– Prawnicy wytoczą mi sprawę w imieniu akcjonariuszy. – Lynn mówiła coraz szybciej, gwałtowniej. Położyła mi rękę na ramieniu i natychmiast ją cofnęła. Zagryzła wargi. Najwyraźniej zabolała ją poparzona dłoń. – Mam trochę pieniędzy na moim własnym koncie w banku – powiedziała – i nic więcej. Wkrótce zostanę bez dachu nad głową. Straciłam pracę. Carley, potrzebuję twojej pomocy.
Jak mogłam jej pomóc? Nadal także nie wiedziałam, co powiedzieć, więc tylko na nią patrzyłam.
– Jeżeli Nick rzeczywiście zdefraudował pieniądze firmy, pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ludzie uwierzą, iż ja także padłam jego ofiarą. Carley, ludzie przebąkują, że należy mnie postawić w stan oskarżenia! Proszę, nie dopuść do tego. Wszyscy cię szanują, posłuchają cię. Wytłumacz im, że jeśli doszło do oszustwa, ja nie brałam w nim udziału.
– Wierzysz w śmierć Nicka? – Musiałam zadać to pytanie.
– Tak. Nick był całkowicie przekonany, że działa w słusznej sprawie. Leciał do Portoryko na spotkanie w sprawach służbowych… wpadł w burzę… – Głos miała napięty, oczy mokre od łez. – Carley, Nick cię lubił. Bardzo cię lubił. Uwielbiał. Powiedział mi o twoim synku. Jego syn, Jack, właśnie skończył dziesięć lat. Mieszka u dziadków, w Greenwich. Teraz pewnie nawet nie pozwolą mi się z nim widywać… Nigdy mnie nie lubili, chyba dlatego, że z wyglądu przypominam ich córkę, a żyję, podczas gdy ona umarła. Tęsknię za Jackiem. Chcę przynajmniej móc go czasem odwiedzić.
To akurat potrafiłam zrozumieć.
– Współczuję ci, Lynn. Z całego serca.
– Carley, potrzebne mi coś więcej niż twoje współczucie. Potrzebuję twojej pomocy, żeby uświadomić ludziom, że nie brałam udziału w tym oszustwie. Nick powiedział, że można na tobie polegać. Pomożesz mi? – Zamknęła oczy. – Zrobisz to dla niego? – szepnęła. – Bardzo cię lubił.
3
Ned siedział w szpitalnym korytarzu, w dłoniach trzymał otwartą gazetę. Wszedł tuż za jakąś kobietą, niosącą kwiaty, i miał nadzieję, że jeśli ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, uznał, iż byli tu razem. Jak tylko znalazł się w środku, zajął miejsce w poczekalni.
Przygarbił się, zasłonił gazetą twarz. Wypadki toczyły się za szybko. Musiał pomyśleć.
Wczoraj omal nie przyłożył żonie Spencera, kiedy na spotkaniu akcjonariuszy wzięła mikrofon i zaczęła opowiadać, że wszystko jest jakąś pomyłką księgową. Miał szczęście, że ten drugi facet zaczął się na nią wydzierać.
Ale potem, kiedy przed hotelem zobaczył, jak wsiadała do lśniącej limuzyny, nie zdołał opanować gniewu.
Od razu złapał taksówkę i podał kierowcy adres nowojorskiego mieszkania Spencerów, mieszczącego się w tym szpanerskim wieżowcu tuż przy Central Parku. Przyjechał akurat na czas, żeby zobaczyć, jak portier otwiera przed tamtą kobietą drzwi.
Zapłacił, wysiadł i zaczął sobie wyobrażać, jak Lynn Spencer jedzie windą do swojego luksusowego mieszkania, które razem z mężem kupili za ukradzione pieniądze. Ukradzione jemu.
Ledwo się oparł pokusie, by pobiec za tą suką. Ruszył Piątą Aleją. W oczach wszystkich nadchodzących z przeciwka widział pogardę. Doskonale wiedzieli, że to nie jego miejsce. On należał do świata, gdzie kupowano tylko niezbędne rzeczy, płacono za nie kartami kredytowymi, a potem regulowano tylko najpilniejsze zobowiązania.
Na ekranie telewizora Spencer opowiadał o tym, jak ludzie, którzy przed pięćdziesięciu laty zainwestowali w IBM czy Xerox, zostali milionerami.
– Kupując akcje Gen-stone, nie tylko pomagasz innym, ale też robisz krok w kierunku zdobycia fortuny.
Kłamca, kłamca, kłamca! – tłukło się Nedowi po głowie.
Z Piątej Alei doszedł do miejsca, gdzie mógł złapać autobus do domu, do Yonkers. Mieszkał w starym piętrowym budynku. Dwadzieścia lat temu, gdy pobrali się z Annie, wynajęli mieszkanie na parterze.
W salonie panował nieopisany bałagan. Ned wycinał wszystkie artykuły o katastrofie samolotu i o szczepionce, która nie dawała żadnej nadziei. Leżały w nieładzie na stoliku do kawy. Resztę gazet rzucał na podłogę. Zawsze po powrocie do domu czytał te artykuły od nowa, jeden po drugim.
Ściemniło się, ale nawet nie pomyślał o kolacji. Właściwie nie bywał już głodny. O dziesiątej wyciągnął koc oraz poduszkę i ułożył się na kanapie. Nie sypiał już w sypialni. Za bardzo tam tęsknił za Annie.
Po ceremonii pogrzebowej pastor dał mu Biblię.
– Zaznaczyłem tam kilka fragmentów specjalnie dla ciebie – powiedział. – Powinny ci przynieść ulgę.
Psalmami nie był zainteresowany, ale przeglądając Stary Testament na chybił trafił, natknął się na coś szczególnego w Księdze Ezechiela. „Ponieważ zasmucałyście kłamstwem serce sprawiedliwego, chociaż Ja go nie zasmucałem”*. [Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia, wyd. IV, Poznań – Warszawa 1984.] Zupełnie jakby prorok mówił o Spencerze i o nim, o Nedzie. Fragment ten dowodził, że Bóg był zły na ludzi, którzy krzywdzili swoich bliźnich, i że pragnął, by zostali oni ukarani.
Zasnął, ale krótko po północy obudził się, z obrazem posiadłości Spencerów przed oczami. W niedzielne popołudnia, zaraz po tym jak kupił akcje Gen-stone, zdarzało się nieraz, że woził Annie do Bedford. Była na niego zła za tę inwestycję, bo żeby mieć na nią pieniądze, sprzedał dom w Greenwood Lake odziedziczony po matce. Annie nie była, tak jak on, przekonana, że ten krok uczyni z nich bogaczy.
– To był nasz dom na starość! – krzyczała na niego. A czasami płakała. – Nie chcę żadnej posiadłości. Kochałam tamten dom. Tak ciężko pracowałam, żeby był coraz piękniejszy, a ty nawet nie wspomniałeś, że zamierzasz go sprzedać. Ned, jak mogłeś mi to zrobić?
– Pan Spencer powiedział, że kupując jego akcje, nie tylko pomagam innym ludziom, ale jeszcze w dodatku będę mógł sobie kupić dom taki jak jego.
Nawet to jej nie przekonało. A dwa tygodnie temu, kiedy samolot się rozbił i jednocześnie rozeszła się wiadomość o problemach ze szczepionką, Annie wściekła się nie na żarty.
– Haruję w szpitalu jak wół, dzień w dzień po osiem godzin. A ty dałeś się naciągnąć jakiemuś oszustowi, kupiłeś lipne akcje i teraz będę musiała pracować do końca życia. – Płakała tak strasznie, że ledwo mówiła. – Nie może tak dłużej być. Ciągle tracisz pracę, przez ten swój wybuchowy charakter. A jak już coś miałeś, to dałeś sobie odebrać. – Chwyciła kluczyki od samochodu i wybiegła. Z piskiem opon wyrwała na ulicę.
Następne wydarzenia nie dawały Nedowi spokoju. Obraz cofającej się śmieciarki. Zgrzyt hamulców. Widok samochodu wyrzuconego w powietrze, obróconego na dach. Wybuch zbiornika paliwa, auto w ogniu.
Annie. Martwa.
Poznali się w szpitalu przed dwudziestu laty, kiedy tu leżał. Wdał się w bójkę z jakimś facetem w barze i skończył ze wstrząsem mózgu. Annie opiekowała się nim i beształa go za lekkomyślne zachowanie. Była drobna, ale odważna i lubił, jak nim dyrygowała. Byli w tym samym wieku, mieli po trzydzieści osiem lat. Zaczęli się spotykać, a potem zamieszkali razem.
Przyszedł dziś rano do szpitala, żeby się poczuć bliżej Annie. Za moment pojawi się w korytarzu, podejdzie do niego żwawym krokiem i przeprosi za spóźnienie. Znowu któraś z dziewcząt nie przyszła i trzeba było ją zastąpić w czasie obiadu.
To, niestety, tylko marzenia. Annie już nigdy nie przyjdzie.
Nagłym ruchem zmiął gazetę, gwałtownie wstał i wrzucił zadrukowany papier do najbliższego kosza na śmieci. Ruszył w stronę drzwi, ale właśnie wtedy spostrzegł go jeden z przechodzących lekarzy.
– Ned, dawno cię nie widziałem, nie pokazywałeś się od czasu wypadku. Przyjmij wyrazy współczucia. Annie była wspaniałą kobietą.