Schafley.

37

Jadąc do domu z Pleasantville, miałam cały czas włączone radio, ale nie słyszałam ani słowa. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że moja zapowiedziana wizyta w biurach Gen-stone wpłynęła w istotny sposób na decyzję o nagłym zamknięciu firmy. Miałam także wrażenie, że niezależnie od tego, jakie inne sprawy Lowell Drexel zamierzał ewentualnie omówić z Charlesem Wallingfordem, zjawił się tam przede wszystkim po to, by mi się przyjrzeć.

Przez przypadek dowiedziałam się od recepcjonistki, Betty, iż jedna z maszynistek sortujących korespondencję i wysyłających standardowe odpowiedzi, niejaka Laura, była siostrzenicą doktor Kendall. Może to właśnie ona miała odpowiedzieć na list Caroline Summers, może uznała, że warto go pokazać ciotce?

Ale nawet jeśli tak, to dlaczego w końcu nie odpisała? Polityka firmy zakładała wysłanie odpowiedzi na każdy otrzymany list.

Vivian powiedziała mi, że Nick Spencer, dowiedziawszy się o zniknięciu dokumentów ojca, przestał wpisywać do kalendarza planowane spotkania. Jeżeli on i Vivian byli tak blisko, jak sądzili ludzie w biurze, to dlaczego nie zwierzył jej się ze swoich kłopotów?

Nie ufał jej?

Nowa, interesująca możliwość.

A może w ten sposób chciał ją chronić?

– Vivian Powers była…

Nagle zdałam sobie sprawę, że jej nazwisko słyszę nie tylko w myślach, ale także z radia. Jednym ruchem palca podkręciłam dźwięk. Z rosnącym przerażeniem słuchałam najnowszych informacji. Znaleziono Vivian. Żywa, lecz nieprzytomna znajdowała się w samochodzie sąsiadki, zaparkowanym przy bocznej drodze w lesie, zaledwie dwa kilometry od jej domu w Briarcliff Manor. Podejrzewano próbę samobójstwa, ponieważ znaleziono przy niej pustą buteleczkę po pigułkach nasennych.

Mój Boże! Zniknęła w poniedziałek po południu. Dzisiaj był czwartek. Czy możliwe, że cały ten czas spędziła w samochodzie?

Właśnie dojeżdżałam do granicy okręgu. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i na najbliższym skręcie zawróciłam do Westchester.

Czterdzieści pięć minut później siedziałam z ojcem Vivian w poczekalni na oddziale intensywnej opieki medycznej w szpitalu Briarcliff Manor. Allan Desmond płakał – ze strachu i ulgi.

– Chwilami odzyskuje przytomność – powiedział mi – ale najwyraźniej nic nie pamięta. Pytali ją, ile ma lat, powiedziała, że szesnaście! Myśli, że jest nastolatką… Co ona ze sobą zrobiła?

A może raczej: co jej zrobiono?

Przykryłam dłonią jego ręce. Szukałam słów pocieszenia.

– Żyje – powiedziałam. – Prawdziwy cud, że po trzech dniach w samochodzie w ogóle żyje.

W drzwiach poczekalni stanął detektyw Shapiro.

– Rozmawialiśmy z lekarzami – oznajmił. – Wykluczają możliwość, żeby pańska córka spędziła trzy dni w samochodzie. Wiemy też, że nie dalej jak przedwczoraj dzwoniła pod komórkowy numer Nicka Spencera. Czy zdoła pan ją nakłonić do szczerej rozmowy z nami?

38

Zostałam z Allanem Desmondem jeszcze cztery godziny, aż dotarła do szpitala Jane, która przyleciała z Bostonu. Starsza od Vivian rok czy dwa, była do niej tak podobna, że widząc ją w progu poczekalni, przeżyłam prawdziwy wstrząs.

Oboje nalegali, żebym z nimi została, żebym była przy tym, kiedy Jane porozmawia, a przynajmniej spróbuje porozmawiać z Vivian.

– Słyszała pani, co sądzi policja – powiedział Allan Desmond. – Jest pani dziennikarką. Niech pani uzyska własną opinię.

Stałam razem z nim u stóp łóżka Vivian, gdy Jane pochyliła się nad siostrą i pocałowała ją w czoło.

– Hej, mała, co ty wyprawiasz? Martwimy się o ciebie.

Z ramienia Vivian wystawał wenflon, kroplami odmierzający jakiś płyn. Tętno i ciśnienie błyskały zielono na monitorze umieszczonym nad jej głową. Twarz miała kredowobiałą, ciemne włosy kontrastowały mocno z cerą i szpitalną pościelą. Otworzyła oczy: wielkie, brązowe i zamglone.

– Jane? – Jej głos miał inny tembr, inną barwę.

– Tak, to ja.

Vivian rozejrzała się błędnym wzrokiem, wreszcie skupiła spojrzenie na ojcu.

– Dlaczego tatuś płacze? – zdziwiła się cicho.

Sprawia wrażenie nastolatki, pomyślałam.